[ Pobierz całość w formacie PDF ]
scu. Bettina wkrótce miała wyjść na wolność i przez nieokreślony czas z2-
wać pod opieką pana Suehiro i jego żony. Pan Suehiro, poświęciwszy cały
swój czas na wyciągnięcie Bettiny z aresztu, przekazał Josie panu Hongo,
jednemu ze swoich wspólników. Młodzieńczo wyglądający Lewis Hongo,
który przypominał bardziej mistrza surfingu niż prawnika, zapewnił Josie z
uśmiechem, że nie zostaną jej przedstawione żadne zarzuty. Twierdził rów-
nież, że w nagrodę za współpracę z władzami Bettina prawdopodobnie
także zostanie oszczędzona. Jednakże dla dobra śledztwa obie siostry nie
mogą się ze sobą spotykać. Josie przystała na to niechętnie, tylko dlatego,
że nie miała wyboru. Wiedziała, że elegancki pan Suehiro dobrze się zajmie
Bettiną.
Dowiedziała się również z zadowoleniem, że Willis znalazł się za krat-
kami, podobnie jak wielki i przerażający Ollie, który wrócił już do siebie po
środkach usypiających, które mu zaaplikowała. O Lucasie nic nie było
wiadomo. Zaginął na Kali Chenshan. Lewis Hongo powiedział Josie, że
jego zdaniem Lucas nie żyje, choć być może nigdy nie dowiedzą się praw-
dy.
Wybuch Kana-Pumy nie skończył się jeszcze i spowodowane nim znisz-
czenia ograniczyły się na razie do wschodniej części wyspy. Pierwsza erup-
cja wulkanu była jak dotąd, najgwałtowniejsza, ale nikt nie był pewny, jak
długo wypluwać on będzie z siebie ogień: przez tygodnie czy przez lata.
Silne wiatry okrywały Górę Chmurnych Bogów deszczem pyłu i popiołu
nie pozwalając samolotom na lądowanie w wiosce. Większość ludności
wyspy została ewakuowana.
W tych dniach jedyną radością Josie było odwiedzanie każdego ranka
specjalnego pomieszczenia w ZOO w Parku Kapiolani. Dostępu do niego
pilnowali strażnicy i żeby wejść do środka Josie musiała okazać specjalne
pozwolenie z FBI. Wewnątrz znajdował się najbardziej strzeżony sekret na
Hawajach: Księżycowa Róża i Billabong. Oboje czuli się świetnie. Josie wol-
no było spędzać codziennie dwie godziny z pandami, ale pod koniec tygo-
dnia opiekę nad zwierzętami przejąć miał doktor Hazard, który z2-
wiedział swój przylot z Chicago. Josie nie była pewna, jak zareaguje na jej
obecność. Przysłał jej krótki telegram:
Dziękuję. Nie potrafię wyrazić swojej wdzięczności. Chciałbym móc zapropono-
wać powrót do pracy, ale jak wiesz, jest to niemożliwe. Z mieszaniną uznania i
żalu.
T. Wallace Hazard
Z mieszaniną uznania i żalu pomyślała smutno. Odtąd zawsze już tak
będzie o niej myślał.
Minęło pięć dni, które, jeśli nie była z Lewisem Hongo lub pandami,
spędzała samotnie na plaży, na tarasie hotelu, sącząc sok ananasowy i
wpatrując się w morze. Próbowała zapomnieć o Whitewaterze. Nie uczynił
żadnego ruchu, żeby się z nią skontaktować. Nie spróbował przeprosić jej
czy choćby się wytłumaczyć. Przypuszczała, że całym zadośćuczynieniem
miał być wazon białych kwiatów.
Wtorkowy ranek spędziła jak zwykle z pandami. Następnie poszła do
hotelu i przebrała się w niebieskozielone bikini. Zabrała ze sobą hotelowy
ciężki aksamitny szlafrok i udała się na plażę na swoje samotne czuwanie.
Nie miała pojęcia, kto opłacał jej pobyt w hotelu. Podejrzewała, że FBI,
które w ten sposób chciało ukryć jej pobyt na Hawajach. Lewis Hongo
poinstruował ją, że jeśli ktoś zapyta o powód jej wizyty na wyspie, powinna
odpowiedzieć, że spędza tu wakacje. No cóż, myślała z ironią spacerując po
białym piasku i słuchając fal oceanu, jeśli FBI chciało trzymać ją w
luksusowym hotelu, to ich sprawa. Wydawali pieniądze z jej podatków. z2-
zewała, że opłacili również adwokata. Gdyby na koniec okazało się, że to
ona ma pokryć te wszystkie rachunki, musiałaby ogłosić bankructwo.
Prawdopodobnie dokładnie wiedzieli, jaki był stan jej konta.
Po krótkiej kąpieli w oceanie położyła się na słońcu, mając nadzieję, że
jego promienie wypalą wszystkie myśli z jej głowy. Za dużo czasu
poświęcała rozpamiętywaniu swojej nienawiści do Whitewatera. Pamiętała,
czując jednocześnie dziwnie głęboką tęsknotę, dnie i noce, które spędzili
razem. Tak, myślała markotnie, kochała go. Inaczej nie nienawidziłaby go
teraz tak mocno. Padł na nią cień, zasłaniając słońce i wyrywając ją z z2-
my. Uniosła się na łokciu i założyła okulary słoneczne, żeby móc przyjrzeć
się stojącej nad nią sylwetce.
Był to wysoki, szeroki w barach mężczyzna. Ciepły wiatr rozwiewał
jego ciemne włosy. Miał na sobie szare spodnie, nieskazitelnie białą koszulę
i niebieski krawat. Whitewater. Przez ostatnie pięć dni powtarzała w my-
ślach zjadliwą tyradę, jaką uraczy go, gdy ośmieli się do niej zbliżyć. Ale
teraz wszystko wyparowało jej z głowy. Patrzyła na niego, a serce waliło jej
jak oszalałe.
Panna Talbott? odezwał się mężczyzna. Przez ramię przewieszoną
miał marynarkę. Nazywam się Whitewater.
Josie zamrugała powiekami. Szalejący puls wrócił do normy. Na twarzy
Josie malowało się rozczarowanie. To nie był jej Whitewater. Był wysoki, ale
nie aż tak zastraszająco wysoki jak Aaron. Nie był też tak bardzo
umięśniony. Był dobrze zbudowany, ale raczej szczupły. I choć był przystoj-
ny, to w jakiś inny sposób.
David Whitewater przedstawił się, widząc jej zdziwienie. Mój brat
chciał, żebym się z panią skontaktował. Nie mogłem przylecieć wcześniej.
Miałem rozprawę sądową w Nebrasce. Czy nie napiłaby się pani czegoś na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]