[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niezupełnie. Thanquol szybko rozważał ucieczkę i pozostawienie
Lurka, by zmierzył się z tym, co pędziło w ich stronę. Na miejscu
zatrzymała go świadomość, że prawdopodobnie jest to bezcelowe. Instynkt
mówił mu, że zbliża się ku nim wielu wrogów. Garstka z nich wystarczy,
by pokonać Lurka, a inni nadal będą mieli dość czasu, aby znalezć
Thanquola. Pozostanie z Lurkiem dawało przynajmniej nadzieję na jakąś
ochronę. W chwilach napięcia, takich jak ta, gdy ogarniało go pragnienie
wypuszczenia piżma strachu, zapach innego szczuroczłeka uspokajał
nawet równie niezależnego skavena, jak Szary Prorok Thanquol.
Wojownicy na koniach, o najbardziej spostrzegawczy z potentatów?
zahuczał Lurk.
Thanquol potrząsnął rogatym łbem i obnażył swoje kły. Poczuł suchość
w ustach. W jego piersi kołatało serce. Powstrzymał pragnienie
wepchnięcia do ust ostatniego kawałka sproszkowanego spaczenia.
Nie. Inni. Nie ludzie.
Z Północy? Z Pustkowi?
Tak! Tak! Wojownicy w czarnych zbrojach. Zmienione bestie. I inne
stwory.
Widziałeś to? Czy Rogaty Szczur zesłał ci wizję?
Thanquol pomyślał, że nie w ścisłym sensie, ale tego Lurk nie musiał
wiedzieć, a zatem zachował znaczące milczenie spoglądając w stronę
chmury. Kłąb pyłu wyciskał łzy z jego różowych ślepi i łaskotał go w nos.
Czul zaciśnięte gruczoły piżmowe i wymachiwał ogonem próbując
rozładować napięcie. Lurk wydał z siebie niskie, grozne mruknięcie.
Thanquol wpatrywał się w zbliżająca się chmurę pyłu, próbując
przekonać, się czy jego domysły były słuszne.
We wnętrzu chmury poruszały się kształty. Wielkie, mroczne sylwetki
wyłoniły się powoli z ciemności i przybrały postać jezdzców. Thanquol
służąc Radzie Trzynastu w Bretonii widział wielu konnych wojowników,
których głupi ludzie nazywali rycerzami. Jezdzcy przypominali ich nieco,
poza tym, że ich pancerze wykonano z czarnego żelaza i miały
wykończenia z brązu. Były bardziej ozdobne niż ludzkie zbroje, jakie
widział wcześniej Thanquol. Demoniczne twarze, runy chaosu, tajemnicze
symbole wydawały się być wykute w stali za pomocą jakiejś
czarodziejskiej techniki.
Napierśnik jednego z wojowników zdobiła rozwarta paszcza demona.
Jego hełm powtarzał demoniczne rysy oblicza, a za wyziernikami lśniły
czerwone oczy. Inny nosił pancerz pokryty potwornymi kolcami, a w
opancerzonej pięści zaciskał kolczastą maczugę uformowaną w kształt
krzyczącej głowy ludzkiej. Pancerz trzeciego lśnił dziwacznym żółtym
światłem, pulsującym powoli, jakby w rytm bicia serca. Za nimi nadciągali
inni jezdzcy odziani w równie fantastycznie zdobne pancerze.
Ich broń także została wykonana z czarnej stali, w której wykuto
ogniste runy. Unosili miecze, maczugi, lance i morgenszterny. Na tarczach
widniały symbole Tzeentcha, Wielkiego Mutatora, jednego z czterech
potęg Chaosu. Konie były wielkie, znacznie większe niż normalne ludzkie
wierzchowce. Musiały unosić swoich ciężko opancerzonych jezdzców i
ciężar nieprawdopodobnie zdobnych końskich puklerzy. Oczy
wierzchowców, podobnie jak jezdzców, lśniły złowrogim wewnętrznym
ogniem. Sprawiało to wrażenie, jakby otwarły się bramy piekła, z którego
wyjechały te straszliwe upiory.
Wojownicy Chaosu stanowili przerażający widok. Jeszcze bardziej
przerażający był fakt, że jak domyślał się Thanquol, byli to tylko
harcownicy wielkiej hordy. Thanquol zastanawiał się, co też takiego
uczynili jego wrogowie, Felix Jaeger i Gotrek Gurnisson? Nie wątpił ani
przez chwilę, że nadejście tej monstrualnej armii było w jakiś sposób
związane z ich misją na Pustkowiach Chaosu. To było typowe dla nich
wzburzyli gniazdo szerszeni pełne złowróżbnych oddziałów, a potem
uciekli pozostawiając innych na drodze nadciągającej armii. Thanquol
zaklinał, by Rogaty Szczur pożarł ich dusze.
