[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Musi do niej iśd - natychmiast!
Ale czy ma czas?
Narkotyk powinien niedługo uśpid Charliego i lwy, a kiedy już to się stanie, będą spad dośd długo... On
tymczasem zdąży wrócid - z Mabel! Wtedy, razem, zemszczą się.
Maccomo poszedł najpierw do swojej kwatery umyd się i przebrad. Musiał się pięknie prezentowad, żeby
pojąd kobietę swojego życia. W dro¬dze do hotelu nie zauważył obszarpanego kocura z krzywym uchem,
który śledził go spod hammamu, zapamiętał, gdzie Maccomo mieszka, a po¬tem w ślad za nim wśliznął
się do Riad el Amira.
Rozdział 17
Wykąpana i przebrana po długiej podróży Mabel położyła się na niskim tapczanie w komnacie
przylegającej do dziedzioca. Komnata była
podzielona parawanami, ozdobnie rzeźbionymi z ciemnego, aromatycz¬nego drewna, tak że każdy
komplet tapczanów, okrytych wyszywanymi narzutami, wydawał się istnied we własnym, małym
pokoiku. Noc robiła się coraz chłodniejsza, a w wielkim, kamiennym kominku pod przeciw¬ległą s'cianą
trzaskał ogieo. Dym cudnie pachniał. Słodka, miętowa her¬bata - szmaragdowozielone lis'cie, ls'niące w
karmazynowo-złotych szklankach na niskim stoliku - też była pyszna. Wysokie, białe kwiaty w wazonie w
kącie wydawały słaby, słodki zapach.
Mabel się przeciągnęła. Co za luksus. Gdyby nie niepokój w sercu, gorejący gniew na Maccomo,
mieszane uczucia do siostry, siostrzeoca i losu lwów, och, no i jeszcze nieustanny, tępy ból brzucha w
miejscu, w którym tygrys Radża rozerwał ją i wyszarpał kawałek ciała wiele lat temu... Gdyby nie to
wszystko, czułaby się cudownie.
Podniosła wzrok. Między parawanami stał Maccomo.
-
mnie.
Mabel - powiedział. - Moja ukochana, jesteś tu, przyjechałaś do
Zanim zdążyła odpowiedzied, był już przy niej i trzymał ją za rękę.
-
Moja ukochana - powiedział. - Wiem, że powinienem kierowad te
słowa do twojego ojca, ale skoro go nie masz, ani brata czy wuja, otwo¬
rzę moje serce wprost przed tobą. Chcę się z tobą ożenid, chcę, żebyś
zaszczyciła mnie swoją miłością. Jestem taki, jakim mnie znasz: podróż¬
nikiem, który może ci dad niewiele więcej niż swoje umiejętności i ser¬
ce. Ale zanim mnie odrzucisz, bo jestem biedny, posłuchaj: mam okazję
się dorobid. O pewnych sprawach już wiesz, ale pozwól, że ci wszystko
wytłumaczę.
Mabel była zaszokowana. Wyjśd za niego! Była już zamężna cztery razy... Nie planowała kolejnego ślubu.
Ale wyjaśnienia - tak, na tym jej zależało.
-
Skradziono mi moje lwy — mówił Maccomo. — Musiałaś o tym sły¬
szed. Ale to mnie nie martwi. Złapię je, powiem wszystkim, że się znaro-
wiły i sprzedam do jakiegoś marnego zoo, gdzie przez resztę życia każ¬
dego dnia będą ponosid karę za to, że mi uciekły. Będą mieszkad w małych
klatkach, jeśd stare mięso i pid stęchłą wodę ze śmieciami, a małe dzieci
będą je codziennie drażnid. Ale teraz... Pamiętasz mojego pomocnika,
Charliego.
Tak, Mabel go pamiętała.
-
Moja ukochana... - W oczach Maccomo pojawiły się łzy. Ścisnął jej
łokied. - Moja miłości. Słyszałaś opowieści o ludziach rozmawiających
z kotami?
Oczywiście, że słyszała. To była stara legenda cyrkowców i pracowni¬ków zoo. Kupa bzdur.
-
Charlie rozmawia z kotami.
Mabel spojrzała na Maccomo i w jednej chwili zrozumiała, że to wcale nie są bzdury. Maccomo ściskał jej
łokied aż do bólu.
-
Tak! - powiedział. - Na pewno tylko on jeden, jako pierwszy od
wielu lat. Pomyśl, ile jest wart!
Mabel zamrugała oczami.
Mógłby rozmawiad z moimi tygrysami, myślała. Mógłby mówid mi, co myślą. Mógłby... Gdzie on jest?
Zaprowadź mnie do niego natych¬miast!!! Mabel nigdy w życiu nie słyszała czegoś równie wspaniałego.
Jej własny siostrzeniec! Wszystko inne przestało się liczyd.
-
A więc mój przyjaciel, Rafi Sadler... Poznałaś go - ciągnął Macco¬
mo. - Handluje wieloma rzeczami. W tym, można powiedzied, umiejęt¬
nościami. Ludźmi posiadającymi umiejętności. Ludzie chcący ich za¬
trudnid płacą jemu, a on dostarcza ich tam... gdzie ich talenty są najwyżej
cenione. Zaproponował, że weźmie chłopca. Ma bardzo dobrego klienta:
bardzo bogatych, wpływowych ludzi. Interesuje ich, na czym polega zdol¬
nośd porozumiewania się z kotami, dlaczego akurat on to umie i tak da¬
lej. Zapłacą za chłopca bardzo dużo... Może ich znasz. To Korporacja.
Bardzo potężni ludzie...
Za jednym z drewnianych parawanów Aneba zerwał się z tapczanu z uniesionymi pięściami; jego twarz
wykrzywiała furia. Magdalena też się zerwała i ujęła jego twarz w dłonie.
-
Dśś - szepnęła. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu. - Dśś.
Aneba oddychał przez chwilę głęboko. Rozluźnił pięści i opuścił ręce w uspokajającym geście.
-
Jestem zły, ale kontroluję mój gniew - powiedział sobie po cichu.
I jeszcze raz. I jeszcze.
Blask płomieni migotał na wysokich, jasnych kamiennych ścianach. Mabel patrzyła na Maccomo. Zmusiła
się do uśmiechu, ale w głowie miała mętlik. „Handluje?" „Ludzie?" „Zapłacą za chłopca?"
Maccomo zamierzał sprzedad jej siostrzeoca? Sprzedad chłopca?
To niewolnictwo!
I to Korporacji?
Owszem, Mabel wiedziała, co to Korporacja. Nienawidziła jej i wszyst¬kiego, co sobą reprezentowała:
zasady „Musisz się dostosowad, żeby przeżyd", nowych społecznos'ci ze wszystkimi ich regułami i
ogranicze¬niami. Przecież po to włas'nie uciekła do cyrku - żeby byd wolna i nie¬skrępowana.
Patrzyła na Maccomo z us'miechem i gorączkowo się zastanawiała. Nie znam tak naprawdę tego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]