[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zmarszczył brwi i odwrócił głowę.
- Nie wiem. Stacja transmitowała wszystko na żywo przez godzinę, pózniej odsprzedała
nagranie i wszystkie programy informacyjne nadawały przez całą noc co ważniejsze
fragmenty.
To oznaczało trzydzieści sekund mojej przemiany i nic poza tym. Nic z tego, co
powiedziałam, nie dotrze do widzów.
Co za farsa.
- Tego pan chciał? Czy pan w ogóle wie, czego chce? Odetchnął głęboko i uśmiechnął
się z bólem. Chyba po raz pierwszy widziałam jego uśmiech.
- Chciałem zmienić świat. Chciałem stworzyć zupełnie nową dziedzinę nauki. Chciałem
znalezć... lekarstwo na wszystko. Superodporność. Gdzieś w pani ciele jest do tego klucz.
Gdybym mógł tylko przekonać ludzi, którzy mają pieniądze, że to nie wymysły, że nie
jestem... szalony.
- I uważał pan, że dowiedzie pan tego, porywając mnie, zamykając w celi i pokazując
wszystko w telewizji? - Miałam ochotę go rozszarpać. Mogłam to zrobić. Wysunąć kilka
pazurów, przebiec kilka kroków i w jednej chwili rzucić się mu do gardła. Moja wilczyca
warczała w środku. - Ale przynajmniej pan wie, że nad tym nie można zapanować. Nikt
nie może nad tym zapanować. Ludzie, wilkołaki, wampiry, Kościół, senat, wszyscy razem
wzięci, próbowali to robić przez wieki i się nie udało. Mistrzowie wampirów tworzą rody,
przejmują kontrolę nad miastami, zastraszają likantropy i walczą o władzę na wszelkie
inne sposoby. Watahy formują się i rozpadają, czarownice rzucają klątwy, szarlatani
szafują obietnicami. Kościół ma swoją inkwizycję, a senat przesłuchania. Ale na dłuższą
metę to nic nie daje. To nie natura, to nie nauka, nie taka jak pan myśli, bo jest w tym...
coś, czego nie da się opisać i zrozumieć. Dlatego właśnie wszystko to określa się mianem
nadnaturalności. To magia.
Popatrzył na mnie, jakby chciał zaprotestować, ale nie był w stanie znalezć
odpowiednich słów. Spojrzałam na niego wyzywająco. No dalej, walcz.
Spuścił wzrok.
- Człowiek prymitywny myślał, że wschody i zachody słońca to też magia, ale przecież
wiemy, że to nieprawda. To nauka, której ludzie wtedy nie znali. I tu jest podobnie.
Kiedyś to zrozumiemy.
- Skoro tak pan twierdzi.
- Czy, czy mogę gdzieś panią podrzucić?
W takich chwilach w gardle narastało mi coś w rodzaju histerycznego śmiechu. Co za
tupet. Co za cholerny tupet.
- Dość już pan zrobił. - Minęłam go ze spuszczoną głową, siłą woli powstrzymując się od
tego, żeby nie zacząć biec. Przyciskałam do siebie podartą koszulkę i obejmowałam się
rękami, żeby nie było widać mojej nagiej skóry.
Wilczyca zawsze we mnie siedziała. Przez to nigdy nie będę mogła być w pełni
człowiekiem, mimo całej mojej wzniosłej retoryki. Ale czasem instynkt się przydawał. TJ
zawsze mi powtarzał, że to może być zaletą. Kpiłam z niego, bo nienawidziłam tej części
siebie i wierzyłam, że mam nad nią kontrolę. Wilczyca nie przewróciłaby się ze szlochem,
wściekła na to, co się stało, przerażona tym, co się zdarzy. Wyszłaby dumnym krokiem.
Spuściła głowę i zniknęła. Jeśli będę iść, wszystko będzie dobrze.
Wyszłam z budynku. Ktoś zostawił otwarte drzwi. Szłam. Nie zatrzymywałam się.
Nie spałam zbyt długo. Niebo było ciągle czarne, zachmurzone. Powietrze zimne i
wilgotne, jakby miało padać.
Zadrżałam. Byle dalej. Będzie mi cieplej.
Z przodu, w miejscu, gdzie podjazd do budynku łączył się z główną drogą, stał na
światłach średniej wielkości samochód. W pierwszej chwili pomyślałam, że to
Bradley. Ale nie mógł po mnie przyjechać. Był martwy. Prawie o tym zapomniałam. Był
martwy, a nie powinien.
Z obu stron samochodu otworzyły się drzwi i wysiadło dwóch mężczyzn. To mogli być
Bradley i Tom, moi faceci w czerni, tak jak wtedy, gdy zobaczyłam ich po raz pierwszy,
zaraz po przyjezdzie do Waszyngtonu. Ale nie. Spanikowałam, cofnęłam się, szykując do
ucieczki. Po chwili odetchnęłam. Wyczulam znajomy zapach smaru i skóry.
Stanęli od strony kierowcy i oparli się o bagażnik, obserwując mnie. Jeden z nich miał
potargane włosy, a na sobie prochowiec, spodnie od garnituru i koszulę z rozpiętym
kołnierzykiem. Drugi miał buty motocyklowe, dżinsy, koszulkę, skórzaną kurtkę, wąsy i
zmarszczone czoło. Ben i Cormac w wypożyczonym samochodzie.
Chciało mi się płakać. Przetarłam oczy trzęsącymi się rękami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]