[ Pobierz całość w formacie PDF ]
umieram, a ty nie chcesz zaspokoić mojej ciekawości.
- Powinieneś grywać trzy, cztery razy w tygodniu. Może
zlikwidowałbyś wtedy ten symbol dobrobytu. - Palcem po-
stukał w wystający brzuch przyjaciela.
- Wykupię ci kartę członkowską, jeśli powiesz mi, co się
stało. Val nie pisnęła ani słowa.
- Val widziała się z Rachel? - Dev wykazał nagłe zain-
teresowanie.
- Chyba tak, ale ona nie chce mi nic powiedzieć, bo uwa-
ża, że to ja ci podałem numer telefonu Rachel. - Bryan przy-
glądał mu się taksującym wzrokiem, kiedy wchodzili do pa-
chnącej środkami dezynfekującymi i brudnymi skarpetkami
męskiej szatni. - Wciąż ją kochasz?
- No jasne. - Dev włożył w to słowo cały sarkazm, na jaki
potrafił się zdobyć. - Dlaczegóż miałbym interesować się
kimś takim jak Rachel? Poszedłem do jej domu...
- Do domu? - Bryan był przerażony. - Dlaczego to zro-
biłeś? Myślałem, że chcesz do niej zadzwonić!
- Uznałem, że lepiej będzie spotkać się twarzą w twarz.
Poznałem jej córkę...
- Aha, Lucy. - Wyglądało na to, że Bryan trochę się od-
prężył. - Słodka mała. Rachel miała z nią kłopoty po śmierci
Skipa. Lucy bała się, że ona też...
- A potem poznałem jej syna - uciął Dev.
Zapadło milczenie. Słychać było tylko trzask zamykanych
metalowych szafek.
- A więc... poznałeś Adama? - spytał w końcu Bryan
nieswoim głosem.
- Poznałem.
- Miły chłopak. - Bryan chyba chciał dodać coś jeszcze,
ale uznał, że lepiej tego nie robić.
- Duży chłopak. Trochę mnie to zaskoczyło. - Dev nagle
rozzłościł się. - Do cholery, powinieneś był mnie uprzedzić.
- Ja?
Dev stracił cierpliwość. Najpierw Bryan twierdził, że
umiera z ciekawości, a teraz zachowuje się jak gapa.
- Jasne, że tak, do cholery! Wyszedłem na durnia. Pewnie
ja jeden nie wiedziałem, co działo się tuż pod moim nosem
podczas ostatnich tygodni studiów!
- Co się działo?
- No wiesz. Między Rachel i Skipem.
- O czym ty mówisz? - Nagle Bryan wyglądał już nor-
malnie. - Co z Rachel i Skipem?
- Dobrze wiesz. - Dev zaczął krzyczeć. Parę osób obe-
cnych w szatni popatrzyło na niego, więc zniżył nieco głos.
- Powiedziała mi, kiedy ten chłopak się urodził. W takim
razie musiała zajść w ciążę w maju... ale wtedy ja już się z nią
nie spotykałem.
Po raz pierwszy tego dnia Bryan przejął inicjatywę.
- Co ty próbujesz insynuować? Myślisz, że Rachel sypiała
ze Skipem wtedy, jeszcze podczas studiów?
- Myślę? Ja to wiem. Nie byliśmy ze sobą od początku
kwietnia. Sądziłem, że obraziła się, bo nie wyraziłem chęci,
żeby natychmiast się z nią ożenić. Chciałem, żeby była za-
zdrosna. Pomyślałem, że jeśli zobaczy mnie z inną dziewczy-
ną, to przestanie udawać, że nic do mnie nie czuje. - Zaśmiał
się z goryczą. - Rzeczywiście, miałem świetną intuicję. Nic
dziwnego, że mnie unikała. Postanowiła zakręcić się koło
Skipa. Nie do wiary, że tego wcześniej nie zrozumiałem.
- Rzeczywiście nie do wiary. To największe głupstwo,
jakie w życiu słyszałem. Wszyscy wiedzieli, że ona cię kocha.
Ty durniu, ona była zupełnie załamana, kiedy zostawiłeś ją
i pojechałeś do Paryża.
- Proponowałem jej, żeby ze mną pojechała. Odmówiła.
- Nie żartuj. Nie wiedziałeś, że ona musiała zarabiać na
studia? Miała stypendium, które musiała zacząć spłacać zaraz
po ukończeniu nauki. Jej potrzebna była normalna praca, nie
jakieś dorabianie w nocnym klubie w Paryżu.
