[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiej, Ralf. . .
. . . to dzicy. . .
. . . zmusili nas. . .
. . . nie mogliśmy na to poradzić. . .
Gdy Ralf znów się odezwał, głos jego brzmiał cicho, jakby bez tchu.
Co ja takiego zrobiłem? Lubiłem go. . . i chciałem, żebyśmy ocaleli.
Eryk potrząsnął z zapałem głową.
Słuchaj, Ralf. Nie zastanawiaj się, co jaki ma sens. Teraz już jest inaczej. . .
Nie zawracaj sobie głowy, czemu wódz. . .
. . . musisz stąd iść dla własnego dobra.
Wódz i Roger. . .
. . . tak, Roger. . .
Oni cię nienawidzą, Ralf. Oni cię wykończą.
Jutro na ciebie zapolują.
Ale dlaczego?
Nie wiem. I wódz, Jack, mówi, że to będzie niebezpieczne. . .
. . . i że musimy uważać i rzucać włócznie jak w świnię.
Ustawimy się w linię w poprzek wyspy. . .
. . . i ruszymy naprzód od tego końca aż. . .
. . . póki cię nie znajdziemy.
Mamy dawać sygnały.
Eryk uniósł głowę i wydał cichy dzwięk przerywany uderzeniami dłoni w roz-
warte usta. Potem nerwowo obejrzał się za siebie.
O tak..
. . . tylko, oczywiście, głośniej.
Ale ja przecież niczego nie zrobiłem szepnął Ralf gwałtownie. Chcia-
łem tylko, żebyśmy podtrzymywali ogień!
Urwał na chwilę myśląc z rozpaczą o ranku. Przyszła mu na myśl sprawa
niezwykłej wagi.
A co wy. . .
Nic mógł się początkowo zdobyć na zapytanie wprost, ale zmusił go lęk i osa-
motnienie.
A co zrobią, jak mnie znajdą?
Blizniacy milczeli. Daleko w dole skała śmierci znów zakwitła bielą piany.
Co oni. . . Boże! Jaki ja jestem głodny. . .
Skalna wieża jakby zachwiała się pod nim.
No, co?
Blizniacy nie chcieli odpowiedzieć wprost.
Musisz już iść, Ralf.
Dla własnego dobra.
143
Trzymaj się z dala. Jak najdalej.
Nie pójdziecie ze mną? We trzech mamy jakieś szansę.
Po chwili milczenia Sam rzekł zduszonym głosem:
Nie znasz Rogera. On jest straszny.
. . . Wódz też. . . obaj są. . .
. . . straszni. . .
. . . tylko Roger. . .
Obaj chłopcy zamarli. Ktoś zbliżał się ku nim od strony dzikich.
Idzie zobaczyć, czy dobrze pilnujemy. Szybko, Ralf!
Przygotowując się do zejścia z urwiska Ralf postarał się wyciągnąć jakąś ko-
rzyść z tego spotkania.
Schowam się niedaleko, w tamtych gąszczach w dole szepnął więc
starajcie się ich stamtąd odciągnąć. Nie przyjdzie im na myśl, żeby mnie szukać
tak blisko. . .
Kroki były wciąż jeszcze w pewnej odległości.
Sam, czy tak będzie dobrze?
Blizniacy milczeli.
Masz! rzekł nagle Sam. Trzymaj. . .
Ralf schwycił kawał mięsa, który mu podsunięto.
Ale co zamierzacie zrobić, jak mnie złapiecie?
Od góry doszła go jedynie cisza. Zrobiło mu się głupio. Opuścił się niżej.
Co zrobicie?
Z wierzchołka piętrzącej się skały usłyszał niezrozumiałą odpowiedz.
Roger zaostrzył kij na obu końcach.
Roger zaostrzył kij na obu końcach. Ralf usiłował dopatrzeć się w tym ja-
kiegoś sensu, ale nie potrafił. Ze złości zaczął szeptać wszystkie brzydkie słowa,
jakie znał, i skończył ziewnięciem. Jak długo człowiek może wytrzymać bez snu?
Zatęsknił za łóżkiem i pościelą ale jedyną tutaj bielą była mleczna plama lśnią-
ca wokół skały o czterdzieści stóp poniżej, gdzie spadł Prosiaczek. Prosiaczek był
wszędzie, był na tym przewężeniu, stał się straszny w ciemności i śmierci. Gdy-
by wyszedł teraz z wody, z tą rozłupaną głową Ralf zaskomlał i ziewnął jak
maluch. Zatoczył się i wsparł na kiju, który niósł z sobą, jak na kuli.
