[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oficera.
- To na pewno szalupa ze statku rebeliantów, sir, ale na pokładzie nie ma
niczego.
- A jednak wylądowała w całości - mruknął do siebie oficer. - Mogła lądować
automatycznie, ale jeżeli rzeczywiście nastąpiło zwarcie, to automatyka nie
powinna się włączyć.
Coś tu się nie zgadzało.
- To dlatego nikogo nie ma na pokładzie, sir - rozległ się głos. - Ani żadnego
śladu życia. Oficer podszedł kilka kroków do miejsca, gdzie
klęczał na piasku inny szturmowiec, trzymający w ręku lśniącą w słońcu blaszkę.
Oficer przyjrzał się jej.
- Płytka robota - stwierdził.
Zwierzchnik i podwładny wymienili znaczące spojrzenia. Potem równocześnie
zwrócili wzrok ku wysokim płaskowzgórzom na północy.
Szumiące repulsory wyrzucały spod śmigacza chmurę piasku i drobnego żwiru, gdy
sunął nad sfałdowaną powierzchnią Tatooine. Czasem, gdy napotykał bruzdę lub
podjazd, kołysał się lekko, by zaraz powrócić do płynnej jazdy, gdy pilot
kompensował zmianę nawierzchni.
Luke rozparł się w fotelu. Rozkoszował się niezwykłym poczuciem odprężenia.
Trzypeo umiejętnie prowadził potężny pojazd, omijając wydmy i skalne odnogi.
- jak na maszynę znakomicie sobie radzisz ze śmigaczem - zauważył z podziwem
Luke.
- Dziękuję, sir - odparł zadowolony Trzypeo, nie odrywając wzroku od
roztaczającego się przed nimi krajobrazu. - Nie kłamałem pańskiemu wujowi
twierdząc, że uniwersalność to moje drugie imię. Prawdę mówiąc zdarzało się, że
zmuszony okolicznościami wykonywałem funkcje, które moich konstruktorów
wprawiłyby w osłupienie.
Coś stuknęło z tyłu, potem jeszcze raz.
Luke zmarszczył czoło i odsunął dach kabiny. Kilka chwil dłubania w sekcji
silnikowej wyeliminowało metaliczne trzaski.
- jak tam? - krzyknął.
Trzypeo dał znak, że dostrojenie jest wystarczające. Luke powrócił do kokpitu i
zasunął owiewkę. W milczeniu odgarnął z czoła zwichrzoną grzywę i znów skupił
uwagę na ciągnącej się przed niani pustyni.
- Stary Ben Kenobi mieszka podobno gdzieś w tych stronach. Nikt dokładnie nie
wie gdzie. Zresztą i tak nie rozumiem, w jaki sposób ten Erdwa mógł zajść tak
daleko w tak krótkim czasie. Musieliśmy go gdzieś przegapić - oświadczył
przygnębiony. - Może teraz być gdziekolwiek. A wuj Owen pewnie się już
zastanawia, czemu się jeszcze nie odezwałem z południowej grani.
Trzypeo zastanawiał się przez chwilę.
- Czy pomogłoby coś, sir - zapytał - gdyby powiedzieć, że to moja wina?
Luke rozjaśnił się.
- Pewno... Teraz potrzebuje cię dwa razy bardziej. Prawdopodobnie
zdezaktywowałby cię tylko na dzień czy dwa, albo częściowo skasował pamięć.
Dezaktywacja? Kasacja pamięci? Trzypeo dodał pospiesznie:
- Po zastanowieniu trzeba jednak stwierdzić, sir, że Erdwa byłby na miejscu,
gdyby mu pan nie usunął modułu ogranicznika.
Luke jednak miał na względzie coś ważniejszego niż ustalenie odpowiedzialności
za zniknięcie robota.
- Zatrzymaj na chwilę - polecił i wbił wzrok w tablicę rozdzielczą. - Czujnik
metali coś wskazuje, wprost przed nami. Z tej odległości trudno rozpoznać
kształt, ale sądząc tylko po rozmiarach, może to być nasz automatyczny
włóczykij. Ruszaj.
Trzypeo przycisnął akcelerator i śmigacz skoczył do przodu. Jego pasażerowie nie
wiedzieli, że czyjeś oczy pilnie przypatrują się, jak pojazd zwiększa prędkość.
Te oczy nie były organiczne, nie były także w pełni mechaniczne. Nikt nie
wiedział dokładnie jakie, gdyż nikt nie zdołał wystarczająco dokładnie zbadać
Jezdzców Tusken, samotnym farmerom znanych pod mniej oficjalną nazwą ludzi
piasku.
