[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uśmiech. - Do zobaczenia.
Zsunęła się wreszcie na chodnik i pobiegła do wejścia.
ROZDZIAA SIEDEMNASTY
Niedziela, 22 kwietnia 2007 r.
3.10
Stacy odprowadzała wzrokiem Yvette, która popędziła do wejścia.
Stała już pod drzwiami, ale zamiast je otworzyć, zawróciła i
biegiem wróciła do samochodu.
Stacy opuściła szybę.
- Co się dzieje?
- Jesteś głodna?
- %7łartujesz? Umieram z głodu.
- Może wejdziesz na chwilę? Ja też muszę coś zjeść. Równie dobrze
możemy to zrobić razem.
Yvette z całych sił starała się trzymać fason i pokazać, że wszystko
po niej spłynęło, lecz widać było, jaka jest roztrzęsiona.
- Brzmi obiecująco - odparła Stacy. - Gdzie mogę
zaparkować?
Dziewczyna wskazała jej miejsce przeznaczone dla mieszkańców
domu. Poczekała, aż Stacy ustawi samochód, po czym razem
ruszyły do murowanego, dwupiętrowego budynku z łuszczącym
się tynkiem i balkonami o żelaznych balustradach w stylu
kolonialnym.
Jak większość starych domów w Dzielnicy Francuskiej, ten
również zbudowano wokół zacienionego, centralnie położonego
dziedzińca. Przed nastaniem ery klimatyzacji, takie podwórza były
oazami cienia i chłodu. Właściwie nadal tak było, bowiem teraz
można się było tu skryć przed rozgrzaną betonową dżunglą.
Wejście do mieszkań, z których każde wychodziło na dziedziniec,
prowadziło przez wspólne klatki schodowe i zadaszone pasaże.
Yvette mieszkała na pierwszym piętrze. Wchodziła na górę
cichutko, najwyrazniej nie chciała zakłócić spokoju śpiącym
sąsiadom. Niestety w jednym z mieszkań, obok którego musiały
przejść, rozszczekał się pies.
Sądząc po odgłosach, musiało to być duże zwierzę. Widząc
skrzywioną minę Yvette, Stacy domyśliła się, że nie pierwszy raz
zdarzyło jej się obudzić tę bestię. Sąsiadów prawdopodobnie
również.
Doszły już na miejsce do mieszkania numer dwanaście. Otwierając
drzwi, Yvette niemal jednocześnie włączyła światło i zrzuciła
pantofle.
Za lokal w tej dzielnicy, nawet taki mały, musi płacić jakieś tysiąc
dwieście, może nawet tysiąc pięćset dolarów miesięcznie,
pomyślała Stacy, rozglądając się po wnętrzu. Mieszkanie było
śliczne i bardzo gustownie urządzone. Delikatne kolory, mnóstwo
tkanin, wyraznie kobiece akcenty, ale również zaskakująco
nowoczesne obrazy i reprodukcje.
- Zlicznie to u ciebie - powiedziała. Zatrzymała się przed dużym
wizerunkiem baśniowego duszka. - Ależ to piękne. Trochę
przerażające, ale piękne.
- Ja też tak uważam. - Yvette stanęła obok niej. - To dzieło Wrena,
miejscowego artysty. W sypialni mam jeszcze jedea jego obraz.
Chodz, kuchnia jest tutaj.
W korytarzu wisiało więcej obrazów. Nie było między nimi
żadnego związku. Stacy zaintrygowało, czemu Yvette je wybrała.
- Nie wiem - odparła dziewczyna. - Wszystkie są pracami
tutejszych malarzy. Niektóre kupuję prosto z pracowni, niektóre w
galeriach. Kilka nabyłam od sprzedawców ulicznych na Jackson
Square.
Otworzyła lodówkę.
- Co chcesz zjeść?
- A co masz?
- Resztki pizzy. Jajka. Mleko. - Wyciągnęła pojemnik na warzywa i
skrzywiła się z niesmakiem. - Coś włochatego.
