[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmarłych, pomagać im przystosowywać się do nowej rzeczywistości w świecie zmarłych.
Ludzie po śmierci stają się samotni i zagubieni... tracą rodziny, przyjaciół, tracą troski i
radości życia codziennego. Tracą smak, uczucia, pocałunki, miłość. Jeden chłopiec porównał
śmierć do przesiadania się sprzed kolorowego do czarno-białego telewizora.
Dwie, trzy godziny temu Larry uznałby Wilberta za skończonego wariata - trochę
tylko bezpieczniejszego niż Szalony Jack, zwycięzca ogólnoamerykańskiego konkursu na
Mistera Szaleństwa. Teraz jednak sam widział utopioną dziewczynkę w sukience z tafty,
osobiście był świadkiem okrucieństwa istoty, która zniszczyła jego matkę - i z
masochistycznym zacięciem wierzył w każde słowo Wilberta. Ja się myliłem, a Wilbert miał
rację. Istnieją zjawy i duchy, istnieje ruchoma twarz na mojej dłoni.
- Na Czarne Bractwo trafiłem przypadkiem. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym
czwartym lub sześćdziesiątym piątym roku. Pracowałem wtedy w Muzeum Sztuki
Współczesnej. Robiłem ramy do obrazów, chociaż ludziom zawsze mówiłem, że jestem
artystą. Razem z przyjacielem mieszkaliśmy nad kawiarnią bitników na Valencia Street.
Może mnie kiedyś widziałeś. Luzny sweter, broda, beret. Każde zdanie zaczynałem od
jakby . Jakbym był jednym z bitników.
- Tak, jasne - rzekł Larry. Zaczynał się otrząsać po doznanym szoku. I tak samo jak
widziany kiedyś przez niego policjant, który stopniowo zaczynał uświadamiać sobie, że został
postrzelony, tak stopniowo zaczęło do Larry ego docierać, że jego matka nie żyje, naprawdę
nie żyje i to, co zdarzyło się dziś wieczorem, nie było maskaradą ani horrorem. %7ładnego
lateksu, żadnej sztucznej krwi, żadnych manekinów.
Jego elegancka, ukochana mama została psychicznie i emocjonalnie wyzyskana przez
oślepiające, białe światło, a potem na jego własnych oczach roztarta na maz z kawałkami
kości i włosów. Wiedział, że zanim skończy się noc, cała ta tragedia dotrze do niego, pogrąży
w smutku i zupełnie rozstroi nerwowo.
Ale teraz, myślał, mam pilną robotę i smutek oraz tragedia powinny na razie zostać na
boku.
Wilbert dopił whisky i nalał sobie jeszcze jedną szklaneczkę. Ani razu nie spojrzał
Larry emu prosto w oczy - jakby się bał czegoś lub wstydził.
- Czarne Bractwo? Raz ich nie ma, raz są. Jak w piosence: Najpierw góra jest, potem
nie ma jej . Albo wpadają nagle do miasta, jak ci zli w westernach. Było ich czterech czy
pięciu, a zdawało się, że wszędzie ich pełno. Szło się na kawę - byli, w każdym razie dwóch
albo trzech. Siedzieli w zacienionym kącie, nosili czarne koszule i amulety. Z wyjątkiem
jednego Lepera, tak chudego, że strach było na niego patrzeć, wszyscy byli silni, zarówno
fizycznie, jak i psychicznie. Wyglądali naprawdę groznie. Jeden z nich przypominał
Latynosa, ale reszta była absolutnie biała. Każdy miał ich już dosyć, bo wszędzie się kręcili i
rozsiewali wokół siebie atmosferę napięcia. Wiesz, co mam na myśli? Zamierały rozmowy,
nikt się nie śmiał.
W każdym razie mówiło się, że zajmują się czarną magią. I niektórzy ludzie zaczęli
się do nich przyłączać. Ot tak, po prostu, chyba żeby wyglądać na odważnych. W tamtych
czasach najważniejsze było, żeby być swoim , a gdy trzymało się z tamtymi facetami, było
się swoim . Dziewczyny były nimi zafascynowane. Edna-Mae uwielbiała ich. Nawet jeśli
godzinami słowem się do niej nie odzywali, nawet gdy totalnie ją ignorowali, siedziała przy
nich. Patrzyła, jak piją, jak palą, słuchała, jak przeklinają Chrystusa. Mieli w sobie charyzmę,
chociaż w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym piątym roku tak tego nie nazywaliśmy.
Potem, na początku lata tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku zaczęli
umierać ludzie. Doszło do nieprzyjemnych morderstw przy Haight-Ashbury i w Mission
District. W gruncie rzeczy morderstwa te obaliły ruch miłości i pokoju, zanim zaczęli tu
napływać turyści. Ludzie przestali kochać, przestali ufać. Czy można z kimkolwiek
przestawać obawiając się, że ten ktoś z radością patrzyłby, jak wyciągasz nogi? Nie. Na
pewno nie.
Początkowo, oczywiście, nie wiązaliśmy tych zabójstw z Czarnym Bractwem, ale oni
zaczęli się nimi chwalić. I wszystko stało się tajemnicze i grozne. Niektóre dziewczyny
chodziły z nimi do łóżka, ale nigdy nie słyszałem, żeby któraś szła dwa razy. Opowiadały, że
w środku nocy budziły je nieludzkie głosy, że na dłoniach tych facetów widziały plamy i
ruchome twarze. Ludzie zaczęli widzieć twarze na ekranach telewizorów, gdy były
wyłączone, w lustrach, gdy nikt się w nich nie przeglądał, a nawet na tapetach.
- Nikt nie pomyślał, żeby wezwać gliny? - zapytał Larry.
- Daj spokój. W tamtych czasie ludzie brali tyle kwasu, że to wszystko mogło być
uznane za jedną wielką zbiorową halucynację. Taki jungowski odjazd, w którym biorą udział
wszyscy blizni. Poza tym w tamtych czasach nikt nie wzywał glin. Policjanci mieli
nieprzyjemny zwyczaj włażenie tam, gdzie ich nie proszono. Wzywałeś gliniarzy, gdy facet z
wyższego piętra nasikał ci na parapet, i co się działo? Wpadało do ciebie dwóch napuszonych
gnojków z odznakami, pistoletami i grubymi dupami i przetrząsało twoje mieszkanie jak
swoje własne. Potem jeden próbował twojej dziewczynie wsunąć rękę pod szlafrok i wiesz,
bum-bum, i już oskarżenie za napad na oficera policji i posiadanie trawy, którą, odkąd została
zakazana, gliniarze zawsze ze sobą wozili.
Larry emu nie było do śmiechu.
- Wygląda na to, że teraz mamy do czynienia z tymi samymi rzeczami - powiedział. -
Zabójstwa, twarze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]