[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwalić winę.
Franklin gryzł przez chwilę wargi, a potem machnął w powietrzu ręką.
Egan pomyślał, że został wyproszony, ale to inni zaczęli wychodzić z
pokoju. Kiedy przechodził koło niego mężczyzna, który go przeszukiwał,
Egan chwycił go za ramię.
- Hej, mam prośbę. Myślę, że mam ogon. Biały mężczyzna, mniej więcej
w moim wieku, cholernie niebezpieczne karczycho i skurwiel. Mógłbyś
się za nim rozejrzeć, a jeśli go zobaczysz, to przekaż, żeby na mnie
poczekał. Chcę z nim pogadać.
Franklin przyzwolił skinieniem głowy i Egan puścił ramię mężczyzny.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły i zostali sami, gospodarz dał znak, by usiadł.
- Znam Sala od czasu, gdy byliśmy dziećmi. Chciałem, żeby dla mnie
pracował, ale z jakichś powodów nawiał i wstą-
172
pił do marynarki. Nigdy, kurwa, nie pojmę, komu się chce wstawać o
piątej rano z jakimś gościem wrzeszczącym nad uchem. Ale z drugiej
strony, Sal zawsze był dziwakiem. Nigdy jakoś go nie interesowało, co się
dzieje na ulicy. Byłem szczerze zaskoczony, kiedy po latach niewidzenia
pojawił się w moich progach i poprosił o pracę.
- Dałeś mu tę pracę?
- Kurwa, skąd. Za mały jestem na takie zagrywki. Zatrudniasz jakiegoś
gnoja z SEAL i konkurencja się robi nerwowa, kapujesz? Wydaje im się,
że próbujesz zachwiać równowagę sił.
- Kolumbijczycy się nie przejmowali równowagą sił?
- To kupa popierdzielonych wypierdków. Przez całe życie mają więcej
szmalu, niż mogliby wydać, i ciągle im mało. Bo i co można, kurwa, kupić
w takiej Kolumbii? Nie mają nawet asfaltowych dróg. Owszem,
skontaktowałem z nimi Sala. Jak rozumiem, odwalił kawał dobrej roboty i
zarobił dobrą kasę. Ale dawno z tym zerwał.
Egan kiwnął głową, ale nic nie powiedział.
- To czego ode mnie chcesz, człowieku?
- Był przygotowany, że coś takiego może się wydarzyć, Ja-van. Miał
kryjówkę, forsę, przebrania, nie trzeba chyba dodawać, że również jakieś
fałszywe dokumenty. Doszedłem do wniosku, że w takim wypadku mogę
liczyć tylko na ciebie.
Franklin odchylił się w fotelu, najwyrazniej niezadowolony z tego, w
jakim kierunku zmierza rozmowa.
- Słuchaj, Javan, Salam sam to sobie zafundował. To nie twoja wina.
Pomogłeś mu i zostałeś wplątany w działania człowieka, który zabija
policjantów, a do tego jest pochodzenia arabskiego. Prasa już bluzga
idiotyzmami na temat jego możliwych powiązań z al Kaidą. Ile czasu
trzeba, żeby się zjawił Departament Bezpieczeństwa Krajowego? Dam się
pociąć, że masz adwokata jak sto diabłów, ale nawet on nie zrobi nic, jeśli
znajdziesz się na plaży w Guantanamo, w klatce trzy metry na trzy.
Franklin stukał palcami w oparcie fotela przez kilka chwil, nie spuszczając
wzroku z Egana, a potem wyciągnął notesik z kieszeni w koszuli. Napisał
coś na nim, oderwał kartkę, złożył ją i podał.
173
- Dałem mu takie nazwisko, ale nie wiem, co z nim zrobił. Naprawdę.
Egan wziął kartkę i ruszył w kierunku drzwi.
- Hej, Matt?
Zatrzymał się z ręką na klamce. -Tak?
- Lepiej się zastanów dwa razy, czy rzeczywiście chcesz znalezć Sala. Bo
jeśli tak, to ta słodka dziewczynka nie będzie już miała tatusia.
- Tam - powiedział prowadzący go mężczyzna, zatrzymując się na
chodniku i wskazując palcem. - Za kontenerem na śmieci. *
Egan zawahał się przez moment, a potem wkroczył w zarzuconą
śmieciami alejkę między budynkami, żałując, że nie wziął pistoletu, kiedy
przechodził obok samochodu. Dobre chociaż to, że dzieciak, któremu
zapłacił, żeby miał auto na oku, cierpliwie siedział na masce i czekał na
drugie pięćdziesiąt dolarów.
Szedł dalej naprzód, trzymając się jak najbardziej lewej strony, jeśli
pozwalała na to wąziutka alejka, i skupiając wzrok w jednym punkcie za
kontenerem.
Roy Buckner wyglądał niemal tak, jak go sobie zapamiętał. Odejście ze
służby wojskowej nie spowodowało zmiany uczesania, ale dodało mu
trochę wagi. Lekko orli nos wyglądał teraz mniej wydatnie z powodu
nagromadzenia tłuszczu, za to, jakby dla wyrównania, oczy nieco się
zapadły. Z kącika jego ust ciekła strużka krwi. Jak można było wnosić z
jego miny, był mocno zbity z tropu tym, że czterech czarnych uczniaków
ze szkoły średniej trzymało go na dystans, mierząc z karabinów
maszynowych.
- Jak idzie, Roy?
Zciągnął opuchnięte wargi, co miało oznaczać, że panuje nad sytuacją.
- Całkiem niezle, Matt. Co u ciebie?
- Nie narzekam.
Egan prześlizgnął się obok jednego z dzieciaków, objął Roya ramieniem i
poprowadził go z powrotem alejką. Jego nowy oddział podążał za nimi jak
cień.
174
- Chodzi o to, Roy, że nie chcę, żebyś za mną łaził. Sram ze strachu na
samą myśl, że mógłbym się dostać między ciebie i Fade'a.
- To chyba nie mój problem, co, Matt?
- Cóż, w pewnym sensie tak. Bo jeśli zobaczę cię jeszcze raz, to cię
zastrzelę.
Rozdział dwudziesty ósmy
Recepcjonistce Hillela Stranda musiało się niezle powodzić. Nawet w
ciemności można było wyczuć, że dzielnica jest nowiutka -
nieoznakowany jeszcze chodnik, nieopie-rzone drzewka, przywiązane do
palików kawałkami zielonego materiału, opustoszałe zaułki. Domy,
których budowę już ukończono, były jednolite i bardzo szerokie, niemal
przytłaczały wąskie działki, na których stały.
Fade stawiał duże kroki, kierując się rzędem szeroko rozstawionych na
chodniku lamp ulicznych, i próbował sobie przypomnieć słowo, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]