[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyprostowała się i uśmiechnęła dzielnie.
- Oczywiście, kochanie.
- Zapomniałem ci powiedzieć. Rano był do ciebie telefon. Ten twój Brice coś
mówił o jakichś biletach na sobotę. To jutro? Bał się, żebyś nie zapomniała.
Zapomniała. Kompletnie zapomniała! Natychmiast humor jej się poprawił. Tego
jej było trzeba! Nie tylko, żeby uciec od Alexa, ale żeby pobyć z innym
mężczyzną. Obojętne z jakim.
Następnego dnia Alex podjechał pod dom Stephanie o piątej po południu. Zanim
zdążył wyłączyć silnik, Jeff wypadł z domu, jakby go kto gonił. Zmęczony
uśmiech rozluznił nieco twarz Alexa. Jeff wgramolił
RS
się na fotel obok niego wrzucając kule na tylne siedzenie. Miał na sobie
marynarkę, białą koszulę i dżinsy ucięte nad kolanem.
- Gazu, tato - powiedział oglądając się nerwowo na dom. Jeff jeszcze tego nie
wiedział, ale miał przed sobą długi i denerwujący wieczór.
- Spieszymy się? - zapytał zdziwiony Alex. - Myślałem, że mamy godzinę w
zapasie. Koncert zaczyna się o ósmej, prawda?
- Tak, ale może być korek, a do Bostonu daleko. - Jeff popatrzył krytycznie na
ojca. - Tato, w twoim wieku nie potrafisz porządnie zawiązać krawata?!
Ręka Alexa odruchowo powędrowała do żółto-szarego węzła. Biała koszula
cisnęła go w szyję; marynarka piła pod pachami. Alex nie cierpiał garniturów,
sztywnych kołnierzyków i muzyki klasycznej. Mniej więcej w tej kolejności.
Ale kiedy Jeff zadzwonił w południe z rozpaczliwą prośbą, żeby z nim poszedł
na koncert, Alex nie wahał się ani chwili.
- Tato, ile lat ma ten garnitur?
Alex najeżył się. - Nie za wiele. - Był gotów na wiele ustępstw, zakupy do nich
nie należały.
- Włosy masz chyba w porządku.
- Dzięki, stary - ton Alexa był dalej spokojny, ale nieco uważniej przypatrzył się
synowi.
Jeff miał rumieńce; nie mógł usiedzieć spokojnie na miejscu. Atmosfera intrygi
wprost wisiała w powietrzu!
- Wyglądasz wspaniale. Chciałem tylko, żebyś wyglądał jak najlepiej.
Alex chrząknął. Musiał dać Jeffowi szanse powiedzenia prawdy.
- Czy mógłbyś mi jeszcze raz wyjaśnić, dlaczego właściwie korzystamy z
abonamentu twojej mamy?
Zawsze chodzisz z nią na wszystkie koncerty, więc zachodzę w głowę, dlaczego
tym razem zaprosiłeś mnie. Nie powiedziałeś mi przez telefon.
- Nie mogłaby ich wykorzystać, a ja uwielbiam Szostakowicza. Szkoda, żeby
bilety się zmarnowały. Mówiłem ci. Poza tym, fajnie robić coś razem, nie?
RS
- Oczywiście. (Tak się złożyło, że przez ostatnie dwa tygodnie mnóstwo rzeczy
robili razem).
Alex chciał spełnić prośbę syna. Z tego powodu poprzedniej nocy pojechał z
Hanoveru do Bostonu. Następnie zabrał go z Bostonu do Hanoveru. Z kolei na
koncert musieli odbyć trasę Hanover-Boston i jeszcze wrócić do domu po
koncercie. Alex nie wahał się ani chwili i tym razem. Dla tych, których kochał,
naprawdę gotów był na wszystko.
- Tato - powiedział Jeff tonem zapowiadającym tak zwaną poważną
rozmowę". - Wiem, myślisz, że nie lubisz muzyki poważnej, ale pewnie nigdy
jej nie słuchałeś. Ja też jej nie lubiłem, kiedy mama zaciągnęła mnie na pierwszy
koncert, a teraz myślę, że jest całkiem dobra. Z tym jest tak, jak z rockiem,
jazzem, country czy każdym innym rodzajem muzyki, musisz się na nią
otworzyć, wiesz?
- To nie ma znaczenia, dopóki tobie się podoba, stary - powiedział Alex myśląc
o czymś innym i zrobił wymowną pauzę. - Coś cię wyraznie niepokoi, synu.
Jeżeli chcesz o tym pogadać...
- Nie, nie. Nic mnie nie niepokoi. Zupełnie nic. Wszystko jest w jak najlepszym
porządku - Jeff spojrzał na ojca spod oka. Ale przynajmniej spróbujesz to
polubić, co, tato?
Ałex znów chrząknął z zakłopotaniem. - Jasne. (Polubi skrzypce, jak piekło
zamarznie!)
