[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mędrców. Kosztowało mnie to dużo strachu, ryzyko było naprawdę poważne. Naziści są gorsi
od wampirów... Ale udało się. A dzięki temu zdobyłem wiedzę, której poznanie w innych
okolicznościach byłoby niemożliwe.
Godzinę pózniej zakończył pracę. Obejrzał swoje dzieło i skrzywił się w duchu.
Brak mi trochę talentu rzezbiarskiego mruknął ale na nasze potrzeby powinno
wystarczyć.
Hmm. Zakładając, że uda się ożywić to coś. Laszlo, widząc wprawę starego łowcy,
pozbył się części wątpliwości. Skąd będziemy wiedzieli, gdzie go posłać?
Nie musimy. Stary uśmiechnął się krzywo. Sam znajdzie cel.
A jak się dowiemy, że wykonał zadanie?
No cóż, każemy, żeby urwał jej głowę i przyniósł do nas na kwaterę.
Młody Węgier nie miał już więcej pytań.
* * *
Siedziały właśnie przy kolacji. Stanisława chwilę wcześniej spokojnie przechyliła słój
nad garnkiem. Słodki sok pigwowy popłynął szeroką strugą. Potrząsnęła lekko
poszatkowanymi owocami, by wydusić jeszcze kilka kropli i sięgnęła po flaszki ze śliwowicą.
Cztery litry aromatycznej horyłki. Jeszcze kilka dni i będzie można ją zlać, a potem
wymieszać z odzyskanym wcześniej sokiem...
Nie mam pojęcia, skąd bierze się rtęć powiedziała agentka. Ale to może być trudne
do ustalenia. Rynek rtęci nie istnieje. W Polsce praktycznie się jej nie wydobywa. Eksport jest
ściśle reglamentowany z uwagi na toksyczność substancji. Bractwo musi mieć własną,
93
nielegalną kopalnię lub zaopatrywać się na czarnym rynku. Czy istnieje w Polsce czarny
rynek tego metalu? Trudno ocenić, brak danych...
Nagle coś walnęło w drzwi. Stanisława uniosła leniwe spojrzenie znad talerza. W
pierwszej chwili pomyślała, że kopnął w nie dzieciak od sąsiadów, ale w tej sekundzie
nastąpiło drugie uderzenie. Pośrodku skrzydła pojawiło się pęknięcie.
Zaraz po tym, jak kupiła mieszkanie, wymieniła drzwi. Poprzedni właściciel z
niewiadomych przyczyn zadowalał się jakąś tandetą z płyty pazdzierzowej, obitej blachą
aluminiową. A ona wstawiła sobie solidne, antywłamaniowe. Drewno, w środku dwie
warstwy stali, wypełnienie z waty mineralnej, w której dodatkowo spoczywały pręty
zbrojeniowe. Do tego dwa patentowe zamki i blokady z tytanu. Trzecie uderzenie. Drzwi
przełamały się na pół.
Pierwsza myśl Stanisławy była zgoła idiotyczna: sprzedawca dał na nie dwadzieścia pięć
lat gwarancji, będzie musiał wstawić nowe... Wyłamane skrzydło padło w tył, a w otworze
pojawił się intruz.
Cholera wyrwało się z ust Katarzyny.
Miał dwa metry wzrostu, był potwornie szeroki w barach. Morda głupia, tępa, z
kwadratową szczęką. Włosy, szare i skołtunione, opadały mu na ślepia. Musiał już wcześniej
rozrabiać, bowiem na jego czole widniała blizna w kształcie litery Y. Jedną rękę miał
poharataną i do Stanisławy dotarło wreszcie, że ten koleś wyważył antywłamaniowe drzwi
gołymi rękami. Runęła do sąsiedniego pokoju po nagana. Katarzyna była szybsza.
Wyciągnęła z torebki czeczeński rewolwer ze stali narzędziowej i wycelowała w napastnika.
Centralne Biuro Zledcze! Jesteś aresztowany!
Kafar ruszył naprzód. Utykał silnie na jedną nogę.
Stój, bo strzelam. Strzał ostrzegawczy! Rąbnęła w sufit.
Kolejną kulą trafiła go w udo. Z niewiadomych przyczyn gliniarze psioczą na przepisy,
które nakazują najpierw ostrzec, potem strzelać w górę, a dopiero potem do zatrzymanego.
Przecież wszystkie te trzy czynności można wykonać w ciągu maksimum dwóch sekund...
Pocisk trafił w cel, zostawiając na spodniach niewielkie wgniecenie... i to był jedyny,
dostrzegamy efekt. Kafar nawet nie zwolnił. Przeciwnie, odbił się do skoku. Katarzyna
zrobiła unik, pakując w niego kolejne dziesięć kul. Dwa niewypały, jedną chybiła, ale siedem
94
utkwiło w celu. Trzy razy trafiła go w głowę. Trzy czarne dziurki na twarzy. Powinien już nie
żyć. Odwrócił się w jej stronę. Nieludzkie oczy, całkowicie nieruchome, jak namalowane.
Gęba nie wyrażała nic. Frankenstein? Robot? Terminator? Co za diabeł... Zaparta plecami w
ścianę poderwała nogi i złączonymi stopami kopnęła go w mostek. To było piękne uderzenie.
Normalny człowiek w tej chwili z połamaną połową żeber robiłby salto do tyłu. A
tymczasem... Poczuła, jakby uderzyła w mur. Ile drań waży, tonę? Ale zdołała odepchnąć go
na środek pokoju.
Powietrze rozdarł upiorny huk. To Stasia wróciła z naganem. Ech, carska Rosja. Ci to
umieli robić proch. Naboje miały po dziewięćdziesiąt lat, a odpaliły wszystkie. Koleś po
każdym strzale zataczał się w tył, ale nie padał. Koniec amunicji. Alchemiczka obojętnie
odrzuciła rewolwer na kanapę i płynnym ruchem wydobyła szablę z pochwy.
Monika tymczasem zaszła wroga od tyłu. Gwizdnęła w duchu, widząc w jego plecach
dziury wylotowe. Ale nie zawahała się ani chwili. Przy drzwiach stała metalowa rura, noga od
stolika komputerowego. Osiemdziesiąt dwa centymetry długości, grubościenna, solidna stal.
Na końcu malownicze uchwyty do śrub, w sam raz stworzone do łamania kości czerepu. I co
najmniej pięć kilo wagi.
To było wspaniałe uderzenie. Trafiła w potylicę, wyrwała połowę czaszki, zgruchotała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]