[ Pobierz całość w formacie PDF ]
każde zwierzę.
Dawid popadł w zupełny błogostan. Nie zastanawiał się wcale skąd on płynie.
Radośnie godził się z tym faktem. Pierzchły nerwowe obawy i niepokoje. Pustka śnieżna
nie napawała go już lękiem. Chciał iść naprzód i jak najprędzej
poznać Tawisha. Pragnienie to rosło w nim, odkąd ojciec Roland wspomniał po raz
pierwszy nazwisko starego Trapera. Tawish znał rzekę Stirekine, mieszkał nad strugą
Firepan. Musiał zatem coś wiedzieć o dziewczynie. Choćby, kim ona jest? Gdzie
przebywa? Skąd się tam wzięła? Biali ludzie trafiali się niezmiernie rzadko w tamtej
dzikiej okolicy, tym łatwiej było każdą osobę zapamiętać.
Postanowił, że pokaże Tawishowi fotografię, ale nie powie mu, skąd ją ma.
Wyjaśni, że jest to córka przyjaciela albo znajomej. To ostatnie wyjaśnienie będzie
nawet częściowo zgodne z prawdą.
Lecz tego wieczoru ojciec Roland poruszył wpierw wiele innych lematów, zanim
wspomniał wreszcie nazwisko Tawisha. Dawid czekał cierpliwie, nie chcąc zdradzać
zbytniego zainteresowania.
Tawisha prześladuje wciąż okropna trwoga rzekł w końcu misjonarz.
Siedział na spiętrzonych na podłodze gałęziach, wyciągnąwszy nogi przed siebie,
plecami do ściany, i ćmiąc fajkę spoglądał na Dawida zadumanym wzrokiem.
Czasem sprawia wrażenie ostatniego tchórza. Widziałem, jak bladł, gdy trzasnęła gałąz.
Widziałem, jak dygotał na całym ciele bez żadnego powodu. Widziałem, jak panicznie
bał się ciemności. A potem, raz, przybył do mnie sam, w nocy i podczas burzy śnieżnej.
Wariat chyba? Nie, nie wariat! Ale i nie tchórz. Gdyby był tchórzem, to by nie mieszkał
w puszczy na odludziu. A jednak boi się wciąż. Trwoga prześladuje go niby czyjaś
zemsta. Przysiągłbym nieraz, że to nie żywej istoty się tak obawia. Tym gorzej dla
niego. Tym bardziej jest to wszystko niesamowite.
Umilkł, zadumał się i powiedział znowu:
Widziałem dziwne rzeczy. Widziałem wielu skruszonych grzeszników.
Słyszałem o sprawach, w które pan nie zechciałby po prostu uwierzyć. Nigdy jednak nie
spotkałem trwogi podobnie męczącej, jak ta, której przyczyny Tawish nie chce za nic
wyznać. Dałbym rok życia, dałbym nawet więcej, by mu w czymkolwiek pomóc. Ma w
sobie coś, co wzbudza mimowolną sympatię, co pociąga. Ale jest tak niedostępny. Chce
być sam ze swym lękiem. Czyż to nie dziwne? Zastanawiałem się nad tym
niejednokrotnie i tej nocy, gdy strach przygnał go do mnie,, dowiedziałem się jednej
rzeczy. On boi się kobiety!
Kobiety?!
Tak, kobiety, która mieszkała lub też mieszka w okolicy rzeki Stikine, o
której wspominał dziś rano.
Serce Dawida drgnęło.
W okolicy rzeki Stikine czy też strugi Firepan? spytał.
Misjonarz zamyślił się głęboko, przymknąwszy oczy dla lepszego
skupienia. Dawid miał wrażenie, że milczenie trwa niezmiernie długo.
Tak, to było nad strugą Firepan, jestem tego zupełnie pewien rzekł
wreszcie ojciec Roland. Tawish chorował tam na ospę. Pamiętam doskonale. Poznał
tam jakąś kobietę. Bał się jej. Boi się panicznie teraz jeszcze. Czy pan to rozumie?
Dałbym wiele, żeby tę sprawę zgłębić. Ale on milczy. Nie chcę się zresztą dopytywać.
To nie moja rzecz. Mam jednak własne przypuszczenia.
Niemal pewność. To jest po prostu okropne.
Mówił cicho, nie spuszczając oczu z Dawida. Dawid spytał szeptem:
Co to za przypuszczenia?
Tawish obawia się kogoś, kto już nie żyje.
Kogoś, kto umarł?
Tak. Kobiety lub może dziewczyny, której wspomnienie prześladuje go zza
grobu. Pewien jestem, że to właśnie to.
Dziewczyny, która umarła nad strugą Firepan?!
Dawid miał wrażenie, że chłodna dłoń dławi go za gardło. Szczęściem cienie
kryły jego twarz przed wzrokiem ojca Rolanda. Tych parę słów wymówił z wielkim
trudem.
Prześladuje go dusza zmarłej kobiety lub dziewczyny ciągnął misjonarz.
