[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swych dawnych zajęć.
Pamiętała, jak umiejętnie obezwładnił naćpanego chłopaka, który chciał zastrzelić swoją
ciotkę. Pamiętała, z jaką radością galopował na koniu. Miał w sobie nieposkromioną siłę i energię.
Był człowiekiem czynu, który nie potrafi długo usiedzieć w miejscu. Większość ludzi związanych z
wojskiem cechuje spokój, opanowanie, zachowawczość. Colby stanowił ich przeciwieństwo, a
jednak dobrze się czuł wśród wojskowych, choć jeszcze lepiej wśród członków brygad
antyterrorystycznych. Kiedyś przeczytała, że ktoś, kto podaje prawidłowe odpowiedzi podczas
testu psychologicznego, nigdy nie trafi do jednostek specjalnych.
Zastanawiała się, dlaczego Colby zmienił pracę. Może przeszkadzała mu surowa dyscyplina
w wojsku i wolał przejść na wcześniejszą emeryturę. Nigdy nie pytała, czym dokładnie się zaj-
mował...
Oparta o poduszki, usiłowała skupić się na oglądaniu telewizji. Tęskniła za córką i swym
mieszkaniem. Psiakość, nie jest przyzwyczajona do takiej bezczynności.
W poniedziałek w południe Colby wszedł do pokoju w towarzystwie lekarza.
- Puszczam panią do domu - oznajmił lekarz. - Wypisałem dwie recepty, proszę je odebrać
od pielęgniarki. - Popatrzył na Sarinę znad oprawki okularów. - A idąc na akcję, proszę nie łykać
żadnych środków przeciwbólowych.
- Idąc na akcję, nigdy niczego nie łykam - rzekła zaskoczona.
- To dobrze, bardzo dobrze. Cóż, życzę szybkiego powrotu do zdrowia - dodał, spoglądając
z uśmiechem na Colby'ego, który z trudem zachowywał powagę. - W razie czego proszę do mnie
dzwonić.
Po jego wyjściu Sarina wstała z łóżka. Miała na sobie to samo ubranie, w którym
przywieziono ją do szpitala. Na rozdartym rękawie, przez który przeszła kula, widniała plama
krwi.
- Przepraszam. Powinienem był ci przywieźć coś na zmianę - zauważył Colby, zerkając na
dziurawą kurtkę.
- Bez przesady. Przebiorę się w domu, zanim ruszymy po Bernardette.
- Moglibyśmy kupić po drodze coś do zjedzenia...
Sarina wzruszyła ramionami.
- Dobra.
- Chińszczyzna ci odpowiada?
Zaskoczona podniosła wzrok. Przed laty, kiedy się w sobie zakochiwali, często zaglądali do
knajpek prowadzonych przez Chińczyków. Oboje lubili chińską kuchnię.
- Chętnie. - Roześmiała się speszona. - Dawno nie jadłam chińszczyzny na wynos.
- Ja też nie.
Podniósłszy torbę, Colby rozejrzał się po pokoju, sprawdzając, czy Sarina niczego nie zapo-
mniała, po czym skierowali się w stronę dyżurki pielęgniarek. Pięć minut czekali, dopóki nie
znaleziono recept, następne pięć minut czekali w aptece nieopodal parkingu. Kiedy w końcu
ruszyli w drogę, było już wczesne popołudnie.
Stanęli przy niedużej chińskiej knajpce. Colby sam wszedł do środka. Dla Sariny kupił
wieprzowinę w sosie słodko - kwaśnym, dla siebie kurczaka w sosie sezamowym.
Kiedy usiadł z powrotem za kierownicą, zauważył, że Sarina przygląda się jego protezie.
- Jest brzydsza od tamtej - powiedział - ale mniej się psuje. Najlepiej sprawdza się zwykły
hak, ale ludzie się go boją.
- Colby, czym się w wojsku zajmowałeś? W jakiej byłeś formacji? - zapytała nagle.
Zesztywniał. Nie chciał odpowiadać na takie pytania. Nie teraz.
- Dlaczego milczysz? Pracowałeś w jakiejś tajnej komórce?
- Można tak powiedzieć - mruknął. - Nie zmarzłaś? Mogę zwiększyć ogrzewanie. Rano było
koszmarnie zimno.
- Nie, jest w sam raz.
- Ledwo zdążymy zjeść lunch, a trzeba będzie jechać po Bernardette.
Umiejętnie odwrócił jej uwagę od swojej pracy. Resztę drogi rozmawiali o nieistotnych
sprawach.
Wyjął z torby tekturowe pojemniki z jedzeniem, Sarina zaś przygotowała talerze i chłodne
napoje. Prawie się nie odzywali. Ona rozmyślała o blondynce, którą zastała u niego w mieszkaniu,
on natomiast o jej niebezpiecznej pracy, a także o tym, że prędzej czy później będzie musiał
wyjawić jej prawdę o swojej przeszłości.
- Dzięki, że po mnie przyjechałeś.
- Drobiazg.
- Co z Vance'em? - spytała, nabierając trochę ryżu na widelec.
- Za wcześnie, żeby cokolwiek wiedzieć. Jeśli pojawił się w pracy, to znaczy, że jesteśmy na
dobrym tropie. Ale nie rozmawiałem dziś z Hunterem.
- Ja też nie. Może powinniśmy zadzwonić do biura?
Colby wydobył komórkę i wcisnął pojedynczy przycisk.
- Tak, to ja. Odebrałem Sarinę ze szpitala... Jesteśmy teraz u niej... Tak, pojedziemy po
Bernardette, a potem wpadnę do biura. - Na moment zamilkł. - Świetnie. Na to liczyłem. Czyli nie
pomyliliśmy się... Wiem. W końcu tych drani dopadniemy. - Spojrzał na Sarinę. - Lepiej, ale
jeszcze nie jest całkiem zdrowa... Dobrze, powtórzę. Dzięki. Do zobaczenia.
Rozłączywszy się, schował telefon do kieszeni.
- Ritter z Cobbem powiedzieli, że dziś masz odpoczywać. Wystarczy, jak jutro przyjdziesz
do pracy. Oczywiście jeśli się upierasz, żeby kontynuować swoją tajną misję.
- Muszę. Nie mogę zawieść Rodriga - rzekła, unikając jego wzroku.
- Cobb długo główkował, usiłując odkryć, którzy pracownicy Ritter Oil to działający w
ukryciu agenci DEA. Podobno wpadł w szał, kiedy dowiedział się, że jednym z nich jest Ramirez.
Mają jakieś dawne zatargi... Swoją drogą wszystkich nabraliście, ty i Ramirez.
- To nie pierwsza robota, którą wykonujemy razem. A u Rittera pracowałam wcześniej, w
początkowym okresie ciąży. Potem też, kiedy byłam na studiach. Nic dziwnego, że kiedy wy-
płynęła sprawa z przemytem narkotyków, pomyślał o mnie.
- Wybrałaś sobie niebezpieczny zawód.
- Ty też - zauważyła. - Bo chyba mi nie powiesz, że wykonujesz w wojsku robotę papier-
kową? Czy... - Wbiła wzrok w talerz z rozgrzebanym ryżem. - Czy tam ją poznałeś?
- Kogo?
- Tę blondynkę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]