[ Pobierz całość w formacie PDF ]
towych brył posuwała się drogą przez łąki zagłębiła w daleką wieś pod lasem
wreszcie znikła. Za nią w półwiorstowej odległości ciągnęła w tymże kierunku
ruda grupa dragonów. Konie z jezdzcami stopiły się w jednolitą masę uderzającego
kształtu, który zdawał się rozóierać szarugę. Panna Salomea oczyma zgasłymi od bez-
senności przypatrywała się tej ciemnej figurze, gdy wtem kucharz trącił ją w ramię
z pogardliwym chichotem. Zmrużonymi oczyma patrzał w przestrzeń i pokazywał
tam coś palcem. Przyjrzała się temu i zobaczyła, że od owej bryły dragońskiej odpadł
jak gdyby odszczep końcowy i przemierza szybko przestrzeń w odwrotnym kierunku.
Co to znaczy? zapytała.
Chciały nas zmamić i chycić na gorąco. Chodzwa na dół, każde do swego
miejsca.
Myślicie, że się tu wrócą?
No!
Przecie już zrewidowali wszystko&
Znam ja jeich manier. Chodzwa!
Zeszli na dół z pośpiechem. Szczepan udał się do kuchni, rozpalił ogień i począł
spokojnie szorować garnki i sagany. Słychać było odgłos jego miarowej, od niezli-
czonego szeregu lat tej samej pracy i głos monotonnej, zgryzliwej śpiewki, którą
zawżdy mruczał, przedrzezniając nieudolnie jakąś pańską melodię:
U mojej mamy niebogi
Pływają w zupie stonogi&
Panna Salomeą przyczaiła się z robótką w ręku pod oknem dużego pokoju,
góie poprzednio nocowali oficerowie. Nie sieóiała tam kwadransa czasu, gdy za
oknem rozległ się tętent koni pęóących galopem i osaóenie ich na miejscu. Oficer
dragonów Wiesnicyn z trzaskiem roztworzył drzwi, przebiegł sień i stanął na progu
pokoju. Roziskrzonymi oczyma mierzył samotną mieszkankę tego dworu. Wstała po
e a e om k Wierna rzeka 26
jego wejściu ze swego miejsca i patrzyła weń z pogardliwym wyczekiwaniem. Nie zdjął
czapki, ani nie rozwiązał końców swego baszłyka. Z butów i rzemiennych pasów jego
uzbrojenia woda ściekała na podłogę. Kilku szeregowców weszło za nim do pokoju.
Skinął, żeby przeszukali dwór. %7łołnierze rozbiegli się po stancjach. Wiesnicyn został
sam z panną. Patrzał na nią ze swym niesłabnącym, obłąkanym zachwytem. Mruknął
z ruska po polsku:
Pani nie spoóiewała się takich gości&
Wzruszyła ramionami i nic nie odrzekła. To go zmieszało i obezwładniło. Nie
wieóiał, co mówić. Czekał na rezultat ponownej rewizji. Po pewnym czasie nie-
zręcznie i niepotrzebnie mruknął w sensie tłumaczenia :
Ja tu nie ze swej chęci& Rozkaz taki. Służba nie drużba&
Nie zwróciła na to uwagi. Czując dobrze w spojrzeniu i ruchach tego oficera
wrażenie swej piękności, uczyniła się świadomie, z umysłu stokroć piękniejszą i z całej
mocy tego powabu, pewnego siebie, stworzyła sobie jakby puklerz obronny. Usiadła
w rogu kanapy i poczęła obojętnie szyć nucąc półgłosem, jakby obok niej nikogo
w pokoju nie było. Niedbale poziewała. Tarła zziębnięte ręce. Wyjrzała oknem. Oficer
stał w tym samym miejscu, patrząc na nią oczyma, które zawlekło bielmo rozkoszy
i żalu. Po pewnym czasie, gdy rewidujący żołnierze nie nadchoóili, spytała wyniośle:
Czy to ja jestem aresztowana w tym pokoju?
