[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Na mnie leci czarna, też w porządku kobietka. Nie muszę ci nic opowiadać o jej
zaroście, nie?
- Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ci twoi biali kolesie rżnęli nasze kobiety od
samego początku historii naszej rasy na tym kontynencie. Teraz my stajemy w zawody, z
wami, o wasze białe i wilgotne dupy, trzeba wreszcie nadrobić i powetować sobie straty. Nie
masz chyba obciachu, że ja pukać będę te wasze białe dziewczyny swoim grubym i czarnym
narzędziem?
- Jak chce być pukana, to se pukaj, ile wlezie!
- Wypędziliście i wytrzebiliście wszystkich Indian.
- Jasne, że i w tym brałem udział!
- Nie zapraszacie nas nigdy do waszych domów, a jeśli nawet tak się już stanie,
musimy wychodzić tylnym wejściem, żeby nikt nie dostrzegł koloru naszej skóry.
- Rzucę ci świeczkę, żebyś nie rozwalił sobie własnych jaj!
Z czasem stało się to nudne, nikt się więcej nie śmiał, ale nikt też nie odważył się
powiedzieć, że ten intelektualno - historyczny boks ma głęboko w dupie.
12
Fay czuła się dobrze z brzuchem. Na jej wiek zdecydowanie wspaniale. Siedzieliśmy
na kanapie i czekaliśmy na rozwiązanie. Ten dzień właśnie nadszedł.
- To nie będzie trwało długo - mówiła - nie chcę być tam za wcześnie.
Wychodziłem wtedy przed dom i sprawdzałem, czy samochód nie zrobi nam dowcipu
wtedy, kiedy wszystko będzie musiało odbywać się w szybkim tempie. Jęczała, ale ciągle
mówiła nie . Z tym jej spokojem, zimną krwią i opanowaniem może rzeczywiście mogłaby
uratować świat. Tylko przed czym?
Byłem z niej dumny. Wybaczyłem jej stosy nieumytych garnków, New Yorkera, a
nawet i to, że łaziła na te kursy pisarzy i autorów. Ta stara dziewczynka, targająca przed sobą
brzuch, była tak naprawdę jedną z wielu samotnych istot w obojętnym i bezwzględnym kotle
ludzkich potworów.
- Powinniśmy już jechać - odważyłem się.
- Nie, nie, nie chcę tam siedzieć i bezczynnie czekać. Ty też ostatnio nie czujesz się
najlepiej, co?
- Zejdz ze mnie. Musimy już jechać!
- Nie, proszę, Hank.
Siedziała i nie ruszała się.
- Czy mogę zrobić coś dla ciebie?
- Nic!
I znowu minęło dziesięć minut. W kuchni napiłem się zimnej wody, a jak wróciłem,
zapytała:
- Możesz jechać?
- No, jasne!
- Czy wiesz, gdzie jest szpital?
- Oczywiście!
Pomogłem ulokować się jej w samochodzie. Trasę do szpitala miałem opanowaną na
pamięć, bowiem w zeszłym tygodniu przejechałem ją dwa razy na próbę. A teraz, kiedy
wjeżdżaliśmy w bramę szpitala, nie miałem pojęcia, gdzie mógłbym zaparkować samochód.
Fay wskazała mi podjazd:
- Podjedz tam! Zaparkuj obok! A tu przejdziemy na piechotę.
- Natychmiast - odpowiedziałem.
Leżała w pokoju z widokiem na ulicę. Jej twarz marszczyła się i kurczyła z bólu i
niecierpliwości.
- Trzymaj mnie za rękę - rozkazała.
Chwyciłem, jak pilny uczeń, jej dłoń.
- I to się teraz stanie, teraz? - zapytała pokornie.
Stanie się.
- A mnie się cały czas zdaje, że tobie jest wszystko jedno.
- Miły jesteś. Ale to pomaga.
- Byłbym jeszcze milszy, gdyby nie ten zapyziały urząd pocztowy...
- Wiem. Wszystko wiem.
Popatrzyliśmy w milczeniu przez chwilę na ulicę.
- Widzisz tych ludzi za szybą. Oni nie mają najmniejszego pojęciu, co tu i teraz się
rozgrywa. Idą i idą, po raz tysięczny tą samą drogą... czy to nie jest śmieszne?... że oni też
zostali kiedyś urodzeni?... każde z nich... pojedynczo!
Nieoczekiwanie przyznała mi rację.
Trzymając ją za rękę coraz silniej i intensywniej czułem wszystkie, nawet nieznaczne
ruchy, jakie wstrząsały jej ciałem.
- Zciśnij mnie mocniej - poprosiła nagle.
- Tak.
- Bardzo by mi się nie podobało, gdybyś odszedł...
- Gdzie jest lekarz? Gdzie oni wszyscy są? Dlaczego wszyscy tak się tu opierdalają?
- Oni zaraz tu będą.
I właśnie wtedy pojawiła się w drzwiach siostra. To był katolicki szpital. Pracowały w
nim same niezwykle urokliwe Hiszpanki i Portugalki. Ciemne, ogorzałe słońcem twarze. Ta
też była śliczna.
- Pan... proszę opuścić salę... musi pan natychmiast wyjść - powiedziała.
Ze sztucznie naciągniętym uśmiechem na twarzy, udało mi się jeszcze pokazać Fay,
jak mocno będę trzymać kciuki. Nie sądzę, żeby dostrzegła to. Windą zjechałem na dół.
13
Lekarz niemieckiego pochodzenia, ten sam, który opieprzył mnie za spóznienie na
badanie krwi, podszedł do mnie, uśmiechając się.
- Gratuluję - powiedział i uścisnął mi dłoń. - Dziewczynka. Waga osiem i pół funta.
- A matka?
- Matka wspaniała. %7ładnych trudności i komplikacji.
- Kiedy będę ją mógł zobaczyć?
- Niedługo panu powiem. Proszę zaczekać aż wywołają pańskie nazwisko.
I poszedł sobie.
Wcisnąłem nos w matową szybę. Siostra uniosła dziecko do góry. Było bardzo
czerwone i wydawało mi się, że głośniej się drze niż pozostałe bachory. Cały pokój pełen był
[ Pobierz całość w formacie PDF ]