Z przerażonym wyciem Lurk rzucił się naprzód i rozciągnął na ziemi.
Thanquol przeklinał także jego i zwalczył pragnienie, by samemu
powtórzyć reakcję Lurka. Pierwszy koń stanął dęba, ale jego jezdziec
zachował nad nim kontrolę i opuścił swoją broń w pozycji do ataku.
Thanquol desperacko walczył o opanowanie swoich gruczołów
piżmowych, które chciały się opróżnić. Uniósł wysoko pysk i pozwolił im
dostrzec swój rogaty łeb, białe futro i wspaniały, chłoszczący ziemię ogon.
Czuł krążącą w nim moc i wiedział, że jeśli dojdzie do najgorszego,
zabierze ze sobą kilku z tych wyznawców Tzeentcha, by powitać
Rogatego Szczura na Trzynastym Poziomie Otchłani.
Stać! zakrzyknął we wspólnym języku ludzi swoim najbardziej
imponującym głosem. Przynoszę wam pozdrowienia od Rady Trzynastu,
Wysokich Władców Całego Plemienia Skavenów.
Jeśli wywołało to wrażenie na Wojownikach Chaosu, nie okazali
żadnego znaku. Zamiast tego, jeden z nich dotknął ostrogami boków
swojego wierzchowca, opuścił lancę i pomknął naprzód, najwyrazniej
zamierzając nadziać Szarego Proroka.
Czas wydawał się zwalniać, w miarę zbliżania się opancerzonego
wojownika. Ostrze włóczni wyglądało na bardzo ostre. Thanquol był
pewien, że nadeszły jego ostatnie chwile.
Czekaj! Czekaj! zapiszczał Szary Prorok Thanquol. Nie zabijaj
mnie. Popełniasz śmiertelny błąd. Sprowadzam wieści od Rady Trzynastu.
Rada pragnie złożyć pokłon waszej niepokonanej armii!
Thanquol pomyślał, że dosięgła go zagłada. Wezwał swoją moc, by
spróbować rzucić zaklęcie ucieczki, które porwie go z tego miejsca. Nie
był pewien, czy ma dość czasu i energii, ale to wydawało się jego jedyną,
choć mizerną szansą. Błyszczące ostrze lancy zbliżyło się jeszcze bardziej.
Wyglądało na równie ostre, jak miecz Felixa Jaegera i dziesięć razy
bardziej zabójcze. Na chwilę zanim mogło przebić jego ciało, lansjer
uniósł swoją broń i wydał z siebie donośny, złowróżbny i kpiący śmiech.
Chcesz się sprzymierzyć z nami?
Tak! Tak!
A może chcesz się nam poddać?
Tak! Tak!
Zatem co zamierzasz? Może jedno i drugie?
Jedno i drugie! Thanquol popuścił piżmo strachu, ale w tej chwili to
nie miało znaczenia. Najważniejsze było zachowanie jego życia i geniuszu
dla dobra narodu skavenów. Jeśli przetrwa kilka następnych trudnych
chwil, zyska czas, by zająć się ukaraniem tych aroganckich durniów. W tej
jednak chwili najważniejsze było zachowanie własnej skóry.
Dlaczego mielibyśmy cię oszczędzić?
Mamy potężne armie! Możemy wam pomóc w zmiażdżeniu
ludzkości! Posiadamy wiedzę o ludzkich miastach i obozach! Wiemy
wiele rzeczy!
Może mógłbyś oszczędzić życie tego mutanta i zatrzymać go jako
błazna! ryknął stwór z twarzą demona na napierśniku. Thanquol zmusił
się do skłonienia łba w uniżony sposób, chociaż w głębi duszy czuł
wściekłość i przysiągł zemstę, którą w odpowiednim czasie wywrze na
tym, kto wymówił te słowa. Jeśli w pobliżu jest tyle spaczenia, ile
domyślał się, wówczas ten moment wkrótce nadejdzie.
A może powinniśmy nadziać go na nasze sztandary jako przestrogę
dla reszty jego rodzaju. Spotkałem już skaveny. Walczyłem z nimi. To
paskudne zdradzieckie gnidy.
Bez wątpienia to byli renegaci rzekł Thanquol myśląc szybko.
Prawdziwe skaveny zawsze pozostają wierne swoim sprzymierzeńcom.
To dobry żart, odezwała się demoniczna twarz. Zostaniesz
naszym błaznem!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]