[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak rozpoznał mdlące uczucie trwogi, spowodowane przez bolesne drżenie całej konstrukcji
statku. W tej samej chwili, gdy zmroziło go przerażenie, zaś wiedza o ich położeniu wsączyła się w
jego żyły niczym mocne wino, usłyszał przerażający trzask rozszczepiającego się, rozłupującego, a
wreszcie łamiącego się drzewa. Niszczyciel przez długą, przyprawiającą o dreszcz zgrozy chwilę
zbaczał z dawnego kursu, niemal przewracając się kadłubem do góry, a potem powoli obrócił się
żaglami ku głównemu strumieniowi wiatru.
Dwoma gigantycznymi skokami Ganelon pokonał schodki na pokład, równocześnie wydając z
siebie ryk, by obudzić Arzeelę i Zelobiona. Będąc na pokładzie stwierdził, że stało się już najgorsze.
Wielki Prąd Borogova stawał się stopniowo coraz silniejszy w ciągu tych długich dni od czasu, gdy
wymknęli się z jego uścisku. Teraz zaś schwycił on wysmukły statek prerii w swe szpony i miotał
nim, pchając wciąż do przodu z przerażającą szybkością. Wielkie koła Niszczyciela obracały się w
szaleńczym tempie. Nozdrza Ganelona wyczuły okropny swąd i po chwili wiedział już, czując
dreszcz przerażenia, że to oś zapaliła się od samego tylko tarcia! Do redukcji tarcia kół o ich łożyska
służył oleisty smar, destylowany z pewnych rodzajów żywicy drzewa bombacaceous. Jednak przy tak
straszliwie zwiększonych prędkościach, jak te, z którymi pędzili od nieokreślonej ilości godzin, smar
najwyrazniej wyparował. Już za kilka chwil mogli znalezć się na płonącym okręcie, schwytanym w
sam środek ryczącego huraganu!
Skoczył w kierunku lin w tym samym momencie, gdy oderwał się kolejny fragment żagla,
porywając ze sobą ułamaną reję. %7łagiel zerwał się i zniknął za ich rufą niczym jakiś niezdarny,
łopoczący skrzydłami, gigantyczny nietoperz. W głównym maszcie pojawiło się ze złowieszczym
trzaskiem długie, czarne pęknięcie. Liny uwiązane do koła sterowego były wciąż stabilne, ale boczne
wanty zerwały się już, splątały i zaczynały właśnie odlatywać ze statku.
Pokład był jednym wielkim wirem. Ciemność zaległa ponad ziemią, zaś czarne chmury mknęły
przez monstrualne oblicze Spadającego Księżyca, który spozierał jakby z góry na swych maleńkich
przeciwników, radując się złośliwie ich klęską. Wszystkie luzne, nie przymocowane przedmioty
zostały zmiecione z pokładu statku. Część tylnej balustrady pokładu urwała się pod wpływem
uderzenia fruwających przedmiotów. Wielka masa niewłaściwie upakowanego takielunku, odrywając
się, zabrała ze sobą jedną ze znajdujących się na rufie kajut - to był ten ogłuszający trzask, który
usłyszał Ganelon, gdy pod pokładem zerwał się ze snu.
Próbując walczyć z wiatrem, trójka poszukiwaczy przygód rzuciła się do lin przy kole sterowym.
One właśnie sprawowały kontrolę nad głównymi żaglami. Być może mając szczęście, cierpliwość i
umiejętności, będą w stanie wyśliznąć się z uchwytu głównego nurtu, tak jak uczynili to przedtem.
Walczyli ze śpiewającymi od napięcia linami w ciągłych uderzeniach wiatru, który porywał słowa z
ich ust nawet wtedy, gdy rykiem próbowali przekazywać sobie porady - wiatru, który wręcz wysysał
powietrze z ich płuc, gdy próbowali złapać oddech. Ich oczy łzawiły pod wpływem piekącej chłosty
wiatru, a cały świat wokół nich stał się pędzącą plamą zmieniającego się wciąż światła i mrocznych
cieni chmur, które pędziły ponad pokładem, w świetle księżyca wydając się jakby dotykalne, a także
gromowym rykiem napinających się i drących na strzępy żagli...
...Po chwili nowa nuta dołączyła się do tej symfonicznej furii wichrów. Dotarły do nich dziwne,
nieziemskie tony muzyki - niesamowite, rosnące brzęczenie, jakby odgłos jakichś tajemniczych
eolskich harf, których naprężone do ostatecznych granic struny śpięwały w zetknięciu z pocałunkiem
pędzącego wichru - rosnące, coraz głośniejsze brzęczenie, które wydawało się wypełniać cały nocny
nieboskłon ponad nimi, niczym pieśń dziesięciu bilionów superpszczół lub płacz miliardów
kamiennych harf pod palcami jakichś tytanicznych wirtuozów...
Zelobion zaczął wyć! Na białej masce, którą była teraz jego twarz, malowała się ekstaza... jednak
Ganelon nie mógł zrozumieć frazy, którą sędziwy Mag wywrzaskiwał raz za razem z pijaną
radością... Potem rzucił spojrzenie przed siebie, mrużąc oczy przed piekącymi porywami wiatru... i
ujrzał gigantyczny rząd wysokich stalowych kolumn, który rozciągał się poprzez ogarnięty ciemnością
nieboskłon wprost na drodze ich pędzącego dziko statku...
Po chwili zrozumiał ryk radości, który wydobywał się z gardła Zelobiona - PRZEDMURZA
VANDALEXU! - i złapał mocno napinające się liny, schwycił smukła talię Arzeeli w półkole
swych mocarnych ramion dokładnie w tym momencie, gdy maszt złamał się i cała trójka poleciała do
góry, pociągnięta przez unoszący się w powietrze żagiel... zaś Niszczyciel wpadł prosto na ostry
niczym nóż brzeg jednego ze słupów... dosłownie eksplodując, przekształcając się w chmurę
połamanego drewna unoszącą się w powietrzu... I poczuł gigantyczny, unoszący wszystko powiew
wiatru... poczuł, jak coś z olbrzymią siłą unosi go do góry... bystry pęd poprzez ciemność...
straszliwie silne uderzenie, które wstrząsnęło nim do szpiku kości... potem ciszę, ciemność,
całkowitą nieobecność wiatru, gdy tonął jakby w jakiejś miękkiej ciemności... a potem nie wiedział
już kompletnie nic, gdy opuszczała go świadomość...
Arzeela przywarła do niego, z ramionami zaciśniętymi wokół jego talii, gdy z wysiłkiem
odzyskiwał świadomość. Dziewczyna szlochała i histerycznie wołała go po imieniu, zaś jej wilgotny
od łez policzek znajdował się naprzeciwko jego twarzy. Zamrugał oczyma, budząc się jakby z
głębokiego snu, a ona wydała stłumiony okrzyk widząc, że się poruszył.
- No już, dziewczyno - powiedział burkliwie, uwalniając się z jej ramion i dzwigając się na nogi.
- Czy wciąż żyjemy, czy to Królestwo Duchów, o którym paplają kapłani?
- My żyjemy - powiedział sędziwy Mag oschłym tonem. - Ale nie byliśmy tego pewni, jeśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]