[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przyjechałeś przecież z tak daleka.
I to podczas mego miesiąca miodowego - powiedział, biorąc się pod boki.
- Ach, oczywiście. - Markiza odwróciła wzrok.
Zapadła kłopotliwa cisza.
Rackford spojrzał na Jacindę. Ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
No właśnie - mruknął. - Skończmy z tym wreszcie. Nie powinnaś tam ze mną wchodzić.
Może cię spotkać coś nieprzyjemnego.
Idę z tobą i koniec - oświadczyła stanowczo, ujmując go za rękę.
Szła o krok za nim, gdy otwierał drzwi, lecz Rackford puścił jej dłoń tuż po wkroczeniu do
sypialni. Widok ojca sprawił, że zamarł w miejscu.
Chirurg bandażował właśnie ramię markiza po kolejnym puszczeniu krwi. Truro był
śmiertelnie blady. Potężny niegdyś i straszliwy markiz nagle jakby zmalał, leżąc na
wielkim łożu. Wyglądał tak, jakby między jego ostatnim widzeniem się z synem a
obecnym upłynęło dwadzieścia lat, a nie kilka tygodni. Pokryta rdzawymi plamami skóra
była teraz woskowo blada. Włosy posiwiały do końca podczas choroby. Policzki i oczy
miał zapadnięte, a lewy kąt ust wykrzywiony w nieustannym grymasie.
Kiedy jego wzrok spoczął na Rackfordzie, oczy rozbłysły mu szmaragdową zielenią,
pełne determinacji jak zawsze.
- Ach, sępy już się zlatują - syknął, bełkocząc niewiele mniej wyraznie niż wtedy, kiedy
był jeszcze zdrowy.
Jacindę zdumiała jego szydercza uwaga, lecz Rackford, choć rozdęły mu się nozdrza,
zachował zimną krew.
- Nie ciesz się tak, milordzie. Przyjechałem tu ze względu na matkę, a nie na ciebie. -
Wszedł do pokoju powolnym krokiem, nie zważając na nic.
Pan Plimpton spojrzał na niego zaniepokojony.
Za pozwoleniem, sir, Jego Lordowskiej Mości nie wolno teraz niepokoić.
Wszelkie bękarty niepokoiły mnie, odkąd przyszedłem na świat - warknął Truro.
Czy jestem bękartem, ojcze? Czy dlatego tak mnie nienawidzisz? - spytał Rackford
uprzejmym tonem, opierając się o komodę z drewna atlasowego.
Co masz na myśli?! - warknął markiz.
Jacinda patrzyła to na ojca, to na syna, mocno zakłopotana.
Nie martw się, moja droga. Jestem jak najbardziej jego prawym synem. Czyż nie widzisz
podobieństwa? - spytał gorzko jej mąż.
Rackford! - ostrzegła go.
Spojrzał na nią spod oka, a potem skrzyżował ręce na piersi i spuścił oczy, oddychając
ciężko. Po co tu przybył? Zęby ojciec ostatni raz mógł go ranić i upokarzać? Tym razem
177
w obecności żony! Wiedział, co było przyczyną gniewu Truro. Jego pycha nie mogła
znieść, by ktokolwiek widział go w tym stanie, osłabłego i najwyrazniej ukaranego przez
Boga za swoją brutalność. On sam też postępował równie bezwzględnie. Nie mógł
znieść zniewag ojcowskich i przebył tę długą drogę tylko po to, żeby podjąć ogromne
ryzyko udowodnienia raz jeszcze, iż jakaś mała, szalona jego cząstka... nic sobie z tego
nie robi.
Jacinda spoglądała na niego ze zmartwieniem, a potem przerwała nieprzyjemną ciszę.
- Przykro nam z powodu pańskich cierpień, milordzie. Chcielibyśmy coś zrobić, żeby
pomóc panu jak najszybciej odzyskać zdrowie.
Aadnie powiedziane, ale ja nie jestem głupcem. - Truro przestał wpatrywać się w syna.
Skupił swoją uwagę na Jacindzie.
Rackford natychmiast poczuł, że budzą się jego instynkty opiekuńcze.
- Przybyliście tylko po to, żeby mi się przypochlebiać i upewnić się, czy wszystko wam
zostawię.
Może to dzięki wielu tygodniom prób obłaskawiania przerazliwego zrzędy, lorda
Drummonda, zdołała odpowiedzieć uśmiechem na grubiaństwa Truro.
Proszę nie mówić głupstw, milordzie. Mam w posagu sto tysięcy funtów i własną
posiadłość w Hartfordshire, która jest majątkiem powierniczym. Zostawił mi ją jako
prezent ślubny mój ojciec, ósmy książę Hawkscliffe - odparła stanowczym tonem, żeby
przypomnieć mu o swojej pozycji - a był on bogaty jak Krezus, jeśli już mamy o tym
mówić. Mój mąż i ja nie umrzemy z głodu.
Sporo ma pani tupetu.
Odparowuję tylko ciosy, milordzie. To wszystko.
Przeklęta bezwstydnico!
Ojcze - ostrzegł go Rackford przez zaciśnięte zęby - mówisz do mojej żony!
Lord i lady Rackford powinni chyba stąd wyjść - zaniepokoił się Plimpton.
Ach, niech zostaną - warknął Truro. - Nie przeszkadzają mi.
- Nie, ojcze. Powinieneś słuchać swego lekarza odparł chłodno Rackford. - Chodzmy,
Jacindo.
Ale Jacinda nie poszła za mężem. Stanęła przy łóżku z rękami skrzyżowanymi na piersi i
przypatrywała się im uważnie.
- Cóż to znowu, chce mi pani wlezć do łóżka?
- Ojcze! - powtórzył oburzony Rackford.
Nie przestraszy mnie pan, bo niełatwo mnie czymś zaszokować - odparowała Jacinda.
Nic dziwnego, skoro wiadomo, kim była pani matka.
Tego już za wiele! - Rackford zląkł się, że to raczej on może paść ofiarą apopleksji, jeśli
ojciec raz jeszcze powie Jacindzie coś równie obrazliwego.
- W porządku - powiedziała sucho, widząc przerażenie męża. - Komentarze twego ojca
są mi obojętne. Przynajmniej mówi mi wszystko w twarz. Prawdę rzekłszy, istny z niego
ludojad, ale myślę, że... może on w ten sposób wyraża swoją życzliwość.
Wykrzywione usta markiza rozciągnęły się w czymś, co mogłoby uchodzić za uśmiech.
- Wynocha stąd, ty zuchwała dziwko!
- Hm - odparła sceptycznie - odpocznij sobie teraz, ludojadzie. Przy odrobinie szczęścia
178
może staniesz się trochę milszy
Rackford objął ją i wręcz wyciągnął z pokoju chorego. Na korytarzu zbyła potok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]