Tuskenowie nie pozwalali na studia nad sobą, zniechęcając potencjalnych badaczy
metodami równie skutecznymi, co mało cywilizowanymi. Kilku badaczy sądziło, że
muszą być spokrewnieni z jawami. Mniejsza ich grupka wysunęła hipotezę, że
Jawowie są dojrzałą formą ludzi piasku, lecz większość poważnych naukowców
odrzucała tę teorię.
Obie rasy używały szczelnych okryć dla ochrony przed podwójną dawką
promieniowania blizniaczych słońc Tatooine, lecz na tym kończyły się
podobieństwa. Zamiast nosić, jak Jawowie, ciężkie, grube opończe, ludzie piasku
owijali się jak mumie nieskończonymi taśmami, bandażami i luznymi kawałkami
materiału.
Podczas gdy Jawowie bali się wszystkiego, Tuskenowie nie odczuwali lęku przed
niczym. Byli więksi, silniejsi i o wiele bardziej agresywni. Na szczęście dla
ludzkich mieszkańców Tatooine, nie byli zbyt liczni i woleli prowadzić życie
nomadów w najbardziej niedostępnych regionach planety. Kontakty między nimi a
ludzmi były więc niełatwe i nieczęste. Mordowali nie więcej niż garstkę
kolonistów rocznie. A że ludzie także przyznawali się do swojej porcji Tuskenów,
nie zawsze zgodnie z prawdą, obie strony utrzymywały coś w rodzaju pokoju -
dopóki któraś z nich nie uzyskała przewagi.
Jeden z dwójki Jezdzców uznał właśnie, że pozostająca w chwiejnej równowadze
sytuacja przechyliła się na jego korzyść i postanowił w pełni wykorzystać tę
przewagę, kierując lufę w stronę śmigacza. Jego towarzysz jednak chwycił broń i
pochylił ku ziemi zanim zdążyła wystrzelić. Czyn ten spowodował burzliwą
dyskusję. A kiedy obaj wrzaskliwie wymieniali poglądy w składającym się głównie
ze spółgłosek języku, śmigacz pomknął swoją drogą.
Czy to dlatego, że pojazd zniknął z pola widzenia, czy też drugi Tusken
przekonał pierwszego, w każdym razie przerwali kłótnię i zbiegli po zboczu
wydmy. Dwa banthy zasapały i poruszyły się, widząc zbliżających się panów. Każdy
z nich był wielkości niedużego dinozaura; miały jasne oczy i długą, gęstą
sierść. Syczały nerwowo, gdy ludzie piasku wskoczyli na siodła.
Na sygnał dany kopnięciem banthy wstały. Poruszając się wolno, lecz olbrzymimi
krokami, dwa potężne, rogate stwory ruszyły wzdłuż poszarpanego urwiska,
popędzane przez swoich zapalczywych i równie jak one odrażających kornaków.
- Zgadza się, to on - stwierdził Luke. Poczuł jednocześnie gniew i satysfakcję,
kiedy drobna, trójnożna postać zjawiła się w polu widzenia. Zmigacz skręcił i
znalazł się na dnie wielkiego, wyżłobionego w piaskowcu kanionu.
- Zajedz go od przodu, Trzypeo - polecił Luke. - Z przyjemnością, sir.
Erdwa na pewno ich zauważył, ale nie próbował uciekać, zresztą pewnie i tak nie
prześcignąłby śmigacza. Gdy tylko ich zobaczył, po prostu zatrzymał się i
czekał, aż pojazd zatoczy wokół niego płynny łuk. Trzypeo zahamował ostro,
unosząc niewielką chmurę piasku z prawej strony małego robota. Potem wycie
silnika ucichło, zastąpione przez cichy szum systemu parkowania. Ostatnie
westchnięcie - i śmigacz znieruchomiał.
Uważnie zbadawszy wzrokiem kanion, Luke wyprowadził swego towarzysza na pokrytą
żwirem powierzchnię, a pózniej w górę, do Erdwa Dedwa.
- Gdzie się wybrałeś? - spytał ostro.
Robot wydał ciche, przepraszające gwizdnięcie, lecz nie on, a Trzypeo wybuchnął
lawiną słów.
- Pan Luke jest teraz twoim właścicielem, Erdwa. Jak mogłeś w ten sposób odejść
od niego? Teraz, kiedy cię znalazł, lepiej już nie wracaj do tych bzdur o
Obi-wanie Kenobim. Nie mam pojęcia, skąd je wytrzasnąłeś... albo ten
melodramatyczny hologram.
Erdwa zabuczał tonem protestu, lecz Trzypeo był zbyt oburzony, by przyjmować
jakiekolwiek usprawiedliwienie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]