Nie.
Zimno mi. Chcę sobie wziąć chustkę z tamtej stancji.
Proszę.
Może pan pośle sołdata, żeby patrzał, jak będę brała chustkę.
Nie trzeba.
Cóż za łaska!
Odeszła do swego pokoju i, siadłszy tam pod oknem, wyglądała na świat. Oficer
przez otwarte drzwi wciąż na nią patrzał spode łba. Aagodny blask smutnego dnia
spływał na jej czarne włosy, prosto przygłaóone, świecące się jak migotliwy atłas
na szyję niepokalanie pięknego kształtu na zaróżowioną barwę policzków
na zagięte długie brwi i pąsowe usta. Postać jej tworzyła obraz, którego widok do-
prowaóał zachwyt do szału. Każdy ruch jej głowy był kształtem, albo skinieniem
doskonałości. Gdy westchnęła, nieopisany wyrzut uderzał w serce żołnierza. Sko-
ro spojrzała pogardliwie, dosięgało uderzenie jak pocisk hańbiący. Zwiat, w którym
błąóiły jej myśli, przez który szła jej dusza kraina, góie był jej smutek to
było olśniewające wióenie piękna, które się zawierało natychmiast. Oficer nie ru-
szył się z tego miejsca, na którym stanął. Gdy żołnierze jego wrócili z doniesieniem,
że nic podejrzanego nie znalezli odwrócił się i, nie rzekłszy słowa, nie rzuciwszy
okiem wyszedł wskoczył na siodło i odjechał na czele swego odóiału. Pan-
na Salomea również nie odwróciła głowy. Płakała. Obfite, gorzkie łzy lały się z jej
oczu na skutek odczucia nęóy, wśród której ciągle żyła. Przewidywała, że powstaniec
ukryty w sianie zadusił się albo umarł z upływu krwi. Myślała o ojcu terającym się
w obozowiskach o chłopcach krewniakach, co tak straszliwie w zaraniu młodości
poginęli o wszystkich, którzy się z tego domu rozpierzchli. Wspominała na nie-
pokój i strach nocny, co czekał rozpostarty za m3ającym dniem, co się rozciągał na
nieprzeliczony szereg bezdennych nocy& Wpatrywała się w brutalstwo siły, której
nic nie mogło złamać, której okrucieństwu nic nie mogło położyć tamy. Cóż począć,
jeśli Szczepan ucieknie? Co począć, jeśli go powieszą po odnalezieniu powstańca? Co
począć, gdy już nikt z krewnych nie wróci do tego przeklętego domu, góie rząói sam
jeden, tryumfujący Dominik? Zatargała nią głucha i ślepa boleść. Szarpnęła nią roz-
pacz, jak wicher gałązką drzewiny. Nie chciało się już myśleć o niczym, żadnej roboty
e a e om k Wierna rzeka 27
przedsiębrać, nic, co należy wykonać. Była od tylu nocy niewyspana, przemęczona,
wewnętrznie zziębnięta i pełna rozstroju. Akała bez ulgi i bez naóiei pocieszenia,
wisząc na poręczy łóżka.
Szczęknęła klamka. Wszedł stary. Spode łba spojrzał na płaczącą i coś po swojemu
wybełkotał. Wzruszał ramionami.
Trza bęóie iść& Cóż ta z beków!
Góie znowu iść?
Po tamtego. Panna nie wie&
Chodzmy!
Ale! Trza jeszcze naglądać.
Już trzeci raz nie wrócą.
Czort ich ta wie, czy góie podglądacza nie zostawiły.
Bęóiemy uważać.
To niechże panna Samoleja, zamiast buczeć po próżnicy, wyjóie oto za dwór
i pochoói se ogrodem to tu, to tam. A patrzeć, czy góie jakiego nie ma. Może taki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]