[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spirytusowej, paliwa, aluminiowego garnka, herbaty, płatków owsianych
50
i suszonych jarzyn. Często tkwił tam godzinę i nie odpowiadał, kiedy gwałtownym
pukaniem chcieliśmy go skłonić do powrotu. Oczywiście podziwialiśmy go. Ale
Mahlke ledwie to zauważał, stawał się coraz bardziej mrukliwy i nawet nie pozwalał
nam już pomagać przy transporcie swoich manatków. Kiedy przed naszymi oczyma
zwinął w rulon barwną reprodukcję Madonny Sykstyńskiej, znaną mi z jego
mansardy, wsunął ją do kawałka mosiężnego pręta od firanek, otwarte końce zalepił
plasteliną i przeprawił Madonnę w rurze najpierw na krypę, a następnie do kabiny,
wiedziałem już, dla kogo zadawał sobie tyle trudu, dla kogo przygotowywał kabinę.
Reprodukcja widocznie niezbyt dobrze zniosła nurkowanie, albo też
papierowi szkodziło przebywanie w zimnym, być może wilgotnym pomieszczeniu
z niedostatecznym dopływem świeżego powietrza, ponieważ nie miało
iluminatorów ani połączenia z wentylatorami, zresztą i tak zatopionymi; w każdym
razie kilka dni po przeprawieniu oleodruku do kabiny Mahlke miał znowu coś
uwieszonego na szyi: nie był to śrubokręt, lecz ryngraf z wizerunkiem tak zwanej
czarnej Matki Boskiej Częstochowskiej, zawieszony za uszko na czarnym
sznurowadle poniżej dołka. Podnieśliśmy już znacząco brwi, myśleliśmy, że teraz
zacznie znowu swoje historie z Madonną, nagle, ledwie zdołaliśmy zasiąść na
pokładzie i trochę się osuszyć, Mahlke zniknął w dziobie, ale po niecałym
kwadransie był już bez sznurowadła i ryngrafu pomiędzy nami i siedząc za kabiną
nawigacyjną robił wrażenie zadowolonego.
Gwizdał. Po raz pierwszy słyszałem, że Mahlke gwiżdże. Oczywiście nie
gwizdał po raz pierwszy. Ale dopiero wtedy zauważyłem, że gwiżdże, bo
rzeczywiście po raz pierwszy złożył w ten sposób wargi; ale tylko ja, jedyny - poza
nim - katolik na krypie, wtórowałem mu: gwizdał bowiem jedną maryjną pieśń po
drugiej, zsunął się ku resztkom relingu i, wyraznie w dobrym humorze, zwisającymi
nogami zaczął wybijać takt o chwiejne ścianki mostku, potem, przy
akompaniamencie głuchego dudnienia, nie zatrzymując się ani na chwilę, odgwizdał
całą sekwencję na Zielone Zwiątki: Veni, Sancte Spiritus , wreszcie zaś - tylko na to
51
czekałem - sekwencję na piątek przed Niedzielą Palmową. Wszędzie dziesięć strof
od Stabat Mater dolorosa aż do Paradisi gloria i Amen wymamrotał jak z nut;
ja, który wówczas jeszcze gorliwie, potem już tylko sporadycznie służyłem do mszy
księdzu Guzewski emu, mógłbym sklecić co najwyżej początki strof.
Ale on bez trudu rzucał łacińskie słowa ku mewom, a inni: Schilling, Kupka,
Esch, Hotten Sonntag i kto tam jeszcze był, podnieśli się, słuchali, mówili: -
Popatrzpopatrz! - i - Ażczłowiekazatyka! - i prosili Mahlkego, żeby powtórzył
Stabat Mater , chociaż nic im nie było bardziej obce niż łacina i teksty kościelne.
Wydaje mi się jednak, że nie zamierzałeś przemienić kabiny telegrafisty
w kapliczkę Marii Panny. Większość rzeczy, które powędrowały na dół, nie miała
z nią nic wspólnego. Chociaż nigdy nie widziałem twojej kryjówki - nie daliśmy po
prostu rady do niej się dostać - wyobrażam ją sobie jako zmniejszone wydanie twojej
mansardy na Osterzeile. Tylko geranie i kaktusy, które twoja ciotka, często wbrew
twojej woli, stawiała na parapecie okna i na wielostopniowych półeczkach, nie miały
odpowiednika w dawnej kabinie radiotelegrafisty, poza tym przeprowadzka była
doskonała pod każdym względem.
Po książkach i przyborach do gotowania musiały powędrować pod pokład
modele okrętów: awiza Zwierszcz i torpedowca klasy Wilk w skali 1:1250.
Zmusił też do nurkowania atrament, kilka obsadek, linijkę, cyrkiel szkolny, swój
zbiór motyli i wypchaną białą sowę. Myślę, że graty Mahlkego stawały się
w zamknięciu oblanym zastałą wodą coraz bardziej niepozorne. Zwłaszcza motylom
w oszklonych pudełkach po cygarach, które przebywały zawsze w suchym
powietrzu mansardy, wilgoć musiała zaszkodzić.
Ale my podziwialiśmy właśnie bezsensowność i świadomie niszczycielskie
cele wielodniowej przeprowadzki; i gorliwość Joachima Mahlkego, który po kolei
zwracał polskiemu minowcowi dwa lata temu z trudem wymontowane części
wyposażenia - poczciwego, starego Piłsudskiego, tabliczki ze wskazówkami dla
obsługi - pozwoliła nam, pomimo natrętnych i dziecinnych smarkaczy z tercji,
spędzić znowu przyjemne, a nawet pełne napięcia lato na okręcie, dla którego wojna
52
trwała tylko cztery tygodnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]