[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ubezpieczeniem społecznym i z tym, co zaoszczędziłem, trochę popracują, żeby starczyło na
komorne. Powinienem był się dobrze zastanowić.
Wszystko to jednak nie tłumaczy, dlaczego mnie pan nie wydał.
Niech pan posłucha. Kiedy do mnie zadzwonili, podali mi pana nazwisko, Simon Templar.
Prawdopodobnie tym wieśniakom nic to nie mówi. Ale ja bywałem w świecie. Wiem, kim pan
jest. Wiem, że pan dał w kość wielu oszustom. To mi się podoba. W jednej chwili wydałbym
pana, gdybym musiał wybierać moją głowę albo pańską. Ale nie przeszkadza mi to, że mogę
panu pomóc wydostać się z matni i nie mieszać się w to wszystko. Nawet powiem panu, jak
wyjść z miasteczka,
Nagle dał się słyszeć warkot nadjeżdżającego z doliny motocykla, który z rykiem rury
wydechowej wpadł na plac niby wielki szerszeń miotany czkawką. Fryzjer zamarł w bezruchu
nadsłuchując, a Zwięty zauważył, że krew odpływa z jego twarzy. Skuter, który jak burza przybył
o tej sennej porze dnia, najwyrazniej oznaczał niepokój, a niepokój mogła wywołać tylko mafia.
Podczas gdy fryzjer stał jak sparaliżowany, gama dzwięków odbierana przez narząd słuchu ich
obu powiększyła się o odgłos naciskanych hamulców, których działanie ze szczytowym piskiem
ustało przed zakładem, wróżąc niechybną dezyntegrację.
Prędko! szepnął Simon. Mokry ręcznik!
W końcu pobudzony do akcji rozkazem, który łączył się na szczęście z ustalonymi refleksami
przyzwyczajeń zawodowych, fryzjer podbiegł do pudła służącego podwójnym celom i wyciągnął
spod lodu i pozostałych butelek serwetkę nasiąkniętą wilgocią. Pośpiesznie związał ją pod szyją
Simona i zakrył jego twarz z wielką zręcznością w chwili, gdy złowrogi odgłos kroków rozległ
się na kamieniach i zasłona z paciorków zaszeleściła rozsunięta przez kogoś, kto zajrzał do
wnętrza. Była to ciekawa sytuacja, być może bardziej przemawiająca do widzów niż
uczestników. Blady strach padł na fryzjera, który mógł wszystko powiedzieć; w rzeczywistości,
żeby zdradzić Zwiętego, nie musiał nic mówić, tylko pokazać klienta na fotelu. Nic nie
zawdzięczał Simonowi i szczerze wyznał, że nie zawahałby się nad wyborem między sympatią a
swoją własną skórą. Zwięty mógł tylko czekać, nic nie widząc i nie mogąc się bronić, lecz
wiedział, że każdy ruch mógł przyśpieszyć krytyczny moment. To nie tylko szarpało nerwy, lecz
nie pozwoliło mu rozkoszować się ożywczym chłodem wilgoci na twarzy.
Z konieczności tkwił tu w obojętnym bezruchu kosztem rezerw panowania nad sobą, które
powinny były się wyczerpać przy zabiegach z brzytwą kilka minut temu, podczas gdy
motocyklista chrzęszczącym, niezrozumiałym narzeczem zadawał pytania i rzucał rozkazy.
Szczęśliwie nie wykroczyło to poza wytrzymałość nerwów Simona. Odpowiedzi fryzjera były
krótkie, również niezrozumiałe, lecz w końcu firanka zaszeleściła znowu, kroki oddaliły się i
ucichły na chodniku.
Ręcznik został zerwany z twarzy Simona z gwałtowną szybkością.
Niech pan wychodzi powiedział fryzjer chrapliwym głosem, który wydobył się z gardła
ściśniętego strachem.
Co on mówił? spytał Simon schodząc spokojnie z fotela.
Niech pan idzie stąd fryzjer wskazał drzwi drżącym palcem. To wysłannik mafii,
przyjechał zawiadomić wszystkich ludzi mafii w tym miasteczku. Przekonali się, że z Mistretta
pan nie uciekł na wybrzeże, więc będą szukać w górach. Jeszcze nie wiedzą, że pan tu był, ale za
kilka minut wszyscy powychodzą i będą się rozglądać wszędzie, tak że straci pan wszystkie
szanse. Zabiją pana i jeżeli wykryją, że pan tu był, zabiją i mnie! Więc niech pan wychodzi!
