[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uśmiechnął się Dratewka, pomyślał:
"Jakąż ja mogę mieć z was pomoc? Przyszwy za mnie nie przyszyjecie, obcaska za mnie nie
przybijecie".
Ale ładnie, pięknie im się ukłonił i poszedł dalej.
Idzie, idzie... aż zaszedł do takiej krainy, gdzie był zamek, a przy zamku wieża, a w tej wieży
zamknięta była panna, a tej panny pilnowała czarownica.
Koło zamku ludzie stoją i tak sobie rozmawiają:
- Kto by się z tą panną ożenił, toby ją z niewoli czarownicy wybawił.
- Ale tylko ten się z nią może ożenić, km dwie roboty odrobi i zagadkę odgadnie.
- To może ja bym spróbował - mówi Dratewka.
- Nie wyrywaj się, głupi! %7łycie ci niemiłe czy co? Kto pójdzie na ochotnika, a nie zrobi, to
temu czarownica głowę urywa.
A Dratewka swoje:
- Ale może ja bym spróbował.
- Nie tacy, jak ty, tu próbowali. Rycerze przyjeżdżali i królewicze, i książęta. Nikt nie potrafił
tych robót zrobić, tej zagadki odgadnąć. Nikomu czarownica nie darowała, wszystkim
pourywała głowy!
Ale Dratewka swoje:
- A ja pójdę i spróbuję.
I szewczyk zastukał do bramy zamku.
Wyszła zaraz czarownica i pyta się:
Czyś ty człowiek? Czyś ty zwierz?
Czemu pukasz? Czego chcesz?
- Chcę się z tą panną, co siedzi na wieży, ożenić.
Jak zrobisz niedługo
robotę pierwszą i drugą,
a potem składnie
zagadkę odgadniesz,
to się ożenisz.
- Ano, popróbuję- mówi Dratewka.
Tak czarownica wpuściła go na zamek, zaprowadziła do komnaty, co się na siedmioro drzwi
zamykała, co w oknie żelazną kratę miała, i powiada:
Masz tu piasku z makiem korzec.
Przebierz, zanim błysną zorze.
Jak nie zrobisz
do poranku,
to ci, panku,
urwę głowę, i gotowe !
I czarownica wyszła, i szewczyka w komnacie na siedmioro drzwi zamknęła. Siedzi
Dratewka, w głowę się drapie i myśli:
"Tylachny wór przebrać! Piasek osobno... mak osobno... Toż tu roboty jest na rok, od wiosny
do wiosny, a ona mi każe do świtania to zrobić !
Oj, zle z tobą, Dratewka, zle !"
Wtem słyszy... za oknem po ścianie coś szura. Nabliża się ten szmer od okna, nabliża... i
przez żelazną kratę zaczynają do izby wbiegać mrówki. Tysiące i tysiące... mnogość
nieprzeliczona!
Skoczył Dratewka, mak z piaskiem z wora na podłogę wysypał. A mrówki, jak sil do roboty
wzięły, jak zaczęły zwijać się, a jedna drugą poganiać, a ziarenka nosić mak na prawo, piasek
na lewo... Do północka wszystko przebrały.
Znów po ścianie zaszurało... Mrówki przez kratę przelazły i w las poszły. Ucieszył się
Dratewka, pusty worek zwinął, pod głowę go sobie podłożył i zasnął. O pierwszej zorzy
czarownica siedmioro drzwi odmyka i już cieszy się, że i temu zalotnikowi głowę urwie.
Wchodzi i widzi : mak na jednej kupce, piasek na drugiej, a szewczyk na ziemi siedzi i
przeciąga się, bo się doskonale wyspał.
Wielce się czarownica zdumiała, ale nie daje o tym poznaki po sobie, tylko powiada:
Dzisiaj to masz do roboty: miała panna kluczyk złoty i jak poszła do kąpieli, upuściła go w
topieli. Uwiń mi się składnie
i znajdz kluczyk na dnie.
Jak nie znajdziesz do poranku,
to ci, panku, urwę głowę, i gotowe !
Poszedł Dratewka nad stawy. Stanął na grobli i zadumał się głębokim zadumaniem, i
zafrasował się wielkim zafrasowaniem.
Jakże mu ten kluczyk znalezć? Czy to wie, gdzie go panna upuściła? W którym stawie się
kąpała? Czy wie, jakie tam w wodzie głębiny przepastliwe? Jakie tam w wodzie wiry
zdradliwe?
Stoi, duma, sumuje...
Aż tu wypływa z trzciny kaczor i pyta:
- Czego ci potrzeba, znajomku nasz, dobry człowieku ?
