[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cież zawsze szacunek, który kobieta mimo woli żywi dla rodzaju męskiego, nie mogąc się
nigdy z tego otrząsnąć. Szacunek mógłby zresztą być większy uważał i bywał taki przed-
tem. Ale i tutaj nowoczesne prądy w literaturze, grzebiące wszelkie atawistyczne przejawy
szacunku, wyrządziły niepowetowaną szkodę.
Skutecznym środkiem do uniknięcia zbyt nie uprzejmego traktowania były jego częste ata-
ki melancholii. Miał najmocniejsze przekonanie, że w głębi swej istoty był melancholikiem i
że trzymał się tylko dzięki wielkiemu wysiłkowi. Czasami sam mówił o swych nieumotywo-
wanych atakach przygnębienia i temu przypisywał udział swój w walkach i cierpieniach ludz-
kości. Nawet wtedy, kiedy jego melancholia wypływała z uczucia poniżenia, smutek jego
przybierał wyraz takiej bezinteresowności, że obydwie kobiety odczuwały skruchę. Czasami
zdawało im się, że w jego nieumotywowanem przygnębieniu, wyczuwają skutki wielkiego
cierpienia na tle sercowym, i to działało na nie silniej niż jego troski o ludzkość; wtedy trak-
towały go ze specjalnymi względami.
Przy bliższym rozpatrzeniu, sąd ich o nim, z tego powodu właśnie, był dosyć różnoraki.
Matka była tą, która odnosiła się do niego bardziej sceptycznie i najuporczywiej twierdziła,
że jest podupadłem indywiduum, gdy tymczasem Helga, której nie traktował z tak wyszukaną
grzecznością, zachowała dlań jeszcze trochę ukrytego podziwu.
Ale pani domu również chwiała się ostatnio w swoim sądzie. Jeżeli naprawdę był poetą, a
niektóre rzeczy wskazywały na to, to ten fakt wyjaśniał wszystko. Poeci nie ci nowocześni,
którzy jednocześnie sprzedawali sól i ryby lub dawali klapsy dzieciom szkolnym, lecz praw-
dziwi, dawni poeci, których pan Halvor tak wysoko stawiał wszyscy, zanim odnalezli sie-
bie, przeszli przez okres burzy i naporu, w czym nie różnili się od zwykłych osobników i
62
próżniaków. Urywki, które przypadkowo widziała na jego stole, zdradzały również to lubo-
wanie się cierpieniem, właściwe prawdziwym poetom.
Pewnego słonecznego, ciepłego popołudnia, w końcu kwietnia, obie kobiety siedziały przy
południowej stronie żywopłotu, grzejąc się na słońcu.
Jeszcze nie jest dostatecznie ciepło ażeby się położyć powiedziała pani Berg i po raz
siódmy wzięła do ręki robotę na drutach. Ale gdy zdjęła oczka z połowy drutu, odrzuciła ro-
botę, dysząc z wyczerpania.
Jesteś zbyt niestała, moje dziecko powiedziała Helga, naśladując głęboki głos matki. "
Już czas, żebyś się wzięła w kupę i przestała być dzieckiem.
Matka wysunęła koniuszek języka, między czerwonymi wargami, i spojrzała na nią prze-
kornie.
Helga chciała mówić dalej tym samym tonem, ale nagle zerwała się. Przy furtce spostrze-
gła Karen Petersen, więc pobiegła jej naprzeciw. Na ogród kładły się już cienie, udano się
więc do domu.
Jens właśnie wrócił ze szkoły i Karen przyszła zaprosić matkę i córkę na uroczystość zarę-
czyn jego z Mettą.
Więc targ został jednak ubity! A co mówi Jens?
Oh, pozostawia decyzję ojcu.
Posłuszny syn powiedziała pani Berg, lekko drwiącym tonem i spojrzała na Helgę, któ-
ra się zaczerwieniła.
Pani Berg była zawiedziona. Czy Helga naprawdę nie brała sobie tego już do serca?
Dziękujemy, chętnie przyjdziemy, jeżeli tylko nic nam nie stanie na przeszkodzie rze-
kła.
Karen przyciągnęła sobie mały stołeczek i usiadła u nóg pani Berg, oparłszy się łokciem o
jej kolana i wspierając podbródek na dłoni. Lubiła siedzieć w tej pozycji, patrząc z podziwem
w twarz młodej wdowy. Było w niej tyle do podziwiania; piękna, dumna postać, mądrość,
zaczepne spojrzenie, a przede wszystkim to, że była mężatką.
Zaś pani Berg lubiła patrzeć w dół na to oblicze, o pełnym a jednak ładnym owalu, ujętym
w ramy ciemnych, gładkich włosów. Spojrzenie jej spoczywało na pięknie zarysowanych
łukach czarnych brwi, na ciemnej cerze prześwietlonej żarem krwi, przypominającej ciemno-
fiołkowy aksamit, na niebieskich, trochę smutnych oczach, patrzących tajemniczo, jak ciche
wody leśne, gdyż nie mogło się przeniknąć do dna, które być może znajdowało się tuż, a mo-
że bardzo daleko, W myślach nazywała ją pokutnicą". Panią Berg dziwiło, że Karen miała
tak mało przyjaciółek. Dziewczęta utrzymywały, że lubiła pochlebiać i narzucać się, aczkol-
wiek nigdy nie szukała towarzystwa innych, lecz przyjmowała je tylko, gdy się samo nada-
rzało. Może inne były zazdrosne, gdyż miała wielkie powodzenie u mężczyzn. Niejedna
przyjaciółka oskarżała ją też o to, że stanęła między nią a jej ukochanym, ale Karen przyjmo-
wała to milcząco, jak jagnię ofiarne, i tylko patrzała smutnie swymi naiwnymi oczami.
Pani Berg znała te oskarżenia, i wielokrotnie, gdy zachodziło coś podobnego, próbowała
wycisnąć z Karen wyznanie. Ale Karen stale patrzała na nią wzrokiem, z którego promienio-
wało zupełne oddanie się.
No, jak stoją sprawy z ukochanym? spytała pani Berg i pogładziła ją po włosach, ma-
cierzyńskim ruchem. Czy przeprosił się z ojcem?
Tak, ojciec zgodził się na nasze małżeństwo i Rudolf dostanie gospodarstwo.
Więc kiedy będziemy mieli przyjemność stroić pannę młodą? Bo to uważam za swoje
prawo.
Po żniwach. Bo stary nie chce przekazać gospodarstwa, zanim żniwa się nie skończą.
Chce sam zebrać plon, z tego co zasiał.
Patrzcie, patrzcie, ależ umie liczyć. Więc jesteś pewnie zadowolona?
Tak.
63
W twarzy Karen nie drgnął ani jeden rys, mogący dać wyraz jej szczęściu, jedynie wargi
nabrały wilgotnego połysku i zdawały się pełniejsze.
Jakże ona przypomina roślinę pomyślała pani Berg piękną, soczystą kalię. Czy w
ogóle jest istotą myślącą? Na pewno nie myśli tak jak my, ona jedynie odczuwa. Nie, nie jest
Magdaleną, w każdym razie nie pokutującą.
Może sprowadzimy pana Halvora, mógłby nam coś zaśpiewać powiedziała Helga.
Nudziła się.
Naturalnie, pobiegnij na górę i sprowadz go.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]