[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zjednywania sobie najbardziej opornych rozmówców. Jego głęboki łagodny głos uspokajał
ich i nastrajał pozytywnie do zwierzeń. Słuchał uważnie, kiwał współczująco głową,
wpatrywał się w nich z tkliwym wyrazem twarzy i zyskiwał zaufanie.
- Byliście kiedykolwiek w domu Carrollów? - spytał.
- Jeden raz - odpowiedziała Lisa. - Nigdy nie byli specjalnie gościnni. To była herbata
na cele charytatywne. To piękny dom, pełen amerykańskich i angielskich antyków:
chippendale, Newport, Duncan Phyfe i Bóg wie co jeszcze!
- Jeśli stara dama żywi sentymentalną wiarę w to, że jej wnuczka porzuci Milwaukee i
zamieszka w rodzinnej rezydencji, to jest stuknięta. Alicia sprzeda antyki handlarzowi z
Nowego Jorku, a dom zostawi w rękach dewelopera, który go podzieli na apartamenty, a na
tyłach postawi bloki.
- Yow! - znad podestu wydobył się władczy głos.
Goście wstali z foteli.
- Mówi nam, że mamy iść do domu.
Qwilleranowi przyszedł do głowy pewien pomysł i spieszno mu było wcielić go w życie.
Wróciwszy do składu, zadedykował egzemplarz Opowieści z tej i nie z tej ziemi doktor
Wendell Carroll i doktorowi Hectorowi Carrollowi oraz doktorowi Erasmusowi Carrollowi,
trzem pokoleniom lekarzy, którzy służyli Moose County od czasów pionierskich. Dołączył
bilecik i swój zastrzeżony numer telefonu. Przypiął go do opowieści zatytułowanej Do
pacjenta galopem i nadał przesyłkę kurierem do Ittibittiwassee Estates.
Nie musiał długo czekać na telefon. Słodki, dobrze ułożony głos powiedział:
- Panie Qwilleran, mówi Edythe Carroll. Nie mieliśmy okazji się poznać. Jestem
doprawdy wzruszona, że przesyła mi pan tę wyjątkową książkę. To, co pan zapisuje z życia
pierwszych lekarzy na tym terenie, jest takie prawdziwe! Doktor Erasmus nie oddałby tego
lepiej.
Jak na kogoś, kto się wywyższa i unika obcych, pani Carroll była zadziwiająco
rozmowna. Qwilleran umiał się znalezć.
- Wspomina pan w swoim liściku, że ma pan pomysł, który chciałby pan
przedyskutować. Czy uczyni mi pan ten honor i wypije ze mną jutro herbatę?
Qwilleran przystrzygł wąsy, ubrał się odpowiednio na spotkanie z wdową po doktorze
Wendellu i pojechał do domu opieki.
Przyjęła go z wdziękiem w apartamencie urządzonym rodzinnymi pamiątkami. Miała
siwe włosy, modnie ułożone; miała na sobie jedwabną, lawendową sukienkę. Jej policzki były
lekko podkreślone różem.
- Czy lubi pan antyki? - zapytała, prowadząc Qwillerana do małego salonu.
- Podziwiam kształty i materiał poszczególnych egzemplarzy - powiedział szczerze. -
Niestety wielu ludzi gromadzi ich zbyt dużo na małych przestrzeniach. Pani mieszkanie jest
jednak urządzone z wielkim smakiem.
- Dziękuję! - odpowiedziała z wyraznym zadowoleniem. - Mój świętej pamięci mąż
także nie znosił zagraconych pomieszczeń.
Qwilleran zwrócił uwagę na chiński kabinet, w którym zgromadzono wiele chińskich
drobiazgów wyglądających jak miniaturowe solniczki. Kiedy przyjrzał się im dokładniej,
okazało się, że to porcelanowe buciki.
Zatrzymał się i powiedział:
- To zadziwiająca kolekcja! Niczego podobnego przedtem nie widziałem!
- Miniaturowe porcelanowe buty są częstym obiektem kolekcjonerskim -
odpowiedziała. - Mój mąż i ja mieliśmy ten romantyczny zwyczaj, którym nie będę pana
zanudzać. Proszę usiąść przy stoliku, przyniosę herbatę.
Kiedy pojawiła się w kuchennych drzwiach z pełną tacą, Qwilleran skoczył na równe
nogi, by jej pomóc. Starszym damom zawsze podobały się jego dworskie maniery, które, jak
to mówią, wyssał z mlekiem matki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że i tym razem zrobią
pozytywne wrażenie.
Usiedli przy stoliku w stylu królowej Anny, a pani Carroll nalała herbatę do
porcelanowych filiżanek.
- To darjeeling, najlepiej smakuje z odrobiną ciepłego mleka. - Podniosła pytająco
mały srebrny miecznik.
- Tak, poproszę - powiedział. - Czy czuje się pani w nastroju, aby opowiedzieć mi
historię pani porcelanowej kolekcji? Zapewniam, że nie będę się nudził.
- Obiecuje pan? - zawołała z wyraznym ożywieniem. - Jako młoda dziewczyna
uczęszczałam do akademii w Lockmaster i uczyłam się baletu. W jednym z naszych pokazów
wzięła udział grupa młodych chłopców, w której znajdował się doktor Wendell Carroll,
specjalizujący się w chirurgii stóp. Pózniej, jako mój mąż, często powtarzał, że zakochał się
właśnie w moich drobnych stopach. Gdy zostaliśmy małżeństwem, zaczęliśmy
kolekcjonować te kruche bibeloty. Za każdym razem, kiedy Dell wracał z konferencji
medycznej w Chicago albo innym wielkim mieście, wpadał do domu, krzycząc: Edie!
Znalazłem jeszcze jeden!
Spojrzała czule na chińską gablotę. Siedzieli przez kilka chwil w ciszy. Potem
Qwilleran zapytał:
- Czy poznała pani nauczycielkę o nazwisku Agatha Burns? Ma sto lat, a ja piszę o
niej artykuł.
- Tak, oczywiście! Cóż to była za kobieta, inspirująca! Dzięki jej zachętom napisałam
nawet kilka łacińskich wierszy i jeden z nich zdobył nagrodę. Piętnaście dolarów! Kupiłam za
nie używaną maszynę do pisania. Nadal ją posiadam! Spodziewam się, że pan używa
komputera.
- Wręcz przeciwnie, używam elektrycznej maszyny z odzysku, która czyta w moim
umyśle i wie, który klawisz nacisnę. Ale nic nie dorówna starej ręcznej maszynie ze
stukającymi klawiszami, głośnym dzwonkiem i dostojnym uderzeniem wracającej karetki.
Doceniła jego humor i kiwnęła z uznaniem głową.
- Czy mogę nazywać panią Edythe? To imię ma przyjemne brzmienie.
- Ależ proszę - zgodziła się.
- Edythe, czy kiedykolwiek myślała pani o przekazaniu Mount Vernon miastu jako
pomnik pamięci lekarzy z rodu Carrollów? Razem ze wspaniałymi antykami, tak aby całość
mogła stać się muzeum.
Azy napłynęły jej do oczu. Otarła je batystową chusteczką z koronkowym obszyciem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]