- Trzeba mi znalezć złoty kluczyk, co go panna w kąpieli zgubiła. Jak kluczyka do poranku
nie znajdę, to mi czarownica głowę urwie.
- Nie frasuj się, dobry człowieku. Wszystkie cyranki będą nurkowały, wszystkie rybki będą
szukały - kluczyk ci przyniesiemy.
Zaszurały trzciny, cyranki wypłynęły na staw. Zaburzyła się woda, rybki poszły na głębinę.
Minęło czasu mało-wiele, znalazła rybka kluczyk na dnie. Jak go znalazła, to go oddała
kaczce, a kaczka oddała go kaczorowi, a kaczor wyniósł go na brzeg i powiada - Już się nie
frasuj, dobry człowieku. Jużeśmy złoty kluczyk znalezli.
Dratewka kluczyk chwycił, kaczorowi podziękował i do czarownicy pogonił. Wielce się
czarownica zdumiała, ale nie daje o tym poznaki po sobie, tylko powiada:
Złoty kluczyk, złote drzwi, czy ja zginę, czyli ty?
I kazała Dratewce iść za sobą.
Przeszli siedemset siedemdziesiąt siedem schodów i stanęli na szczycie wieży. Czarownie
złotym kluczem złote drzwi otworzyła i weszli do komnaty. A w tej kpię na ławie siedzi
dziewięć panien. Wszystkie są jednakowo biało ubrane i wszystkie mają płócienne zasłony na
głowach.
A czarownica powiada:
A teraz jest trzecia próba.
Albo gody, albo zguba.
Za chwileczkę już świtanie,
za chwileczkę ranek wstanie.
Musisz zgadnąć jak należy,
która z nich jest panną z wieży.
Jak nie zgadniesz
do poranku,
to ci, panku,
urwę głowę,
i gotowe !
Przygląda się Dratewka pannom, przygląda, która z nich jest inna, która może być panną
uwięzioną, ale one wszystkie jednakowiuteńkie, jako te białe gąski na łące. Jak tu poznać? Jak
tu zgadnąć?
Myśli szewczyk:
"Teraz to już przyjdzie mi zginąć".
A wtem przez otwarte okno złote pszczoły wleciały, izbę okrążyły. A potem nad ostatnią w
rzędzie panną zatrzymały się, złotą i szumiącą obręczą nad jej głową zawisły.
- Ta ci jest! - zawołał Dratewka.
I do ostniej panny podbiegł.
Panna się zerwała, zasłonę odrzuciła i szewczyka obłapiła za szyję.
- O mój ty najmilszy! Z niewoli mnie wybawiłeś!
Jak to czarownica zobaczyła, raz-dwa-trzy! przemieniła się w jakieś ptaszysko, skrzydłami
załopotała, przez okno w świat daleki poszła.
I tyle ją widzieli.
A Dratewka z panną z wieży zaraz huczne wesele wyprawili i w czarownicy zamku
zamieszkali.
%7łyją tam szczęśliwie do dziś dnia.
Szklana góra
Za górami, za lasami, za bystrymi dunajami, w pewnej wiosce, na uboczu stała zagroda.
Zwykła ona była, jak wszystkie zagrody we wsi, jeno że przychacie miała ocienione lipą.
A lipa to była, lipa!
Mało w którym przyzamkowym drzewieńcu u króla taką lipę można było znalezć.
Jeszcze ojcowy pradziad na swej właściznie ją zasadził.
Pień miała grubachny, pięciu chłopów wziąwszy się za ręce ledwie ją obejmowało. A tych
konarów, tych gałęzi, gałązek... to mnogość a mnogość niezliczona.
Gdy latem zakwitła - z całej wsi pszczoły z niej miody brały.
Ile się tam na niej ptactwa gniezdziło! Jakie szły z jej zielonych szumów gwizdy, pogwizdy,
ćwierkania, szczebioty, ciurlikania, podśpiewki, głoseczki i głosiki - to jakby cała królewska
kapela, cały chór królewski tam siedział.
Wszystkie w rodzinie wesela i wszystkie chrzciny pod tą lipą się odbywały. Bo przecież w jej
cieniu trzydzieści par w tańcu się obracało, a jedna drugiej nie wadziła.
W zagrodzie tej mieszkało z ojcem trzech synów, braci rodzonych pomiędzy sobą.
Ten najstarszy zdziebko lubił ojca, maluśko braci, ale ogromniście kochał samego siebie. I
wielce był w sobie zadufany.
- Ja jestem najmądrzejszy!
Ja jestem najlepszy!
Ja jestem najwięcej wart ze wszystkich ludzi na świecie!
Ten średni najbardziej kochał ciepły piec i pełną miskę. Ani go można było wyciągnąć do
roboty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]