[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale była teraz taka młoda, tak bezbronna w białej koszuli, z rumieńcami na
policzkach. Nie mógł jej wykorzystywać.
Otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego.
Czy chcesz... Powiedziała powa\nym tonem, ale z przekorą w oczach... sprawdzić, jak
wiele razy mo\esz mnie zmusić, \ebym powiedziała proszę?
Bo\e, nie. Mówiła jak dorosła, świadoma swojej urody kobieta. Stefano poddał się i
objął ją mocniej. Pocałował jej jedwabiste włosy. Całował całą jej twarz. Kocham cię,
kocham cię. Zorientował się, \e niemal mia\d\y jej \ebra, próbował więc ją puścić, ale Elena
trzymała go równie mocno.
Czy chcesz - zapytała niewinnie - sprawdzić, jak wiele razy ja mogę cię zmusić, \ebyś
powiedział proszę ?
Stefano patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. W końcu nie wytrzymał, wpił się
niemal w jej usta i zaczął całować je zachłannie. Nie przestawał, dopóki nie zakręciło mu się
w głowie. Dopiero wtedy ją puścił, nie pozwalając jednak, by odsunęła się na więcej ni\
centymetr, dwa.
Znów spojrzał w jej oczy. Ka\dy mógłby się w nich zatracić, utonąć w ich głębi.
Stefano chciał się w nich zatracić. Ale jeszcze bardziej chciał czegoś innego.
- Chcę cię całować -wyszeptał jej do ucha. Tak. Nie miała co do tego wątpliwości.
- A\ zemdlejesz w moich ramionach.
Poczuł dreszcz przebiegający przez jej ciało. Zobaczył, jak jej oczy zachodzą mgłą.
Ku swojemu zaskoczeniu otrzymał jednak odpowiedz.
- Tak - odpowiedziała Elena, bez wahania... i na głos. Tak te\ zrobił.
Całował ją, a ona dr\ała spazmatycznie. A potem, poniewa\ ju\ nadszedł czas,
paznokciem rozciął \yłę na swojej szyi.
Elena, która będąc człowiekiem, byłaby przera\ona na myśl o piciu krwi innej osoby,
przywarła ustami do otwartej rany z cichym jękiem radości. Poczuł jej ciepłe wargi. Jego
ukochana piła jego krew. Chciałby oddać jej całą duszę, całego siebie. Wiedział, \e ona czuła
to samo, gdy ofiarowała mu swoją krew. To była więz, która ich łączyła.
Czuł się, jakby byli kochankami od początków wszechświata, od zarania pierwszej
gwiazdy w przedwiecznym mroku. To było coś niezwykle pierwotnego i głęboko
zakorzenionego w jego duszy. Kiedy poczuł, jak krew spływa do ust Eleny, musiał wtulić
twarz w jej włosy, \eby stłumić krzyk A potem szeptał jej szalone słowa o tym, jak bardzo ją
kocha i \e nigdy ju\ się nie rozstaną. A potem zabrakło mu słów.
Wznosili się w górę w świetle księ\yca. Zrównali się z czubkami najwy\szych drzew.
To była bardzo uroczysta, bardzo intymna chwila. Byli zbyt odurzeni rozkoszą, by
zwa\ać na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Ale Stefano upewnił się ju\ wcześniej, \e nic im
nie grozi, i wiedział, \e Elena zrobiła to samo. Las był bezpieczny, byli w nim sami, unosząc
się w powietrzu, w świetle księ\yca spływającym na nich jak błogosławieństwo.
Jedną z najbardziej po\ytecznych rzeczy, jakich Damon ostatnio się nauczył - bardziej
u\yteczną ni\ latanie, chocia\ to te\ się przydawało - była umiejętność całkowitego ukrycia
się.
Musiał, oczywiście, opuścić wszystkie zasłony, które ktoś mógłby zauwa\yć, nawet
przypadkiem. Ale to nie miało znaczenia, bo skoro nikt nie mógł go znalezć, nikt nie mógł go
zaatakować. Więc był bezpieczny.
Gdy wyszedł z pensjonatu, ukrył się w Starym Lesie.
To nie było tak, \e obchodziło go choć trochę, co myślały o nim te ludzkie śmiecie.
Przejmowanie się tym byłoby jak zastanawianie się, co pomyśli o nim kurczak, zanim ugotuje
z niego rosół. A opinia jego brata była zdecydowanie na samym szczycie listy rzeczy, którymi
się nie przejmował.