Zwięty był już przy drzwiach, patrząc ostrożnie przez firankę.
Jaka to droga, o której pan mówił, żeby wyjść z miasteczka?
Fuori!
Tylko strach, aby nie usłyszano go na zewnątrz, złagodził w pisk to, co miało być wrzaskiem,
lecz Simon wiedział, że wykorzystał resztki gościnności, jaką mu okazano. Jeśliby jej nadużył w
ułamkowej cząstce, trzęsący się ze strachu fryzjer z pewnością podniósłby alarm, żeby próbować
odeprzeć od siebie wszelkie podejrzenia.
Jedyną pociechą było, że w swej szalonej gorliwości pozbycia się niepożądanego gościa,
fryzjer nie miał czasu upomnieć się o zapłatę za piwo i salami, a nawet za golenie, ku
zadowoleniu Zwiętego z zaoszczędzenia drobnych pieniędzy, jakie miał w kieszeni, na inną pilną
potrzebę.
W każdym razie dziękuję za wszystko, przyjacielu powiedział i wyszedł na plac.
4
Oparty o krawężnik chodnika, nie strzeżony przez nikogo skuter był pokusą, lecz Simon
Templar dojrzał do samochodów na długo przedtem, nim wprowadzono pojazdy tego typu i
wykrycie, w jaki sposób się go zapala, zajęłoby mu niebezpiecznie długą chwilę. Nawet gdyby
mu się to udało, ten środek lokomocji zapewniłby mu wszystko, tylko nie dyskrecję jazdy: hałas
jadącego z pełną szybkością pomógłby ścigającym go bardziej niż sfora skrzydlatych ogarów. Z
żalem zdecydował, że zalety tego pojazdu nie są dla niego.
Przeszedł przez plac do rogu, od którego główna droga1 schodziła w dół, bacząc pilnie, aby
swym krokom nie nadać nawet podobieństwa pośpiechu, czuł się jednak jak słoń, który usiłuje
przejść niepostrzeżenie przez osadę Eskimosów. Otwierały się pierwsze nieliczne okiennice,
pierwsi nieliczni mieszkańcy, jeszcze senni, ukazywali się w drzwiach i Simon jasno sobie
zdawał sprawę, że w każdej tak odizolowanej społeczności zjawienie się kogoś obcego stanowiło
przedmiot obserwacji, rozważań i domysłów. W najlepszym wypadku mógł się spodziewać, że
wezmą go za żądnego przygód turystę, który zboczył z wydeptanego szlaku, albo kogoś, kto
przybył z innej prowincji w odwiedziny do kuzynów i jeszcze nie został przedstawiony w
miasteczku. Upłynęły pierwsze niebezpieczne sekundy i nie podniósł się żaden alarm, pozwalało
to więc przypuszczać, że fryzjer w końcu zdecydował się milczeć; gdyby jeszcze teraz zaczął
krzyczeć, wysłannik mafii mógłby sobie przypomnieć anonimową postać w fotelu, zasłoniętą
ręcznikiem, i zastanowić się& A zatem Zwięty mógł wciąż mieć nadzieję, że prześliznie się
przez pułapkę, nim ta się zatrzaśnie.
I kiedy każdy krok oddalał go od centrum miasteczka i ryzyka całkowitego okrążenia, duch w
nim okrzepł i wziął górę nad ciałem, które wypoczęte i odświeżone w zakładzie fryzjerskim
szybciej odzyskało siły, do tego stopnia, że gdy Zwięty zobaczył jakiegoś prostaka, ogromnego, z
oczami jak paciorki, uporczywie przypatrującego mu się cały czas, jak mijał ostatnie domy, było
to tylko wyzwaniem dla świętego zuchwalstwa, do którego uciekał się dawniej. Rozmyślnie, nie
zbaczając z drogi, szedł ku temu spojrzeniu, dopóki nie drgnęło, zachwiane arogancją i
poufałością zbliżającego się.
Ciao powiedział Zwięty protekcjonalnie, z wyższością neapolitańskiego akcentu.
Będzie tu za kilka minut. Ale nie gap się na niego tak, bo zawróci i ucieknie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]