Potem znów zamarł w bezruchu. Ze Skalnego Zamku doszły go podniesione
głosy. Samieryk kłócił się z kimś. Ale trawa i paprocie były blisko. Tam nale-
ży się schronić, tuż obok gąszczy, które posłużą jutro za kryjówkę. Tutaj ręce
dotknęły trawy tutaj jest miejsce na przetrwanie nocy, blisko szczepu, aby w ra-
zie zaistnienia jakichś nadprzyrodzonych strachów można się było na jakiś czas
schronić między ludzi, choćby to miało nawet oznaczać. . .
A cóż miało to oznaczać? Kij zaostrzony z obu końców. Cóż to takiego? Wszy-
scy rzucali za nim włóczniami, ale nie trafili; z wyjątkiem jednego. Może nie trafią
również i pózniej.
144
Kucnął w wysokiej trawie, przypomniał sobie o mięsie, które mu dał Sam,
i wbił w nie żarłocznie zęby. Jedząc, usłyszał inne głosy krzyki bólu Samiery-
ka, wrzaski przerażenia, gniewne słowa. Co to oznacza? Ktoś jeszcze prócz niego
znalazł się w kłopocie i prawdopodobnie jeden z blizniaków zbiera cięgi. Potem
głosy odpłynęły poza skałę i Ralf przestał o nich myśleć. Wymacał rękami chłod-
ne, delikatne liście paproci, rosnące przy samej gęstwinie. Tutaj więc będzie jego
nocne legowisko. O pierwszym brzasku wczołga się w gąszcza, wciśnie pomiędzy
splątane łodygi, skryje się tak głęboko, że tylko podobnie jak on pełzający dziki
zdoła przedostać się do niego; a ten dostanie cios zaostrzonym kijem. Będzie tam
siedział, a ścigający miną go, pogoń przesunie się dalej i on, Ralf, będzie wolny.
Wśliznął się między paprocie drążąc w nich tunel. Rzucił kij koło siebie i uło-
żył się do snu. Musi pamiętać, żeby się zbudzić o pierwszym brzasku, żeby wyki-
wać dzikich nawet się nie spostrzegł, jak przyszedł sen i pociągnął go w mrocz-
ną przepaść.
Ocknął się, zanim zdążył otworzyć oczy, nasłuchując pobliskich odgłosów.
Otworzył jedno oko, spostrzegł tuż przy policzku czarną ziemię i wpił się w nią
palcami. Pomiędzy liście paproci sączyło się światło. Ledwie zdał sobie sprawę,
że nieskończona zmora upadku i śmierci przeminęła, kiedy znowu usłyszał głosy.
Był to dochodzący znad brzegu morza dziwny okrzyk, który po chwili podjął
inny dziki, a potem znów inny. Krzyk ten niósł się w poprzek wąskiego krańca
wyspy od morza do laguny niby wrzask ptaka w locie. Ralf nie zastanawiał się
wiele, tylko chwycił zaostrzony kij i wsunął się głębiej w paprocie. Za chwilę
już czołgał się w gąszcza, zdążył jednak jeszcze dostrzec nogi któregoś dzikusa,
zmierzającego w jego stronę. Tratowano i tłuczono kijami paprocie i słyszał kroki
w wysokiej trawie. Dziki wydał dwukrotny okrzyk, który został powtórzony przez
innych w dwóch kierunkach, i ucichł. Ralf siedział nieruchomo w kucki, zaplątany
w gąszczu, i przez jakiś czas nic nie słyszał.
Wkrótce zaczął przyglądać się otaczającym go zaroślom. Tutaj na pewno nikt
go nie zaatakuje co więcej, poszczęściło mu się. Ogromna skała, która zabiła
Prosiaczka, wpadła właśnie w ten gąszcz i druzgocąc roślinność utworzyła w sa-
mym środku jakby kotlinkę o średnicy paru stóp. Kiedy Ralf przedarł się do tej
kotlinki, poczuł się bezpieczny i pewien siebie. Usiadł ostrożnie wśród zmiaż-
dżonych gałęzi i czekał, aż obława pójdzie dalej. Spojrzawszy w górę spostrzegł
coś czerwieniejącego wśród liści. To zapewne szczyt Skalnego Zamku, odległy
i niegrozny. Triumfując zaczął wyczekiwać odgłosów oddalającej się obławy.
Nie słyszał jednakże nic i w miarę upływających minut jego uczucie triumfu
zaczynało słabnąć.
Wreszcie usłyszał głos głos Jacka, ale ściszony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]