[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jeszcze czy jest już umarły; nie wieóiał, czy władnieu p swymi członkami, czy też obsza-
rem gór, obłokami, blaskiem słonecznym i ulewą. Powtarzał sobie cicho po stokroć jedno
imię, a za każdym powtórzeniem wydawało mu się, iż baróiej odrywa się od ciała i bar-
óiej się zbliża do wrót jakiejś przerażającej tajemnicy; atoli gdy wrota już się otwierały,
ciało ciągnęło go z powrotem i ze smutkiem uświadamiał sobie, że jest uwięziony w ciele
Purun Bhagata.
Każdego ranka ktoś po cichu stawiał napełnioną miseczkę żebraczą w występie korzeni
pod kapliczką. Czasem przynosił ją kapłan; czasem zasię zamieszkały w wiosce ladakh3ski
przekupień piął się po stromej perci, by zdobyć sobie zasługę. Najczęściej jednak drogę tę
odbywała jedna z gospodyń wiejskich ta, która przez daną noc truóiła się gotowaniem
dla niego strawy. Przyszedłszy pod kapliczkę, mruczała półgłosem:
Przemów za mną do bogów, Bhagacie. Przemów za& (tu podawała imię swoje
i swojego męża).
Niekiedy powierzano tę zaszczytną misję któremuś z odważniejszych chłopców, a wte-
dy Purun Bhagat słyszał, jak wysłaniec stawiał prędko miskę i umykał co sił w nogach.
Sam Bhagat nigdy nie zachoóił do wioski. Leżała ona zawsze niby jakowaś mapa,
u jego stóp. Widywał wieczorynki, które urząóano na klepiskach owych jedynych
w całej wiosce przestrzeniach, góie grunt był jako tako równy. Widywał przeóiwną,
niewysłowioną zieleń runi ryżowej, indygowy błękit kukuryóy, puszyste zakosy hreczki
oraz czerwone kwiecie amarantu, którego małe nasionka, niebędące ani zbożem, ani kaszą,
dają pożywne jadło, dozwolone według prawa Hindusom nawet w czasie postów.
Ze schyłkiem roku dachy chat stały się płytami najczystszego złota, gdyż zaczęto tam
składać, celem wysuszenia, snopy zżętego zboża. Młocka i sianokosy, przesiewanie i łu-
skanie ryżu wszystko to óiaÅ‚o siÄ™ przed oczyma pustelnika tam w dole, na tle haËîu
wielobocznych poletek. Purun Bhagat rozmyślał o wszystkim, co wióiał, i zastanawiał
się, jaki cel i wynik może mieć rzecz każda.
Nawet w ludnych okolicach Indii niepodobna przesieóieć spokojnie przez óień ca-
Å‚y, nie bÄ™dÄ…c napastowanym przez zÅ‚oÅ›liwe stworzenia, które snadzu ¹ uważajÄ… czÅ‚owieka
nieporuszającego się za bryłę głazu. Nie óiwota, że żyjące w tym pustkowiu różne ói-
kie stworzenia, z dawien dawna obeznane z kaplicą Kali, rychło poczęły ją nawieóać, by
przyjrzeć się intruzowi. Pierwsze oczywiście pojawiły się langury, siwowąse małpy hima-
lajskie, które są uosobieniem ciekawości. Przewróciwszy miseczkę żebraczą i potoczywszy
ją po ziemi, wypróbowawszy mocy swych zębów na mosiężnej gałce kostura i naznęcaw-
szy się do woli nad skórą antylopy, doszły do przekonania, że sieóąca nieruchomo istota
luóka nie może im uczynić nic złego. Wieczorem zeskakiwały z sosen i wyciągały ręce,
żebrząc pożywienia, a potem umykały, wyginając się w zgrabnych podrygach. Upodobały
t y ż li konstrukcja z partykułą -li; znaczenie: czy żyje.
u p adni óiś popr. forma: włada.
u ¹snad (daw.) widocznie, podobno.
ru ar ki in Druga księga dżungli 17
sobie ciepło ogniska, więc skupiały się koło niego i sieóiały przykucnięte, póki nie zo-
stały na bok odsunięte przez gospodarza, zamierzającego dorzucić większej ilości paliwa.
Rankiem Purun Bhagat nierzadko znajdował przy sobie kosmatą małpę, óielącą się jego
kocem, zaś przez cały óień stale jedna z nich siadywała przy jego boku, gapiąc się na
Å›niegi, paplÄ…c coÅ› pod nosem i przybierajÄ…c niesÅ‚ychanie mÄ…dre i Êîasobliwe miny.
Za małpami nadciągał wielki jeleń arasing , podobny do naszego jelenia, ale znacznie
okazalszy; pragnął zetrzeć scypuł ze swych rogów o twarde głazy posągu Kali.
Ujrzawszy człowieka w kaplicy, królewski zwierz począł ze złości wierzgać nogami;
atoli wióąc, że Purun Bhagat wcale nie rusza się z miejsca, podszedł boczkiem ku niemu
i jął ocierać się chrapami jego ramię. Purun Bhagat pogłaskał chłodną dłonią jego rozpa-
rzone poroże. Dotknięcie to przyniosło ulgę zgorączkowanemu zwierzęciu; jeleń pochylił
głowę, a Purun Bhagat z wielką ostrożnością starł i wyskubał sierść z rogów. Wkrótce
potem arasing zaczął przyprowaóać swą łanię i jelonki przemiłe stworzonka, które
mamlały rozkosznie, leżąc na derce świętego męża; czasami zachoóił nocą tylko sam,
lśniąc zielonymi oczyma w odblasku ogniska, i pożywiał się porcją świeżych orzechów.
W końcu zawitał tu również i piżmowiec, najpłochliwszy i najmniejszy z leśnych zwierza-
ków, wiecznie nastawiający wielkie, zajęcze uszy. Ba, nawet cętkowany, wiecznie milczący
us i k na a wymyszkował widocznie, co oznacza światło w kapliczce, bo począł gme-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]