Dev był kompletnie zbity z pantałyku. Rachel musiała
spłacać stypendium? Nic o tym nie wiedział. Bryan chyba
oszalał.
- Kto ci powiedział coś takiego? - spytał podejrzliwie.
- Ona sama.
- Nawet jeśli tak było... Ale potem pisałem do niej - po-
wiedział, usprawiedliwiając się. - Przecież wiesz, że nigdy
nie pisuję listów, do niej jednak pisałem. Ani razu nie odpo-
wiedziała, nawet jednym słowem. Widocznie już chodziła
z dzieciakiem Skipa w brzuchu.
- Ani słowa więcej - warknął Bryan. - Jesteś zły, bo my-
ślałeś, że uda ci się wrócić po dziesięciu latach, jak gdyby
nigdy nic, a tu okazuje się, że ona na ciebie nie czekała.
Biedaczek. Rachel poradziła sobie, ma swoje własne życie.
Jest jej teraz cholernie ciężko, bo straciła męża. Cokolwiek
zdarzyło się w przeszłości, nie ma już teraz znaczenia. Czy
ty ją o cokolwiek wypytywałeś, czy też jedynie rozważałeś
możliwość popełnienia przez nią zdrady w swoim chorym
umyśle?
Dev nie był w stanie spojrzeć mu w oczy. Czuł, że napra-
wdę zachował się podle i małostkowo, kierowany egoizmem
i bezmyślnością. Gniew rozwiał się jak mgła w słoneczny
dzień.
- Oskarżyłem ją o zdradę - odpowiedział w końcu, czując
do siebie wstręt.
- Pewnie dlatego, że masz chorą wyobraznię. - Bryan
wepchnął przepocone rzeczy do worka, który wyjął z szafki.
- Coś ci powiem: nie można przewidzieć dokładnie, kiedy
dziecko się urodzi. Nasz młodszy syn przyszedł na świat trzy
tygodnie za wcześnie. Data urodzenia Adama o niczym nie
świadczy.
Pózniej, już w domu, Dev pomyślał, że pewnie Bryan ma
rację. Mógł wyciągnąć błędne wnioski co do Rachel i Skipa.
A cokolwiek zrobiła po skończeniu studiów, nie powinno go
wcale obchodzić. Niczego jej nie obiecał i na dodatek znisz-
czył wszelkie marzenia dotyczące ich przyszłości swymi gru-
biańskimi słowami.
Przez dziesięć lat nie pozwalał sobie na myślenie o tamtej
ostatniej nocy. Teraz jednak przypomniał sobie jej zapłakaną
twarz, a także to, jak pózniej się kochali.
Cholera. Jutro będzie musiał zdać egzamin z pokory, bo
winien jest Rachel następne przeprosiny.
ROZDZIAA PITY
Poprzysiągł sobie w duchu, że tym razem nie da się po-
nieść złości, kiedy obserwował paplające dzieci, które wysy-
pywały się z drzwi wejściowych Akademii Tańca w Arlington
i podbiegały do oczekujących rodziców. Wcześniej zadzwonił
i dowiedział się, że pani Renquist - dyrektorka - dzisiaj ma
zajęcia po południu.
Zacisnął kciuki na szczęście i otworzył ciężkie, drewniane
drzwi. Strzałka wskazywała drogę na niższą kondygnację,
gdzie mieściła się sala taneczna. Zajrzał tam i zobaczył, że
jest już pusta i ciemna. Na podłodze jaśniała tylko poświata
wpadająca przez oszklone drzwi do biura.
Zobaczył Rachel. Siedziała tyłem do niego. Wszedł do sali
i ruszył w jej kierunku, a jego kroki odbijały się głośnym
echem. Rachel uniosła głowę z szybkością błyskawicy.
- Proszę zdjąć buty! - zawołała.
Zatrzymał się niepewnie. Znów uderzył go fakt, jak bardzo
się zmieniła. Dawniej nigdy nie zdarzyło się jej krzyknąć.
Wyszła z pokoju i zaczęła iść w jego stronę.
- Bardzo przepraszam - powiedziała spokojnie - ale po
sali nie wolno chodzić w butach. Można w ten sposób uszko-
dzić... Dev? - W chwili kiedy rozpoznała go, na jej czole
pojawiła się zmarszczka. Najwyrazniej nie ucieszył jej jego
widok. - Myślałam, że to któryś z rodziców. Po co tutaj przy-
szedłeś?
Mówiła napastliwie, niemal widać było, jak się jeży ze
złości. Wyciągnął przed siebie bukiet fioletowych irysów.
- Przychodzę w pokojowych zamiarach - odezwał się, ale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]