[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ona mu coś napisała, nam to jest niedostępne, a Heaston dopadł. . . ?
%7łebyś pękła! pożyczyła mi moja siostra z rozdrażnieniem. Już wymy-
śliłam, że tam trzeba szukać, gdzie ona mieszkała, a teraz mnie zbiłaś z pantałyku
i noga mi się majta pod końskim brzuchem. . .
Obie doskonale wiedziałyśmy, co to jest pantałyk, miałyśmy z nim do czynie-
nia tysiące razy i koński brzuch wcale mnie nie zdziwił.
Noga może skrytykowałam. Myślisz chyba raczej górą. . . ?
Odczep się. Nic nie widzę. Denerwuje mnie to wszystko.
W ciemnościach wyczułam, że otarła sobie pot z czoła. Chwilę przedtem otar-
łam sobie pot identycznym gestem, mając w pamięci ilość kurzu, mogłam sobie
teraz wyobrazić, jak wyglądamy. Rzecz jasna znów jednakowo, bo Marta z lito-
ści pożyczyła nam do tych poszukiwań swoje dwa fartuchy robocze, jeden stary,
a drugi nowy, po którym nowości po kwadransie nie było już widać. Do tego do-
szły nam smugi na twarzy. . .
Znów milczałyśmy długą chwilę, macając po kieszeniach i szukając zapalni-
czek.
Niech to piorun strzeli, wychodzimy zadecydowałam, bo też mnie nagle
to wszystko zgniewało. Mogą utrzymać to zaciemnienie dłużej, z uwagi na noc
i bez względu na inkubatory i lodówki, włączą dopiero na dojenie krów. Czasem
trzeba się przespać.
Zapalniczki znalazłyśmy równocześnie. Podniosłyśmy się z kanapy. Przez ten
moment ciszy, kiedy obie sprawdzałyśmy w mroku, gdzie by tu postawić nogę,
dobiegł nas jakiś cichy dzwięk z zewnątrz. Zamarłyśmy w bezruchu, a dwa pło-
myki zgasły.
Heaston zachichotała mi nagle Kryśka prosto w ucho.
Ucieszy się tchnęłam ku niej wzajemnie.
Czekałyśmy w milczeniu i w absolutnej czerni, bardzo zaciekawione, kogo też
zobaczymy, znajomego czy nie. W szparach drzwi pojawiło się słabe światełko,
ktoś tam lazł, zapewne ze świecą w dłoni. Zaskrzypiało i drzwi powolutku zaczęły
się uchylać.
Atak jest najlepszą formą obrony zachichotała znów Krystyna najcich-
szym szeptem. Razem, chcesz? No. . . !
W otwartych już drzwiach ktoś stał, w uniesionej ręce rzeczywiście trzymał
świeczkę. Równocześnie pstryknęły nasze zapalniczki i razem uczyniłyśmy krok
do przodu, bo to miejsce na nogę udało nam się wpatrzeć. Postać w progu jakby
się zachłysnęła, na moment zamarła, po czym upuściła świecę i runęła w dół.
Rzuciłam się ku drzwiom przez całe pomieszczenie.
Skurczybyk, dom podpali. . . !
123
Materiałów łatwopalnych leżało tam zatrzęsienie, ale wszystkie były dosta-
tecznie przykurzone, żeby ogień nie imał się ich tak od razu. Udało mi się nabić
sobie tylko jednego siniaka, chwyciłam z podłogi bezcenną świecę, która wcale
nie zgasła i przydeptałam początki pożaru. Krystyna obok przydeptała resztę. To-
warzyszył nam akompaniament, tajemnicza postać z ciężkim rumorem zleciała ze
schodów.
Dobrze mu tak powiedziałam mściwie.
Krystyna postanowiła nagle zdobyć się na wspaniałomyślność.
Ale zostawił nam świecę. Miły złodziej. Nie widziałaś, był to Heaston czy
nie?
Mam wrażenie, że nie. Coś mniejszego.
Idziemy go ratować czy niech go tam szlag trafi?
