[ Pobierz całość w formacie PDF ]
byliśmy ich mózgami. Z tobą jest inaczej. Za długo grzebałem w kupie kompostu, jaką jest
dziedzictwo twojej nieświadomości. Ujrzałem w tobie tyle zadziwiających rzeczy, że straciłem z
oczu swój główny cel. Pojmałeś mnie, Gren, tak samo, jak ja pojmałem ciebie. Nadszedł jednak czas,
kiedy muszę pamiętać o swojej prawdziwej naturze. %7ływiłem się twoim życiem, aby karmić własne,
tylko w ten sposób potrafię funkcjonować. Teraz osiągnąłem punkt krytyczny, dojrzałość.
- Nie rozumiem - głucho powiedział Gren.
- Mam przed sobą alternatywę. Niebawem muszę się podzielić i wydać zarodniki, taki jest
system mojej reprodukcji i mam nad nim niewielką kontrolę. Mógłbym to zrobić tutaj, licząc na to, że
moje potomstwo jakoś przetrwa na owej niegościnnej górze pomimo deszczu, lodu i śniegu. Lub...
mógłbym przenieść się na nowego gospodarza.
- Nie na moje dziecko.
- Dlaczego nie? Laren to moja jedyna szansa. Jest młody i świeży, o wiele łatwiej będzie
kierować nim niż tobą. Co prawda jest jeszcze słaby, ale oboje z Yattmur zapewnicie mu opiekę,
dopóki nie będzie w stanie sam zadbać o siebie. - Nie, jeśli oznacza to opiekę również nad tobą.
Nim Gren dokończył, dostał silny cios bezpośrednio w mózg, który rzucił nim boleśnie o ścianę
jaskini.
- Oboje z Yattmur nie opuścicie dziecka w żadnych okolicznościach. Wiem o tym i czytam to w
twoich myślach. Wiem również, że przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekniecie z tych
jałowych, nieszczęsnych stoków w żyzne regiony światła. Pasuje to i do mojego planu. Czas nagli,
człowieku. Ja muszę działać zgodnie ze swoimi potrzebami. Znając w tobie, tak jak ja znam, każde
włókno, lituję się nad twoim bólem, ale to się dla mnie zupełnie przestaje liczyć, kiedy występujesz
przeciw mojej naturze. Ja muszę mieć zdolnego i najchętniej bezrozumnego gospodarza, który
zaniesie mnie prędko z powrotem do nasłonecznionego świata, bym się mógł tam rozsiać. Więc
wybrałem Larena. To będzie najlepsze dla mego potomstwa, nie uważasz?
- Ja umieram - jęknął Gren.
- Jeszcze nie - zabrzęczał smardz.
Na pół uśpiona Yattmur siedziała w głębi jaskini brzunio - brzuchów. Zaduch tego miejsca,
skowyt głosów, szum ulewy na zewnątrz, wszystko to działało na nią otępiająco. Drzemała przy kupie
zeschniętych liści, na których spał Laren. Wszyscy obecni w jaskini pożywili się pieczonym
pióroskórem, na pół spalonym nad buzującym ogniem. Nawet dziecko zjadło okruszyny.
Kiedy się zjawiła, jak oszalała, w wejściu jaskini, brzunio - brzuchy zaprosiły ją do środka,
pokrzykując:
- Chodz, cudowna pani przekładanko, wejdz z padającej mokrości spadających chmur! Wejdz
przytulić się z nami i sprawić ciepło bez wody!
- Co to za jedni? - Z niepokojem spojrzała na ośmiu górosłuchów uśmiechających się i
podskakujących w miejscu na jej powitanie.
Oglądani z bliska byli straszni, o głowę wyżsi od ludzi. Długa sierść sterczała im na szerokich
ramionach jak grzywa. Cisnęli się za plecami brzunio - brzuchów i zaczynali już okrążać Yattrnur,
szczerząc zęby i pokrzykując do siebie w przedziwnym narzeczu. Nigdy nie widziała tak
przerażających twarzy. Mieli długie szczęki, niskie brwi, ryje oraz krótkie, żółte brody, uszy zaś
spływały po ich kędzierzawym futrze jak kawały żywego mięsa. Ruchy mieli szybkie i nerwowe, a
twarze robiły wrażenie niespokojnych; długie rzędy ostrych kłów to pojawiały się, to znikały między
popielatymi wargami, gdy górosłuchy zasypywały ją pytaniami.
- Ty trryk ty mieszkasz tu? Na Wielkim Stoku ty trrap traperr mieszkasz? Z brzunio - brzuchami
z brzunio - brzuchami mieszkasz? Ty z nimi wraz trryker trakerr współ - płodzić spać pędzić być na
Wielkim Wielkim Stoku? - zarzucił Yattmur tym gwałtownym gradem pytań jeden z najroślejszych
górosłuchów, przez cały czas strojąc przed nią miny i podskakując. Głos miał tak chropowaty i
gardłowy, że z trudem docierały do niej posiekane szczęknięciami słowa. Tykker takker tak ty
mieszkasz na Wielkim Czarnym Stoku?
- Tak, mieszkam na tej górze, odparła nie okazując strachu. - A wy gdzie mieszkacie? Z jakiego
jesteście plemienia?
W odpowiedzi wywalił na nią capie oczy, aż wyszła wokół nich otoczka czerwonej chrząstki,
po czym zamknął je mocno, rozdziawił przepastne szczęki i wydał wysoką, gdakliwą harmonię
sopranowych dzwięków.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]