[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pojechaliśmy dziś do Filadelfii. Szukałam go na strychu prawie przez
godzinę, a Perry mnie poganiał, prawda, kochanie?
Odpowiedzią na jej promienny uśmiech byt równie promienny
uśmiech małżonka.
- Prawda, kochanie.
- Dziękuję mamo, że o tym pomyślałaś - powiedziała wzruszona
Suzanne, patrząc, jak matka wyciąga z płaskiego pudełka tiulowy
obłok.
40
RS
Welon miał już dwadzieścia osiem lat, tyle bowiem czasu
minęło od ślubu Rose z ojcem Suzanne. I choć ten pierwszy mąż nie
bardzo się sprawdził, opuszczając rodzinę dwa miesiące po
narodzinach Jill, to jednak welon miał wartość sentymentalną. Może
matka rzeczywiście nie chce walki z córką, może dotarło do niej, że
malutkiej Alice najbardziej potrzebna jest prawdziwa miłość.
- Taki welon przypina się szpilkami - oświadczyła energicznie
Rose. - Przywiozłam je ze sobą.
- Ja też mam szpilki - powiedziała Suzanne. -Chciałam upiąć
włosy, ale potem zrezygnowałam.
- Zrobimy to razem, matka powinna pomóc córce ubrać się do
ślubu.
Rose była najwyrazniej wzruszona i Suzanne nabierała coraz
większej otuchy. Czy to możliwe, że matka pragnęła pojednania?
Niestety podniosły nastrój prysł jak bańka mydlana, kiedy Suzanne
ostrożnie wyjęła z pudełka diadem i nałożyła sobie na głowę.
- Przytrzyma welon - powiedziała z nieśmiałym uśmiechem i
unosząc włosy do góry, pokazała matce naszyjnik. - To komplet.
Rose syknęła cichutko i nie odezwała się ani słowem. Było
jasne, że jest w szoku. Dopiero po chwili, gorliwie zajęta upinaniem
welonu, spytała nienaturalnie obojętnym głosem:
- Suzanne, a skąd ty masz te... błyskotki?
- Nie udawaj, mamo, że się na nich nie poznałaś! To klejnoty
rodzinne Serkinów-Rimskych - wyjaśniła Suzanne, głaszcząc
delikatnie złotą koronkę na szyi. - Są przepiękne.
41
RS
- No, może - mruknęła Rose. - Szkoda tylko, że nie są
prawdziwe.
- One są prawdziwe.
- Co?! - wykrzyknęła Rose, wybuchając ostrym, nieprzyjemnym
śmiechem. - I ja mam w to uwierzyć? Aleks przyjechał do Stanów
biedny jak mysz kościelna, a ty mi wmawiasz, że jego bratanek ma
raptem taki majątek?
- Powtarzam ci, że to są klejnoty rodzinne. Udało się je
uratować, teraz Stephen przechowuje je w sejfie w jednym z banków
w Nowym Jorku.
Dlaczego w Nowym Jorku? Tego Suzanne jeszcze nie wiedziała.
Stephen napomknął, że to długa i skomplikowana historia.
- Ten naszyjnik i diadem pradziadek Stephena zamówił u
paryskich jubilerów w tysiąc dziewięćset dwunastym roku dla swojej
narzeczonej, pózniejszej księżnej Elisabeth.
- Co ty wygadujesz, Suzanne? Dla jakiej znów księżnej
Elisabeth?
- Ja nie żartuję, mamo.
- A więc z tego wynika, że ten twój Stephen jest księciem, tak? I
Aleks też nim był?
- Oczywiście - odparła Suzanne i sama nie wiedząc czemu,
dumnie uniosła głowę.
- Przecież Aleks powiedziałby mi o tym.
- Może nie chciał, mamo. Po co? W Aragovii za rządów
komunistów jego książęce pochodzenie było przekleństwem, a w
Stanach nie miało żadnego znaczenia. Aleks przyjechał tu po to, aby
42
RS
rozpocząć nowe życie, no i znaliście się bardzo krótko. A ja o
Stephenie rozmawiałam z doktorem Feldmanem, doktor go...
sprawdził i zapewnił mnie, że wszystko, co mówi Stephen, to prawda.
- Aha - mruknęła znów Rose, wyraznie coś przetrawiając. - Więc
ty, Suzanne, za kilkanaście minut zostaniesz księżną?
- Tak - potwierdziła Suzanne, dziwiąc się w duchu, że znów
unosi brodę. - Będę księżną.
- No, cóż, moje dziecko, jako matka mogę się tylko cieszyć -
powiedziała Rose bardzo słodko, jednak cukier w jej głosie szybko
zamienił się w gorzki piołun: - Nie zapominaj jednak, że twój książę
jest przede wszystkim zwykłym człowiekiem i na pewno wie o spadku
Alice. Nic dziwnego, że ci się tak szybko oświadczył, skoro uparłaś
się, żeby adoptować to dziecko. Pewnie tylko udaje bogacza. Próbuje
cię olśnić jakąś nędzną imitacją klejnotów, ponoć rodzinnych
skarbów. Jestem bardziej niż pewna, że prawdziwe klejnoty, o ile w
ogóle istniały, dawno zostały sprzedane albo ktoś je ukradł.
- Nie wierzę ci.
- A powinnaś, dla własnego dobra. On po prostu mydli ci oczy, a
ty jesteś niedoświadczona i wyjątkowo naiwna.
- Nie wierzę ci - powtórzyła Suzanne.
Zapadła cisza. Rose skończyła upinanie welonu, zastanowiła się
przez chwilę i oświadczyła obojętnym głosem:
- Możesz mi nie wierzyć, córki zwykle nie wierzą matkom. Ale
doktor Feldman na pewno uwierzy.
- Nie rozumiem.
43
RS
- Uwierzy, że to wasze całe małżeństwo jest zwykłą
mistyfikacją.
- Co ci przyszło do głowy? Oboje ze Stephenem traktujemy
nasze małżeństwo bardzo poważnie.
- Nie wątpię, że wam na tym zależy. Ale oliwa zawsze na
wierzch wypływa - stwierdziła sentencjonalnie Rose. - Suzanne, jest
jeszcze czas, aby się z tego wycofać. Ufam, że drzemią w tobie resztki
zdrowego rozsądku. No więc jak? Sama mu powiesz, czy ja mam to
zrobić?
- To znaczy co?
- Powiedzieć twemu zabawnemu księciu, że ślubu nie będzie.
- Niestety - oświadczyła Suzanne, dziwiąc się w duchu, że jej
głos może zabrzmieć tak lodowato. - Ten ślub się odbędzie, mamo.
Czuła coraz większy gniew, zdając sobie jednocześnie sprawę,
że za wszelką cenę musi zachować spokój. Bo tylko w taki sposób
uzyska przewagę, tym bardziej, że Rose powoli traciła nerwy i coraz
bardziej zapamiętywała się w gniewie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]