Boi się jej panicznie, jak obłąkany.
Dawid wstał wolno, włożył czapkę i kurtkę futrzaną, po czym zbliżył się do
drzwi.
Pójdę przywołać Bariego rzekł.
Wyszedł z chaty. Znieg srebrzył się i mienił w blasku księżyca i gwiazd, nigdy
nie widział nocy równie pięknej. Na razie jednak po prostu nie zdawał sobie wcale
sprawy z tej piękności, tak był pochłonięty czym innym.
Dziewczyna znad strugi Firepan, martwa. Prześladuje Tawisha...
Nie słyszał skowytu psów; przed oczami miał wizerunek dziewczyny z
fotografii: bosonogiej, wylęknionej, gotowej do obrony lub ucieczki. Co się stało potem?
I kto sfotografował ją w tym momencie? Czyżby Tawish?! Czy Tawish ją nastraszył?
Nie chciał myśleć dalej. Otrząsnął się z ponurej zadumy, instynktownie
przycisnął dłoń do kieszeni na piersi.
Drzwi chaty otwarły się. Wyszedł z nich ojciec Roland. Zakasłał, popatrzył na
niebo i rzekł:
Co za piękna noc, panie Dawidzie! Co za prześliczna noc!
Mówił monotonnym głosem, tak nienaturalnym, że Dawid odwrócił się i
popatrzył na niego zdziwiony. Ojciec Roland spoglądał w głąb boru wysrebrzoną
księżycem i gwiazdami, postarzały naraz, zgarbiony, jakby wielki ciężar tłoczył mu
ramiona. Był zmieniony ogromnie, jak wtenczas w pociągu, po prostu nieobecny
duchem. Poza jakąś jedną sprawą cały świat przestał dla niego istnieć.
10. Chata Tawisha
Ciszę nocy księżycowej zmącił Bari.
Dawid obserwował właśnie ojca Rolanda, zaintrygowany dziwnym wyrazem
jego twarzy, gdy w lesie ozwało się wycie. Dobiegło z bardzo bliska. Misjonarz drgnął,
niby zbudzony ze snu, rozejrzał się, wyprostował zgięte barki i
po jego wargach przewinął się wymuszony uśmiech.
Prześliczna noc powtórzył, jednocześnie zgarniając sprzed oczu
niewidzialną mgłę. W taką samą noc właśnie, przed piętnastu laty...
Urwał sztywniejąc. Zbliżywszy się do Dawida oparł mu dłoń na ramieniu.
To był Bari powiedział. Pies szedł naszym śladem.
Jest gdzieś niedaleko uzupełnił Dawid.
Tak. Zwęszył naszą obecność. Czatuje na pana.
Obaj zamilkli nasłuchując.
Zaniosę mu rybę rzekł Dawid. Sądzę, że podejdzie do mnie. Mukoki
podciągnął brezentowy wór z rybą aż pod dach chałupy, chcąc go
ustrzec przed nocnymi maruderami. Ojciec Roland wyczekał aż Dawid spuści worek i
wybrał mrożonego łososia, po czym wszedł z powrotem do izby. Dawid zaś udał się na
skraj boru.
Szukał jednakże nie tyle Bariego, ile samotności. Chciał zejść z przyjaznych
oczu ojca Rolanda i uniknąć badawczego wejrzenia Mukokiego. Chciał się zastanowić,
rozważyć to i owo. Widział przed sobą splot posępnych tajemnic, a kto wie czy nie
tragedię nawet. Los igrał z nim w sposób niezrozumiały i ogromnie skomplikowany.
Wbrew woli niemal został wciągnięty w krąg powikłanych wydarzeń.
Przypomniał sobie ciemne, niesamowite oczy kobiety z pociągu i słowa, którymi
wypytywała o człowieka imieniem Michał O'Doone. Sama jej obecność tragicznie
zagęszczała atmosferę. Ta kobieta oraz pozostawiona przez nią fotografia, stanowiły
zalążek dramatu. Rozwijał go ów na pół obłąkany Tawish. Tawish, który umknął z
okolicy Firepan w tym samym czasie mniej więcej, gdy zostało zrobione to zdjęcie, i
który żyje odtąd w ustawicznym lęku przed kimś umarłym.
Nie usiłował nawet wiązać tych faktów logicznie, był tylko
przeświadczony, że dziewczyna z fotografii i kobieta z pociągu mają coś
wspólnego z nieszczęsnym Tawishem.
Dumał teraz, czy nie należałoby powiedzieć wszystkiego ojcu Rolandowi.
Zamyślony, wkroczył na około stu jardów w głąb boru i machinalnie przystanął na
malutkiej polance, jaskrawo oświetlonej księżycem. Wiedział już, co uczynić należy.
Poczeka zanim dotrą do chaty dziwnego samotnika, po czym w obecności ojca Rolanda
niespodzianie pokaże Tawishowi fotografię. Co stanie się wtenczas? Może naprawdę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]