[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzewo karmić brzunio - ludzi, wszyscy jeść...
- W porządku, wystarczy - przerwał Gren i Rybiarz ucichł żałośnie, przydeptując sobie stopę.
Gdy rozpoczęli gorączkową naradę, osunął się na ziemię i smętnie ujął głowę w dłonie. Gren i Poyly
szybko opracowali ze smardzem plan akcji.
- Stać nas na wybawienie ich wszystkich od tego poniżającego trybu życia - powiedział Gren.
- Oni nie chcą wybawienia - odezwała się Yattmur. - Są szczęśliwi.
- Są okropni - rzekła Poyly.
W czasie ich rozmowy Długa Woda zmieniła zabarwienie. Miliardy okruchów i odłamków upstrzyło
powierzchnię, spływając w kierunku brzunio - drzew.
- Resztki z uczty Gardzieli! - wykrzyknął Gren. - Chodzmy, nim łódz odbije i Rybiarze zaczną połów.
Noże w dłoń! Ponaglony przez smardza skoczył naprzód, obie kobiety za nim, ale tylko Yattmur rzuciła
przez ramię spojrzenie na Rybiarza. Zwijał się na ziemi w napadzie cierpienia, obojętny na wszystko
poza swoim własnym nieszczęściem.
Rybiarze załadowali już sieć. Na widok odpadków w nurcie wznieśli radosny okrzyk i wlezli kolejno
do łodzi, przeciągając swe ogony przez rufę. Ostatni gramolił się właśnie na pokład, kiedy nadbiegł
Gren z kobietami.
- Prędzej! - zawołał Gren i cała trójka wylądowała skokiem na topornym i trzeszczącym pokładzie,
jedno koło drugiego.
Najbliżej stojący Rybiarze odwrócili się do nich jak na komendę. Niezgrabną łódz zbudowano pod
kierunkiem obdarzonych niby - świadomością drzew z przeznaczeniem do jednego określonego
zadania: połowu wielkich, drapieżnych ryb w Długiej Wodzie. Bez wioseł i żagla służyć miała jedynie
do wleczenia w poprzek rzeki ciężkiej sieci, z jednego brzegu na drugi. Rozciągnięto w tym celu ponad
wodą grubaśną plecioną linę i przywiązano do drzew po obu stronach. Aódz przytwierdzono ruchomo
do tej liny szeregiem pętli, zabezpieczając ją w ten sposób przed porwaniem przez prąd. Pływała ona
w poprzek rzeki poruszana zwyczajną zwierzęcą siłą połowy Rybiarzy, którzy ciągnęli za linę
prowadzącą, gdy tymczasem pozostali zapuszczali sieć. Tak się to odbywało od niepamiętnych
czasów. %7łyciem Rybiarzy rządziła rutyna. Kiedy pośród nich wylądowało troje intruzów, ani oni, ani
brzunio - drzewa nie wiedzieli jasno, co robić. Rozdartych między dwoma celami Rybiarzy drzewa
podzieliły na dwie grupy: jednych zagnały do dalszego wyciągania barki na środek nurtu, drugich
skierowały do obrony ich pozycji.
Równą, jednolitą ławą siły obronne uderzyły na Grena i dziewczyny Yattmur obejrzała się przez
ramię. Za pózno, by wyskoczyć z powrotem na ląd, za daleko od brzegu. Wyciągnąwszy nóż, stanęła
przy Grenie i Poyly Zatopiła nóż w brzuchu najbliższego z Rybiarzy, którzy na nich runęli. Jej
przeciwnik upadł, lecz pozostali ją obalili. Nóż poleciał, ślizgając się, po pokładzie, a zanim zdołała
dobyć miecza, przygwożdżono jej ręce. Grubasy rzuciły się na Poyly i Grena. Ich tei przywalono,
chociaż oboje walczyli z desperacją. Rybiarze i ich tłustobrzusi panowie na brzegu najwyrazniej nie
myśleli o użyciu swoich noży, dopóki nie zobaczyli noża u Yattmur. Teraz wszyscy zgodnie je
wyciągnęli.
Poprzez panikę i furię w umyśle Grena przebił się gniewny brzęk myśli smardza:
- Wy bezrozumne małpiatki! Nie marnujcie czasu na te ludzkie kukły. Odrąbcie im ogony, to nie
zrobią wam nic złego!