Im byli bliżej Bostonu, tym Jeff bardziej się wiercił. Zanim wysiedli z
samochodu, jego twarz zrobiła się dla odmiany kredowobiała. Jak było do
przewidzenia, przyjechali godzinę za wcześnie. Zajęli miejsca 3 i 4 w ósmym
rzędzie.
Na ogół ludzie ubierają się na koncerty dość swobodnie. Ten wieczór jednak
musiał być szczególną okazją. Wśród leniwego strumienia widzów wolno
spływającego do sali widać było mężczyzn ubranych różnorodnie, od ciemnych
garniturów do smokingów, natomiast panie pojawiały się od czasu do czasu w
RS
futrach i jedwabiach. Na wielu dekoltach połyskiwały klejnoty, a różne wonie
perfum mieszały się w powietrzu w odurzający koktail.
Alex nigdy nie czuł się swobodnie wśród intelektualistów. Dziś jednak było
inaczej. Znalazł wygodne oparcie, założył nogę na nogę i z uwagą obserwował
rosnące z każdą minutą podniecenie Jeffa. Doświadczał przy tym pewnego
pomieszania uczuć - winy, rozbawienia i frustracji. Chciałby ulżyć cierpieniom
syna i nie podobała mu się myśl, że Jeff powinien poznać życie od mniej
przyjemnej strony. Ale gdyby Jeff nie był tak bardzo podobny do niego samego,
Alex z pewnością postąpiłby inaczej.
Kiedy orkiestra Filharmonii Bostońskiej stroiła instrumenty, współczucie wzięło
górę nad zdrowym rozsądkiem. Lekcja z pewnością mogła już być zakończona.
Jeff zagryzał wargę i o mały włos nie skręcił sobie karku starając się zobaczyć,
co się dzieje za jego plecami.
- Chciałbym z tobą porozmawiać o kilku sprawach - zaczął Alex.
- Teraz?
- Teraz. Po pierwsze, myślę, że lepiej będzie, jak pozbędziesz się tych
magazynów z panienkami, które masz pod materacem, zanim matka je znajdzie.
Jeff zrobił się lekko purpurowy.
- Po drugie, kiedyś pewnie przyjdzie taki dzień w moim życiu, że będziesz mógł
mnie przechytrzyć i wykołować, synu. %7łyczę ci powodzenia. Tymczasem
jednak możesz sobie oszczędzić wielu cierpień, po prostu pamiętając, że jestem
po twojej stronie. Mów, nie ukrywaj swoich problemów - Alex zawiesił głos.
- Jest tylko jedna sprawa na świecie, w której raczej nie jestem po twojej stronie.
Może cię to zaskoczy, ale jestem w stanie sam sobie poradzić z moimi sprawami
sercowymi.
Jeff starał się słuchać uważnie, ale nie mógł. Utkwił wzrok w najwyższym
punkcie amfiteatru. Nagle purpura na jego twarzy ustąpiła miejsca bladości.
- Tato - wyszeptał gorączkowo - muszę ci coś powiedzieć.
- Musisz?
RS
- Tylko że nie ma czasu! I boję się... że mnie zamordujesz - spojrzał w oczy
ojcu. - I to zaraz
- dokończył z rozpaczą.
Alex podążył spojrzeniem za wzrokiem syna. Kilka osób właśnie wchodziło na
salę - stara dama obwieszona brylantami, para młodych ludzi, najwyrazniej na
randce, dwie kobiety w aksamitnych pelerynach... Za nimi szedł wysoki
jasnowłosy okularnik z krótko przystrzyżoną bródką, a przy nim wspaniała
blondynka w jedwabnej sukni doskonale podkreślającej jej świetną figurę. W
uszach i na szyi miała bursztyny. Wyglądała kosztownie, pociągająco i miała
klasę!!
Alex przylgnął spojrzeniem do jej smukłych palców wspartych na ciemnym
rękawie partnera. Odwróciwszy się szybko do Jeffa powiedział. - Ja cię nie
zamorduję, ale twoja matka na pewno. Dlatego też - dodał spokojniej -
przesiądziesz się na moje miejsce. Będziesz poza jej zasięgiem.
- Przyjęcie... będzie na pewno zabawne, Brice - mówiła Stephanie - ale
wolałabym nie wracać zbyt pózno do domu.
- Mówiłaś, że Jeff jest z twoim byłym mężem.
- Tak, ale wybierają się tylko do kina i na pizzę. Pewnie nie wrócą pózno, być
może Alex będzie musiał jeszcze dzisiaj wracać do Bostonu - doszła do
pierwszego miejsca ósmego rzędu i z uśmiechem spojrzała na ludzi zajmujących
sąsiednie krzesła. Błękitne oczy spotkały czarne. Zamarła.
- Stephanie? - odezwał się Brice za jej plecami. Krzesło było wyściełane. Była
za to wdzięczna losowi. Torebka wyśliznęła się z jej ręki. Stephanie przybrała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]