[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cała umyć, ale ta odwróciła się do niej plecami.
Jej strażniczka siedziała nieruchomo jak głaz. Może
jutro uda się ją unieszkodliwić. Tak, jutro... Catherine
zamknęła oczy i pogrążyła się we śnie.
Obudziły ją przerażające krzyki. Wokół słychać było
wystrzały i nawoływania. Catherine podbiegła do wyjścia
z namiotu i zamarła w bezruchu. W świetle dogasają-
cych ognisk zobaczyła, jak do obozowiska zbliżają się
w pędzie jezdzcy na wielbłądach. Część z nich strzelała
z karabinów, część walczyła z koczownikami szablami.
Mężczyzna, który ją porwał, zaczął celować w jednego
z napastników. Zanim jednak zdążył wystrzelić, został po-
walony cięciem szabli. Nagle Catherine usłyszała, że ktoś
woła jej imię. Odwróciła się w stronę, skąd dobiegał głos,
uniosła rękę i zawołała:
- Tutaj! tutaj!
Jeden z jedzców ruszył w jej kierunku. W tej samej
chwili Catherine zobaczyła, że Ahmed celuje w niego
z karabinu. Krzyknęła:
- Nie!
Jezdziec zdążył skręcić i wypalić ze swojego pisto-
letu. Ahmed osunął się na ziemię, prawie u stóp Cathe-
rine. Zanim zrozumiała, co się stało, jezdziec przechylił
się na siodle, wyciągnął rękę i wciągnął Catherine.
S
R
- Balak! - krzyknął w stronę innych jezdzców. - Ru-
szajcie! W drogę!
Obejmując Catherine w pasie, przyciskając uda do jej
ud, ruszył z powrotem. Wszystko trwało zaledwie kilka
sekund. Catherine nie miała czasu, żeby zrozumieć, co
się właściwie dzieje. Czyżby wpadła z deszczu pod ryn-
nę? Czy ten jezdziec ją ratował, czy porywał? Za sobą
słyszała jeszcze odgłosy wystrzałów, a pózniej odgłos ko-
pyt wielbłądów.
- Nie zatrzymujcie się! Jedzcie dalej.
Tamar! Catherine odwróciła się, żeby zobaczyć swo-
jego wybawcę. Głowę i część jego twarzy skrywał kaptur.
W ciemnościach tej niesamowitej nocy ich oczy się spot-
kały. Przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu.
Wreszcie Tamar powiedział:
- Trzymaj się - i popędził wielbłąda w bezkres pu-
styni.
S
R
Rozdział szósty
Pościg się zbliżał, kule z karabinów rozpryskiwały
piasek, świstały im nad głowami. Catherine czuła, jak
Tamar odwraca się do tyłu i strzela. Trzymała się siodła
ze wszystkich sił. Wiedziała, że osłania ją własnym cia-
łem. Bała się o siebie i o niego. Nie zdawała sobie spra-
wy, jak długo jechali, zanim ucichły strzały. Wreszcie
oparła się o Tamara, zmęczona przeżyciami ostatnich kil-
kunastu godzin. Posuwali się w głąb pustyni, aż wreszcie
uniósł rękę i zawołał:
- Baraka! Odjechaliśmy na bezpieczną odległość. Już
nas nie gonią.
Zatrzymał wielbłąda, zmusił go do uklęknięcia i po-
mógł Catherine zejść na ziemię. Po długiej i wyczerpu-
jącej jezdzie poruszała się niepewnie. Tamar uważnie się
przyglądał.
- Dobrze się czujesz? Czy oni ci coś zrobili?
- Nie... wszystko w porządku. Jak mnie odnalazłeś?
S
R
- O tym porozmawiamy pózniej. Teraz muszę zająć
się moimi ludzmi. - Odwrócił się i zapytał podniesionym
głosem: - Kto jest ranny?
- Mohamed dostał w ramię - odpowiedział ktoś.
- To nic poważnego - odezwał się zraniony. - Mogę
jechać dalej.
- Na pewno? Pokaż mi, jak to wygląda.
Tamar zbliżył się do rannego.
Bouchaib klęczał przy Mohamedzie. Zdjął ghutra,
specjalne okrycie głowy, oderwał z niego kawałek ma-
teriału i opatrzył ramię mężczyzny.
- Tak będzie dobrze.
- Możesz dalej jechać, Mohamed? - zapytał Tamar.
- Oczywiście, panie. To tylko draśnięcie.
Tamar i Bouchaib spojrzeli na siebie.
- Poradzi sobie - zdecydował Bouchaib. - A co z tą
kobietą? Nic jej się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku. A gdzie jest Cashan?
- Wyrzuciłem go z siodła, gdy tylko wjechaliśmy do
obozu. Koczownicy domyśla się, że to on naprowadził
nas na ich ślad i zemszczą się. To niebezpieczni ludzie,
panie. Czułbym się lepiej, gdybyśmy ruszyli w dalszą
drogę.
Tamar odwrócił się do Catherine, która z niepokojem
patrzyła na rannego.
- Wyślą innych, żeby za nami jechali. Musimy ruszać.
Pojedziesz ze mną.
S
R
Catherine skinęła głową. Nadal nie wiedziała, dlacze-
go Tamar po nią przyjechał. Czy to stryj go przysłał?
Czy czekał na nich? Chciała zapytać o tyle rzeczy, ale
zanim zdążyła otworzyć usta, Tamar usadowił ją na
wielbłądzie. Zajął miejsce za nią i tak jak poprzednio,
objął ramieniem w pasie. Wielbłąd, ponaglany przez Ta-
mara, podniósł się na nogi.
Ruszyli, Catherine zasypiała i budziła się. Miała
wrażenie, że podróżują kilka godzin. Chociaż nakazy-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]