[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sprawdzić, czy to autor tak nabałaganił, czy tłumacz coś pominął. Wszystko się
w niej burzyło na myśl o tym, jak tandetnym produktem książkopodobnym będzie
to, co ludzie wezmą do ręki w księgarni. Co to za zwyczaje, żeby nie było kontroli
przekładu! Przecież tłumacz też człowiek i może się pomylić, wypuścić fragment
tekstu, i co, tak ma zostać? Tutaj jest pełno dziur! Ja tak nie będę pracować! .
%7łołądkowała się bezsilnie, w końcu postanowiła przynajmniej sprawdzić cytaty. Nie
miała kompletu dzieł Hemingwaya, ale wiedziała, kto miał na pewno Wanda!
To przecież ona redagowała większość jego powieści, przed wielu laty, a nawet
przyjazniła się z tłumaczem. Hania widziała egzemplarze z jego dedykacjami dla
Wandy, w podziękowaniu za współpracę. Zadzwoniła do przyjaciółki. Wandzia
odebrała chyba po dziesiątym sygnale.
Obudziłam cię?
Nie, nie, skądże Wanda brzmiała jednak jak wyrwana z głębokiego snu.
Powiedz mi, kochana, czy mogłabym sobie u ciebie usiąść i posprawdzać cytaty
z Hemingwaya? Ta biografia, którą redaguję, jest okropnie niedbała i w takim
stanie nie mogę jej wypuścić. Poza tym brakuje tu dat pierwszych wydań to pewnie
mogłabyś mi powiedzieć z głowy.
Na moją starą głowę lepiej nie licz. Sprawdz w Internecie.
Co cię ugryzło? Wolałabym mówić o tobie dowcipna, jak zwykle , a nie
złośliwa, jak zwykle .
Jaka tam złośliwa, nie mam pamięci do dat, a poza tym zamierzam przekonać
się do Internetu. Wiesz, Haniu, muszę ci się przyznać, że parę dni temu kupiłam
laptopa. Jest naprawdę świetny, nawet w porównaniu z elektryczną maszyną
do pisania, której używałam w redakcji. Szukam teraz kogoś, kto by mi założył czy
podłączył, nie wiem, jak to się mówi, Internet. Instalację domową już mam, tylko
w komputerze trzeba jeszcze coś zrobić. Nie znasz kogoś takiego?
Hankę zatkało. Dobrze, że Wanda nie widzi mojej głupiej miny , przeleciało jej
przez głowę. Już miała zaprzeczyć, kiedy przypomniała sobie, że młody człowiek,
który rano odwiózł ją z zakupami, zostawił swój telefon, obiecując, że w razie
czego może pomóc przy komputerze. Poszperała w papierach na biurku.
Znasz go pewnie z widzenia, to student ASP, pracuje w szatni w Starowolskiej.
Powiedział, że może mi zrobić upgrade oprogramowania, więc pewnie Internet też
ci skonfiguruje. Hania lubiła popisywać się znajomością trudnych dla jej
koleżanek terminów technicznych.
To daj mi znać, kiedy przyjdziesz grzebać w tym Hemingwayu, muszę go
odnalezć. Możesz wpaść, kiedy chcesz, przy tej pogodzie raczej nie wychodzę.
Wanda zadzwoniła od razu na komórkę Mikołaja i w czasie kiedy Hanka
dochodziła do siebie po zaskakującej rozmowie, umówiła się z nim. Mikołaj był
zachwycony. Wreszcie pozna bliżej najbardziej tajemniczą z wiedzm. Liczył na to,
że przy okazji konfigurowania ustawień internetowych porozmawia ze starszą
panią, może nawet będzie to początek znajomości? Wanda zapytała go, ile to będzie
kosztowało; zrobiło mu się głupio i nie wiedział, co powiedzieć. W każdym razie
obiecał przyjść do niej w czwartek po południu.
Podnosząc głowę znad książki, Monika zerkała na zmianę na zegarek i na grupę
rozchichotanych Szkotek, upijających się przy czterech połączonych stolikach
na końcu sali. W Starowolskiej nie było już innych klientów poza nimi, kucharka
dawno zamknęła kuchnię i w strumieniach deszczu pognała na przystanek, żeby
złapać ostatni tramwaj. Mikołaj poczciwie czekał na nią zresztą uczestniczki
wieczoru panieńskiego oddały kurtki i płaszcze do szatni, nie było to więc jakieś
poświęcenie z jego strony. Obydwoje próbowali się uczyć, wykorzystując ten pusty
czas, ale byli zbyt zmęczeni. Winston, którego po burzliwych wydarzeniach
przedpołudnia Mikołaj wziął do miasta, spał pod wieszakami w szatni, zadowolony
ze swojego pieskiego życia. Znów rzuciła okiem na zegarek: dwadzieścia
po dwunastej. Postanowiła, że o wpół do pierwszej powie dziwacznie
poprzebieranym i półprzytomnym dziewczynom, żeby sobie poszły. Może nawet
zadzwonić po taksówki.
Deszcz za oknami jakby trochę osłabł. Za to nie wiadomo kiedy i skąd spłynęła
na rynek mgła, gęsta jak budyń. Zrobiło się dziwnie szaro, rozjarzone wystawy
sklepów migotały od czasu do czasu z daleka, latarnie zamieniły się w malutkie
kulki otoczone aureolami światła. Zupełnie jakby pierzeje rynku odsunęły się
od siebie i od żółtego budynku, z którego okna wyglądała. Chyba muszę już
naprawdę iść spać, bo się odklejam pomyślała Monika. W tym właśnie
momencie, jak wcielenie jakiegoś złego snu, wpadł do wnętrza, otwierając
gwałtownie drzwi, wysoki człowiek w długiej, czarnej pelerynie, z ogromnym
parasolem. Boże, to uciekinier z Krainy Deszczowców przeleciało jej przez
głowę. Za nim wpełzła do wnętrza lodowata mgła, a po marmurowej podłodze
od strony drzwi pociekła struga wody.
Zalewa rynek, szybko, trzeba zastawić drzwi, na co się gapisz!!! Zaraz nas
zaleje, trzeba odciąć drogę wodzie!!! krzyczał histerycznie do Mikołaja stojącego
z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Sytuacja rozśmieszyła Monikę, ale
nie zdążyła się zaśmiać, gdyż przez drzwi rzeczywiście chlusnęła fala. Tak
to dokładnie wyglądało jak morska fala. Monika pobiegła na zaplecze, ale kiedy
wróciła z szerokim mopem, o zatrzymaniu potopu nie mogło już być mowy, woda
przeciekała pod drzwiami, które Mikołaj usiłował, bezskutecznie zresztą, zamknąć.
Trzeba wezwać straż, róbcie coś, gdzie jest kasa?! wyrzucał z siebie kolejne
zdania Deszczowiec, szeleszcząc peleryną. A woda wlewała się, fala za falą,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]