Chyba uszedł z życiem i już go nie ma zaopiniowałam, nadsłuchując
odgłosów z dołu. Dosyć mam na dzisiaj, wracam do Kacperskich i idę spać,
a ty rób, jak uważasz. . .
* * *
Kretynka jesteś bezdenna i dosyć mam twoich idiotycznych wniosków
powiedziała nazajutrz rano z wielką energią Krystyna, wchodząc do mojego po-
koju. Oraz tej roboty głupiego. Nie był to Heaston, tak?
Na szczęście nie wyrwała mnie ze snu, byłam już mniej więcej przytomna.
Nie był. Bo co?
Bo otóż intryguje mnie jedna myśl. Jeśli nie on we własnej osobie, to kto?
Komu zaufał do tego stopnia, że powiedział mu o największym diamencie świata
i jeszcze pozwolił go znalezć? Syna ma? Nie, za młody. Krewnego w Polsce. . . ?
W jakiej Polsce, to był jubiler francuski!
Gapiłam się na nią, z trudem zbierając myśli.
Może ożenił się w Ameryce z polskim pochodzeniem i miał tu rodzinę
powiedziałam niepewnie.
Bzdura. Może powiedziałby rodzonemu bratu, ale nikomu więcej. Diament
ukrył, głowę daję. Czego zatem kazał mu szukać?
Odpowiedz na to pytanie przyszła mi do głowy dokładnie w momencie, kiedy
ona nie wstrzymała i wyjawiła swój pogląd.
Sakwojażyka, idiotko! rzekła z triumfem. Natchnienie na mnie spły-
nęło i głowę daję! Pradziadek mu to wmówił, w Noirmont nie znalazł, bo nie
interesowały go kapelusze, przyjechał szukać tutaj i być może z nadzieją, że to
ścierwo ciągle tam tkwi! Wierzył w uczucia Antosi!
124
Taki kretyn? spytałam z powątpiewaniem.
Moja droga, obie dobrze wiemy, że głupota mężczyzny nie ma granic!
Zastanowiła się przez chwilę i dodała: Głupota kobiety też. . .
Opuściła mój pokój równie nagle, jak się do niego wdarła, pozostawiając mi
szerokie pole do myślenia.
Pół dnia minęło, kiedy życie udowodniło inteligencję mojej siostry.
W czasie obiadu uzyskałyśmy sensacyjną informację. Po okolicy rozeszła się
nagle wieść, że w dawnym pałacu Przyleskich ostatnio zaczęło straszyć.
Wiedzę w tej kwestii zdobyli, wspólnym wysiłkiem, Jędruś, Henio i Marta.
Jeden taki, Antoś Bartczaków, życiowy chłopiec, popadł nagle w duży stres i za-
nim zdążył się opanować, parę słów mu się wyrwało. Na własne oczy w przyle-
skim pałacu zobaczył ducha, jakby podwójnego. Gdyby zjawa była pojedyncza,
uznałby w niej zwykłą i żywą jednostkę ludzką, ale nie ma siły, była podwójna,
a trzezwy tam poszedł, jak świnia. I ruszała się, jakoś okropnie, prosto ku niemu.
Zważywszy, iż Antoś Bartczaków metafizycznych skłonności w życiu nie
przejawiał i prezentował raczej głęboką niewiarę w zjawiska nadprzyrodzone,
wszyscy mu uwierzyli. W stresie trwał krótko, zaledwie jakieś dwie godziny,
przeszło mu po pół litrze, ale przez te dwie godziny dość dużo zdążył powie-
dzieć. Henio, jako przyjmujący pacjentów lekarz, uzyskał tej wiedzy najwięcej,
pracował bowiem, w razie potrzeby, nawet w weekendy i dni świąteczne. Marta
dowiedziała się od męża, któremu nie poskąpił zwierzeń kumpel Antosia, biorący
mieszankę do motoru, a Jędruś, cieszący się w okolicy ogromnym poważaniem,
przycisnął ofiarę ducha na końcu. Wrażenie ów duch uczynił na Antosiu tak po-
tężne, że wyznał całą prawdę.
Owszem, zgadzało się, był tu niedawno jeden taki, żaden obcy, nasz, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]