[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starała się oddychać przez usta. Siwy barman bez trzech pal-
ców u prawej ręki - a któż wie, jak wyglądała lewa? - przy-
niósł jej piwo. Aysoń z brzuszkiem zapłacił za nie i uśmiech-
nął się zachęcająco.
- Do dna, lala!
- Dzięki - ucieszyła się April. - Nazywam się Lola.
- A ja Lucky, czyli szczęściarz. - Grubasek wyszczerzył
zęby. - Teraz wiem dlaczego.
April zachichotała, zasłaniając kokieteryjnie usta dłonią o
świeżo pomalowanych pazurkach. Dwie plastykowe branso-
letki o krzykliwej barwie zjechały jej z klekotem do łokcia.
- Masz szczęście w grze czy w miłości?
- I tu, i tu! - pochwalił się Lucky, kiwając na barmana, aby
dopełnił mu szklankę. Wydobył banknot z mocno wy-
pchanego portfela, który mógłby zrobić wrażenie na niejed-
nym, z wyjątkiem dziedziczki fortuny Pierce'ów.
- Ooo! - April zapuściła żurawia między przegródki. -T-
Bone miał rację, że w Winners's Circle spotkam dzianych
chłopaków.
- Znacie się z T-Bone'em? Aysoń paroma haustami wy-
żłopał piwo i obrzucił April zaciekawionym wzrokiem.
- Uhm. - Pokiwała głową, rozglądając się leniwie na
wszystkie strony.
S
R
- Jak zwykłe przy szafie grającej -podrzucił jej domyśl
nie gruby. - T-Bone - dodał łopatologicznie.
April dostrzegła w mroku zarys ogromnego cielska, gdy
zaś rozbłysła dyskotekowa lampa, natychmiast rozpoznała w
wielkoludzie jednego ze zbirów.
- Zaczekaj. Skoczę powiedzieć mu cześć" - uśmiechnę
ła się do łysonia.
Lucky złapał ją za przegub.
- Pomału, Lola. Nie skończyłaś mojego piwa.
Nie skończyła? Nawet go nie zaczęła. Ześlizgnęła się z
wdziękiem ze stołka.
- Zaśpiewam ci coś, kotku, chcesz? - zaszczebiotała przy-
milnie, wyszarpując rękę z głośnym klekotem bransoletek. -
Czy słyszeliście o Lo-li, o lo-lo-lo-lo-li... o lo-lo-lo-Io-liii..."
- nuciła, oddalając się tanecznym krokiem.
- Lo-li, o lo-lo-loli... - zawtórował Lucky i znów zare-
chotał. - Wracaj prędko, dziecinko! - rzucił za nią. - Nie za-
pomnij!
Posłała mu całusa, po czym poszukała w torebce okularów
przeciwsłonecznych i ruszyła śmiało w stronę T-Bone'a.
Przez ciemne szkła nie widziała prawie nic, toteż szła, zawa-
dzając o stoły i krzesła. Wreszcie zderzyła się przy szafie
grającej z czymś dużym, spoconym i miękkim.
Trwających od pewnego czasu występów April trudno by-
ło nie zauważyć. Przyglądał jej się też znad swego stołu To-
ny, który grał właśnie z żylastym gościem o przezwisku Eld-
ridge. Eldridge miał charakterystyczną bliznę na górnej war-
dze i pudłował niemiłosiernie, zaś Tony, nawet rozwście-
czony, grał nadzwyczaj precyzyjnie.
- O, przepraszam. - powiedziała April do T-Bone'a. -
Ciemnawo tutaj, prawda?
- Stumps kazał zamalować okna.
S
R
- Coś mi się zdaje, że Stumps jest tu barmanem?
- Trafiłaś, dzidzia. -T-Bone zdusił peta w przepełnionej
popielniczce.
April oceniła, że T-Bone mało znaczy w tej jaskini gry.
Znalazła ćwierćdolarówkę i zaczęła studiować listę przebo-
jów grającego pudła.
- A więc jak ci właściwie na imię?
Spojrzał na nią zaskoczony. Kompletny patafian, upewniła
się April.
- T-Bone - odparł. - Tak jak ten zespół.
- O la la! To i tutaj każdy ma jakieś pseudo? - April pilnie
wpatrywała się w bandytę. Kto wie, czy nie przyjdzie jej
skonfrontować tej gęby z policyjnym portretem pamięcio-
wym? - Ja tam nazywam się Lola, a moi kumple to Ju-Ju,
Sistie i taka jedna, co się nazwała od ptasich pazurów, Talon
czyli Szpon. - Pozwoliła wybrzmieć głosowi w nadziei, że
ten matołek skojarzy imię siostry Paula.
Niestety, zamiast tego T-Bone spytał ją:
- Widzisz tego gościa? - April podążyła wzrokiem w kie-
runku, w którym T-Bone wyciągnął swój tłusty palec, i ujrza-
ła bandziora ze szramą nad górną wargą. Obok niego stał jej
Tony, w spranych dżinsach, czarnym T-shircie z napisem
Harley-Davidson" i z błękitniejącym zarostem na policzkach
(no tak, są na świecie faceci, którzy muszą się golić dwa razy
dziennie). Tony pocierał kredą koniec kija i świdrował ją
wzrokiem. Szybko odwróciła twarz, udając, że go nie zauwa-
żyła.
- Koleś przysięga, że w Iowa jest miasto, które się prze-
zywa tak samo jak on - kontynuował T-Bone. Potarł zapałkę i
zbliżył ją do wiszącego w kąciku ust papierosa. - Słyszałaś
kiedy o mieście Eldridge?
S
R
Hm, sama nie wiem... - Zerknęła znów ku Tony'emu, po
czym zdmuchnęła płomyk zapałki, dosięgający właśnie pal-
ców T-Bone'a. - Ale jeśli jest, to pewnie Eldridge jest do nie-
go podobny, nie? - Schyliła się, niby to poprawiając guziki u
butów, bo czuła, że nie wytrzyma piorunujących spojrzeń
Tony'ego.
- Dobrze gadasz. Masz ładna buzkę, ale i sprytny łebek.
- Znam się na różnych rzeczach... Na handlu modą, na te-
lemarketingu. Uczyłam się nawet korespondencyjnie ma-
larstwa.
Tym razem T-Bone połknął haczyk.
- To może słyszałaś o takim malarzu, Ello Fogbottomie?
April ściągnęła brwi. Ello?
Ach tak, Ello czyli L.O., Lesley Ondlle Fogbottom...
Strzał w dziesiątkę!
- Eee... Fogbottom? Jasne, że słyszałam - potwierdziła.
- Stary pacykarz, co? Jego obrazki warte są niezłą fortunę.
- Nie taki stary. Tylko że już nie żyje. Eldridge mówi, że
to najlepsza rzecz dla artysty, jak już nie żyje.
Szafa grająca zaczęła właśnie odtwarzać jakąś rzewną
kowbojską melodię, równocześnie zaś uwagę April przykuł
huk wielu zderzających się bil. To oczywiście detektyw Fa-
rentino był tak nieostrożny, że zapomniał, iż powinien prze-
grać z Eldridgem. Stukał teraz kijem prawie bez celowania i
zdobywał kolejne punkty, a Eldridge sapał, zaciągał się cy-
garem, klął, pokładał na stole, pocił się i czerwieniał. Jego
blizna stawała się coraz bardziej wyrazna.
- Ajajaj! Nie mów mi, że masz prawdziwego Fogbottoma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]