[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Maciek osłaniał go ogniem, a Gustlik z Białym ruszyli lewym skrzydłem za cmentarzem.
Rozejrzałem się na boki. Za nami zauważyłem jakiś ruch wśród leszczyn. Natychmiast tam
strzeliłem. Marker dziwnie podskoczył mi w dłoni. Ta broń miała odrzut, jakiego nie powinna
mieć. Piotr, zapewne, żeby zwiększyć nasze doznania, wmontował w markery twarde
sprężyny nadające pociskom większą prędkość i lepszą celność. Niestety, trafienie musiało
być piekielnie bolesne. Przez chwilę współczułem Miśkowi, ale zaraz przypomniałem sobie,
jak potraktował salamandrę.
- Wycofujemy się! - rozkazałem swojej grupie.
- A oni? - zapytał Mały, wskazując walczącą grupę Maćka.
Obejrzałem się. Marchewa trafiony kilka razy w brzuch i nogi też schodził na bok z
wysoko podniesionymi rękoma. Na szczęście w to samo miejsce, koło głównego sędziego
maszerowało także dwóch harcerzy. Niestety, flaga zniknęła.
Na migi pokazałem Maćkowi, że rozpoczynam szukanie grupy z flagą na wschód od
rzeki. Chłopak skinął głową na znak, że zrozumiał. Teraz poprowadziłem swoją grupę obok
cmentarza w stronę koryta Bereznicy. Gdy tak szliśmy, nagle wokół nas na gałęziach zaczęły
rozbijać się kulki przeciwników. Padliśmy na ziemię. Rozpaczliwie rozglądałem się na boki
szukając jakiegokolwiek schronienia. Co gorsza, straciłem z oczu swoją grupę, a nawet
oddział Maćka i Gustlika. Skryłem się za wątły pieniek buku. Próbowałem wyjrzeć z jego
lewej strony. Momentalnie wokół mnie ziemia zrobiła się pomarańczowa. Spróbowałem z
prawej - z tym samym skutkiem. Wyjrzałem jeszcze raz, ponownie z lewej, tylko niżej.
Zobaczyłem, że skradało się do mnie dwóch przeciwników korzystających z osłony ogniowej
kolegów z tyłu. Wystrzeliłem w ich stronę na postrach, zerwałem się na równe nogi i
zacząłem umykać strzelając w biegu za siebie. Przed sobą ujrzałem krawędz dołu, który
wyglądał jak okop. Już chciałem do niego wskoczyć, gdy zauważyłem wycelowane w siebie
trzy lufy markerów.
ROZDZIAA DZIESITY
KAWA Z BATUR " RANDKA ALFREDA " ZASADZKA W DOLINIE
BEREyNICY " WDOWA STRZELA JAK SNAJPER " WYGRYWAMY
BÓJ " DYSKOTEKA Z HARCERZAMI " PRZYBYWA PREZESOWA
IRENA KOBYAKA
Gdy tylko Paweł zniknął mi z oczu, zasłoniłem się gazetą. Obok mnie przedefilowali
jego obozowicze. Potem poszedłem na drugą stronę tamy, do centrum rozrywek i pubów. Tak
jak myślałem, na parkingu na górce stał nissan Jerzego Batury. Dotknąłem maski auta. Była
jeszcze ciepła. O dziwo, zaraz przyjechał tu Rosynantem Alfred Kobyłka.
- Ale bomba, szefie! - krzyczał.
Grupka dziewczyn obejrzała się za mną. Zainteresowało je, kim jest szef chłopaka
jeżdżącego takim ładnym pojazdem jak Rosynant.
- Mów - poprosiłem Alfreda.
- Szefie, byłem w Lesku, gdy zobaczyłem samochód Batury - zaczął opowieść.
- I postanowiłeś go śledzić - wtrąciłem. - Wydaje ci się, że cię nie widział i tylko
przypadkiem tu przyjechał.
- Tak pan myśli? - zasmucił się.
- A co robił nasz podejrzany? - zapytałem.
- No, nic. Przyjechał tu.
- Chodz na kawę - zaprosiłem chłopca.
Niestety, wszystkie ogródki kawiarniane i piwne były zajęte, lecz nagle zobaczyłem,
że ktoś do nas macha ręką. To był Jerzy Batura.
- Nie napiszesz na mnie raportu? - zwróciłem się do Kobyłki.
- Już wiem, że macie niekonwencjonalne metody pracy...
Przecisnęliśmy się pomiędzy stolikami do Batury. Siedział z urodziwą blondynką o
dużych niebieskich oczach, opalonym ciele okrytym tylko bardzo obcisłą i krótką sukienką.
Wszyscy mężczyzni w okolicy rzucali w jej stronę ciekawskie spojrzenia. To zainteresowanie
wyraznie schlebiało Baturze.
- Proszę, niech pan usiądzie - zaprosił mnie. - Czyżby tutaj szukał pan Skrytki
Tryzuba ? - pytał jednocześnie dając znać kelnerce, żeby nam przyniosła kawę.
- Czego? - spytałem.
- Proszę nie udawać - Batura rozsiadł się w plastykowym foteliku. - Obaj wiemy, że
zna pan treść przesłania lokaja z Krasiczyna, ma pan także listę skrytek zdobytą przez Alfreda
w Szymbarku...
- No i tę z klasztoru - pochwalił się Kobyłka.
- Przyznam się, że to dwa identyczne spisy - dodałem.
- Ale się pan wygadał - zwrócił mi uwagę Kobyłka.
Przemilczałem tę uwagę.
- A co pana tu sprowadza? - zapytałem Jerzego Baturę.
- Zielone wzgórza nad Soliną i oczy pewnej damy - wymownie spojrzał na swoją
towarzyszkÄ™.
- To my nie będziemy państwu przeszkadzać - rzekłem.
Pożegnaliśmy się z Baturą i jego towarzyszką.
- Alfred, pożyczę od ciebie kserokopie stron tych wskazówek dotyczących skrytek -
zwróciłem się do młodszego kolegi.
- Myślałem, że pan wszystko ma w głowie.
- Mam, ale chciałem się upewnić...
- Miałem nadzieję, że jeśli po południu przestudiuję te zapiski, to coś wymyślę. Pan
nie chce dać mi szansy rozwiązania zagadki - Kobyłka spojrzał na mnie z wyrzutem.
- Oddam ci te odbitki za pół godziny - zapewniłem.
Gdy byliśmy już w Tarnicy , Kobyłka niechętnie podał mi plik kseropkopii.
Zlęczałem nad nimi równe pół godziny. Kobyłka zapukał do drzwi mojego pokoju, więc
odłożyłem długopis z czarnym wkładem i oddałem chłopakowi notatki.
Długo nie mogłem zasnąć i wsłuchiwałem się w odgłosy na korytarzu. Turyści
zamykali się w swych pokojach. Po godzinie usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Ktoś przekręcił
klucz w zamku i szedł korytarzem. Szybko wstałem, założyłem spodnie, koszulę i buty.
Ostrożnie wyjrzałem na korytarz. Nikogo już nie było. Podbiegłem do schodów. Niżej na
poręczy ujrzałem dłoń Alfreda schodzącego do restauracji w piwnicy. Skradałem się za nim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]