[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umowy. W jakim hotelu pan się zatrzymał?
Nie myślałem o tym. Przyleciałem z Kapsztadu prosto na
spotkanie z panami.
Pan Miller będzie moim gościem wyjaśnił van den Ruyter
mój sekretarz zaopiekuje się nim w czasie naszej narady. Muszę
panom wyjaśnić, że z panem Millerem łączy nas przyjazń zawarta
przed przeszło dziesięcioma laty.
Szwajcar wstał i pożegnawszy się z zebranymi, opuścił salę.
Przemysłowiec z Kapsztadu nie posiadał wprawdzie w Pretorii
własnego pałacyku, ale dysponował obszernym mieszkaniem w
centrum miasta. Znalazł się tam i pokój gościnny dla znajomego z
Mewy Południa . Rozglądając się po pięknie umeblowanym
apartamencie, Anton Miller myślał, jak daleką drogę przebył były
przemytnik broni od chwili kiedy obaj mężczyzni widzieli się po raz
ostatni. Tam nie było antyków i gustownego pałacyku, jedynie mały,
kołyszący się na falach oceanu jacht, Murzyni transportujący ciężkie
skrzynie z bronią i amunicją oraz dwaj biali nie ufający sobie nawet
za grosz i nie wypuszczający broni z ręki nawet na sekundę. A z
oddali dochodził szum motorów kutrów pościgowych generała
Gonowana usiłujących udaremnić przemyt broni dla przeciwnika,
zbuntowanej Biafry.
Dzisiaj jeden z tych dwóch mężczyzn jest milionerem i
szanowanym przemysłowcem w swoim kraju. Drugi ściganym przez
francuską policję bandytą i handlowcem bardzo podejrzanej
konduity. A przecież jeden nie był pod względem moralności czy
uczciwości ani za grosz lepszy od drugiego. %7ładen z nich także nie
miał najmniejszych skrupułów w zdobyciu pieniędzy. Po prostu w
tej grze jeden miał szczęście, a drugi pecha. Jeden wygrywał, drugi
zawsze trafiał na pusty los.
88
Może teraz będzie inaczej myślał Anton Miller czekając na
powrót byłego kapitana jachtu Mewa Południa .
Wygraliśmy powiedział van den Ruyter wchodząc do
mieszkania pańskie propozycje zostały zaakceptowane. To
oczywiście nie oznacza jeszcze podpisania umowy, ale jutro
rozpoczniecie rozmowy na ten temat. Mam jednak nadzieję, że się
dogadacie, chociaż uprzedzam, nie będzie to łatwe. ROKSI to
poważny, ale trudny kontrahent.
Ten rudy dżentelmen bardzo nam przeszkadzał. Kto to taki?
William Verwoerd. Prezes Rady Nadzorczej firmy LOSAS.
Rafineria i petrochemia. Jeden z najbogatszych i najbardziej
wpływowych ludzi w państwie. To jego oficjalne stanowisko jest
zaledwie drobną częścią możliwości i majątku tego pana, do którego
należą różne zakłady przemysłowe, wielkie farmy hodowlane z
tysiącami czy dziesiątkami tysięcy krów i owiec. W rękach tej
rodziny znajduje się przynajmniej połowa ziemi w Natalu i w Oranie
oraz większość przemysłu tych prowincji.
Nie rozumiem, dlaczego on tak wrogo ustosunkował się do
mnie. Jak te wyraznie wynikało z przebiegu narady, sam nie był w
stanie przeprowadzić tej transakcji. Z tego co pan mówi, wynika, że
Verwoerd jest bogaczem, nieudany interes, w który, zresztą nie
angażuje swoich kapitałów, nie przyniesie zbyt wielkiego
uszczerbku jego fortunie.
Na pewno.
To dlaczego usiłuje nam przeszkodzić? Przypuszczam, że
oba incydenty w Stambule i w Kapsztadzie były pomysłem tego
pana.
Domyślałem się tego, kiedy dowiedziałem się od pana o
przebiegu wypadków. Teraz, po dzisiejszej naradzie, jestem już tego
pewien. Ma on dostatecznie długie ręce, aby takie akcje
zorganizować.
W jakim celu? Usunięcie mnie nie dałoby mu żadnej szansy
przeprowadzenia tego interesu samemu. Poszedł przecież zupełnie
błędną drogą.
89
Tu nie chodzi nawet o zarobek. Po prostu William uważa, że
w Południowej Afryce nic się nie może dziać bez udziału rodziny
Verwoerd. Gdyby pan dotarł nie do mnie, a do niego, na pewno
byłby entuzjastą całej sprawy.
A pan przeciwnikiem, drogi van den Ruyter?
Chyba nie szczerze odpowiedział Afrykaner w
porównaniu z fortuną Verwoerdów jestem żebrakiem. Nie stać mnie
na takie fanaberie. Poza tym my, bankierzy, umiemy liczyć. Jeśli się
na jednym nie zarobi, szuka się okazji gdzie indziej. W takim
wypadku jak ten, nie pogardziłbym zyskami z sfinansowania
transakcji, jak to zrobił obrażony William. Toteż od razu
skorzystałem, aby wskoczyć na jego miejsce.
Kiedy się wyzłości, pewnie pożałuje tego kroku. Bądz co
bądz na udzieleniu kredytu ponad dwadzieścia milionów dolarów
także się niezle zarabia.
Sądzę, że on już teraz żałuje.
Tym bardziej niebezpieczny może być dla nas. Wie dość
dużo, żeby nam przeszkodzić. Taki niby to przypadkowy przeciek
wiadomości do Amerykanów byłby bardzo grozny. Albo tylko do
państw Czarnej Afryki.
Na to się nie ośmieli. Za dobrze wie, jak naszemu państwu
zależy na zdobyciu wolframu. A dzisiaj się zdradził, że jest
przeciwnikiem tej transakcji. Nawet Verwoedzi nie mogą pozwolić
sobie na zadarcie z rządem. Ale nie wykluczone, że spróbuje panu
spłatać jakiegoś figla.
Nowy zamach na moją osobę?
Raczej nie, bo nie działa pan sam. To by tylko trochę
odwlekło realizację kontraktu. Niemniej miejcie się na baczności. Ja
także swoimi stosunkami postaram się jakoś ułagodzić tego pana.
Może mi się to uda? ROKSI to potężny koncern. Największy w
naszym kraju. Oni dobrze znają Williama Verwoerda. Niewątpliwie
spróbują przemówić mu do rozumu.
Nie można jednak lekceważyć Verwoerda. Millera nie
zachwyciły wiadomości o swoim przeciwniku.
90
Przez cały tydzień trwały twarde rozmowy. Van den Ruyter nie
przesadzał. ROKSI umiał chodzić koło swoich interesów. Miller z
bólem serca przyglądał się, jak topnieją te miliony zarobku, na które
tak liczył. Musiał jednak iść na daleko posunięte ustępstwa. W
ostatecznym rezultacie i tak dla wszystkich wspólników pozostały
ładne sumki do zainkasowania i Szwajcar przyznawał w duchu, że
zbyt wielka krzywda go nie spotkała, mimo że początkowo liczył na
znacznie większe pieniądze.
Ale i strona przeciwna musiała także rezygnować ze swoich
pierwotnych żądań. Zgodziła się na pełne kredytowanie zakupów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]