Zamknęła lodówkę i zajrzała do długiej, wąskiej szatki.
- Ciasteczka z czekoladą, płatki zbożowe, prażoną kukurydzę. -
Przez ramię spojrzała na Stacy. - Może popcorn i kakao?
- Niezły pomysł.
Kilka minut pózniej siedziały z podwiniętymi nogami na kanapie.
Między sobą postawiły wielką miskę popcornu, dłonie zacisnęły
na kubkach z ciepłym kakao.
Stacy wypiła łyk i zakrztusiła się.
- Mocne to kakao.
- Dodałam trochę prądu. To miętowa wódka. Alkohol neutralizuje
kofeinę. Smakuje ci?
Stacy przytaknęła. Pociągnęła kolejny łyk, patrząc na młodą
kobietę. Na jej szyi pojawiły się ciemnofioletowe ślady.
- Robią ci się sińce.
- Naprawdę? - Yvette uniosła rękę. - Bardzo je widać? Stacy
pogrzebała w torebce i wyjęła puderniczkę.
- Sama zobacz.
Yvette w milczeniu przyjrzała się szyi. W końcu zamknęła z
trzaskiem puderniczkę i oddała ją Stacy.
- To twój chłopak, prawda?
- On wcale nie jest taki zły - powiedziała Yvette, pomijając pytanie
milczeniem.
- Nie wierzę, że to mówisz! Po tym, co ci zrobił? Przecież to
świnia.
- Sprowokowałam go. Jest dla mnie dobry...
- Właśnie widzę.
- Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś takiego.
- I pewno nie zrobi, jeśli będziesz grzeczna, co? - Pokręciła głową. -
Taki facet...
- A co ty możesz wiedzieć o Marcusie?
- Po pierwsze jest żonaty. Miał obrączkę.
- Nie bądz głupia. Większość facetów, z którymi się widuję, jest
żonatych. On przynajmniej nie próbuje tego ukryć.
- Podniósł na ciebie rękę. Gdybym nie wyszła sprawdzić...
- Dlaczego mnie szukałaś?
Bo policjant, który obserwował lokal, ostrzegł mnie, że Gabrielle
wchodzi w alejkę, odpowiedziała w myśli.
- Miałam twój napiwek - wyjaśniła. - Ci zabawni faceci z radia,
którzy rzucali żelowymi piłeczkami...
- Walton i Johnson?
- Właśnie. Zostawili dla ciebie napiwek, a ja zapomniałam ci go
oddać i... Pomyślałam, że zdążę cię jeszcze
złapać.
- Anioł dobroci i uczciwości. - Yvette sięgnęła po garść popcornu. -
Co ty u diabła robisz w Hustle"?
- Mogłabym cię spytać o to samo.
- Ja zarabiam.
- Ja też.
Yvette zmarszczyła czoło, jakby nie do końca w to uwierzyła.
Stacy pochyliła się do niej.
- Przez dwanaście lat byłam mężatką. Chajtnęłam się zaraz po
szkole. Nie poszłam na studia ani do pracy. Bamey chciał, żebym
siedziała w domu. A potem skurczybyk zabrał się i zostawił mnie
z kupą długów i dzieciakiem.
- Masz dziecko?
Cholera... No to teraz już miała dziecko.
- Dziewczynkę. Ma osiem lat.
- Jak ma na imię?
- Sandi. - Brandi i Sandi. O Jezu!
Ale Yvette najwyrazniej spodobało się to imię.
- Masz jej zdjęcie?
- Nie przy sobie. Nie lubię nosić do pracy osobistych rzeczy.
Przynajmniej to nie było kłamstwem. Stacy pogrzebała w torbie w
poszukiwaniu rzekomego napiwku.
- Trzymaj. - Podała Yvette dwudziestodolarowy banknot. -
Przepraszam.
Yvette spojrzała na banknot.
- Tylko dwadzieścia dolców? Od takich bogatych facetów?
Schowaj to, zapracowałaś na nie.
- Pomogłam ci, bo jesteś moją koleżanką - zaprotestowała Stacy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]