Wśród przekleństw Gren wpakował kolano w krocze, a kłykcie w twarz napastnika, podbił opadający
łukiem nóż i przekręcił się na kolana. Natchniony przez smardza złapał następnego Rybiarza za szyję
i brutalnym szarpnięciem cisnął nim na bok. Teraz miał drogę wolną. Jednym susem znalazł się na
rufie. Leżały tam zielone ogony; razem trzydzieści ogonów łączyło łódz z brzegiem. Gren krzyknął
triumfalnie i opuścił ostrze. Kilka ciosów zadanych z zimną wściekłością i było po wszystkim! Aodzią
silnie zakołysało Rybiarze powywracali się w drgawkach. Z dyndającymi kikutami ogonów wstawali
wśród jęków i pokrzykiwań, zbijając się w bezradną gromadkę. Pozbawiona siły napędowej łódz
stanęła pośrodku nurtu.
- Widzicie - rzekł smardz - walka skończona. Podnosząc się, Poyly uchwyciła okiem rozhuśtany ruch
w powietrzu i spojrzała na brzeg, od którego odbili. Z jej ust wydarł się zdławiony krzyk przerażenia.
Gren z Yattmur odwrócili się, idąc za jej wzrokiem. Stanęli w osłupieniu, ściskając noże w dłoniach.
- Padnij! - krzyknęła Poyly.
Roziskrzone liście zawirowały nad nimi jak ościenie. Trzy brzunio - drzewa kołysały się gniewnie.
Osierocone przez swych gorliwych niewolników puściły w ruch długie liście swoich koron. Całe ich
cielska dygotały, ciemnozielone ostrza śmigały nad barką. Gdy uderzył pierwszy liść, smagający
żywym biczem surowe deski pokładu, Poyly rozpłaszczyła się na brzuchu. Poleciały drzazgi. Spadło
drugie i trzecie uderzenie. Widziała, że tak straszliwe bombardowanie zabije ich wszystkich lada
chwila. Widok nienaturalnej wściekłości tych drzew budził grozę. Poyly przemogła strach. Podczas gdy
Gren z Yattmur przykucnęli za wątłą osłoną rufy, poderwała się. Nie czekając na rady grzyba,
wychyliła się przez burtę i cięła mocne włókna utrzymujące łódz równiutko w poprzek rzeki. Zbrojne
liście siekły tuż przy niej. Cios dosięgnął Rybiarzy raz i jeszcze raz. Parabole krwi poznaczyły pokład.
Nieszczęśnicy kłębili się i krwawiąc, wyczołgiwali się z kłębowiska na środek pokładu. Drzewa
bezlitośnie waliły dalej.
Chociaż lina prowadzająca była mocna, to jednak puściła w końcu pod ciosami Poyly. Dziewczyna
krzyknęła zwycięsko, kiedy uwolniona łódz okręciła się pod naporem wody Uciekała już w ukrycie, gdy
kolejny liść spadł na pokład. Kolce jednej z jego mięsistych krawędzi z całą siłą przejechały jej po
piersi.
- Poyly! - jednym głosem zawołali Gren i Yattmur, doskakując do niej. Nie zdążyli. Uderzenie trafiło
ją w wychyleniu. Złożyła się we dwoje, z rany siknęła krew. Na chwilę zawisła błagalnym spojrzeniem
na Grenie i runęła do wody, znikając za burtą. Rzucili się do burty w miejscu, gdzie zatonęła, woda
była niespokojna. Na powierzchni pojawiła się dłoń z rozcapierzonymi palcami, odcięta od ręki. Prawie
natychmiast jednak zniknęła w kłębowisku gładkich rybich ciał i tyle widzieli Poyly.
Gren padł na pokład i bijąc w deski pięściami, wyzywał smardza:
- Nie mogłeś jej ocalić, ty nędzny grzybie, ty bezużyteczny poroście! Nie mogłeś nic zrobić? Cóżeś
jej kiedykolwiek przyniósł prócz nieszczęścia?!
Nastąpiła długa cisza. Gren począł go lżyć ponownie z rozpaczą i nienawiścią. Wreszcie usłyszał
cichy głos smardza: - Umarłem w połowie - wyszeptał grzyb.
16.
Tymczasem łódz, wirując, spłynęła już z prądem. Wreszcie znalezli się poza zasięgiem
pozostających szybko w tyle brzunio - drzew, których mordercze korony wciąż orały wodę w
grzebieniach piany Rybiarze, widząc, że ich znosi, wydali chóralny jęk. Yattmur przeparadowała przed
nimi z obnażonym mieczem, nie okazując żadnej litości.
- Wy brzucho - brzuchacze! Wy, długoogoniaste syny wzdętych kloców! Cicho tam! Umarł ktoś
prawdziwy i macie go opłakiwać albo wyrzucę was wszystkich za burtę tymi oto dwiema własnymi
rękami!
Po tej przemowie Rybiarze zamilkli. Zbici w korną gromadkę pocieszali się nawzajem, liżąc jeden
drugiemu rany. Yattmur podbiegła do Grena i objąwszy go ramieniem, przycisnęła policzek do jego
twarzy Tylko przez moment próbował się opierać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]