Ale była tam te\ Elena. I nawet je\eli ona zrozumiała -i próbowała sprawić, by inni
zrozumieli - to było zbyt upokarzające zostać wyrzuconym na jej oczach.
I dlatego wycofałem się, pomyślał gorzko, do jedynego miejsca, które mogę nazwać
domem. Chocia\ było to dość irracjonalne, skoro mógłby spędzić noc w najlepszym
(jedynym) hotelu w Fell's Church albo w domu jednej z wielu dziewcząt, które na pewno z
chęcią przyjęłyby pod swój dach znu\onego wędrowca. Odrobina mocy wystarczyłaby do
uśpienia rodziców. Miałby dach nad głową i smaczną przekąskę.
Ale miał paskudny humor i chciał po prostu być sam. Trochę bał się polować. Nie
potrafiłby teraz zachować nad sobą kontroli. Wszystko, o czym mógł pomyśleć, to cierpienie,
jakie zadałby ka\demu, kto znalazłby się w zasięgu jego kłów:
Tymczasem zauwa\ył jednak, \e zwierzęta wracają. Wystarczyły mu do tego zwykłe
zmysły - nie u\ywał mocy, by nie zdradzić swojej obecności. Nocny koszmar ju\ się
skończył, a zwierzęta mają krótką pamięć.
Nagle, kiedy właśnie kładł się na gałęzi, myśląc, \e czułby się du\o lepiej, gdyby
chocia\ Mutt doznał jakichś powa\nych i trwałych obra\eń, zobaczył ich. Pojawili się znikąd.
Stefano i Elena, trzymający się za ręce, unoszący się w powietrzu jak para uskrzydlonych
szekspirowskich kochanków. Jakby las był ich domem.
W pierwszej chwili nie mógł w to uwierzyć.
W następnej, kiedy ju\ miał wylać na nich gorzkie morze swojego sarkazmu, zaczęła
się ich wspaniała scena miłosna.
Na jego oczach.
Unieśli się nawet na jego wysokość, jakby chcieli, \eby nic mu nie umknęło. Całowali
się, pieścili i...
Uczynili go mimowolnym podglądaczem, chocia\ w miarę jak ich pieszczoty stawały
się coraz bardziej namiętne, patrzył na nich z coraz większą wściekłością. Kiedy Stefano
rozciął sobie szyję, aby napoić Elenę, Damon zazgrzytał zębami. Miał ochotę krzyczeć, \e
kiedyś ta dziewczyna mogła nale\eć do niego, kiedy mógł wypić całą jej krew, a ona
umarłaby szczęśliwa w jego ramionach, albo uczynić ją sobie posłuszną i dać jej rozkosz
swojej krwi.
Którą obecnie dawał jej Stefano.
To było najgorsze. W zimnej furii wbijał paznokcie we wnętrze dłoni, patrząc, jak
Elena owinęła się wokół Stefano jak długi, pełen gracji wą\ i przywarła ustami do jego szyi.
Stefano miał zamknięte oczy, odchylił głowę, kierując twarz ku gwiazdom.
Na miłość wszystkich demonów w piekle, czy oni nie mogliby ju\ z tym skończyć?
Wtedy zauwa\ył, \e nie jest sam na swoim wygodnym drzewie.
Było tam coś jeszcze, siedziało spokojnie na gałęzi obok niego. Więcej ni\ jedno.
Stworzenia widocznie pojawiły się tam, gdy był pochłonięty sceną miłosną i własnym
gniewem. Niemniej, je\eli udało im się go podejść, musiały być naprawdę, naprawdę dobre.
Nikomu się to nie udało od dwóch stuleci. Mo\e nawet trzech.
Zaskoczyło go to tak bardzo, \e z wra\enia ześlizgnął się z gałęzi.
Natychmiast pochwyciło go jakieś długie, smukłe ramię. Gdy spojrzał w górę,
zobaczył parę złotych, śmiejących się oczu.
Kim ty jesteś do diabła? - zapytał. Nie obawiał się, \e podniebni kochankowie usłyszą
echo jego myśli. Nic, mo\e poza smokiem lub bombą atomową, nie zwróciłoby teraz ich
uwagi.
Jestem piekielnym Shinichi, odpowiedział chłopiec. Miał najdziwniejsze włosy, jakie
Damon kiedykolwiek widział. Były gładkie, błyszczące i czarne, z końcówkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]