[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozumu w głowie, to poleć do stajni i udając, że masz złamane skrzydło, zaprowadz Nagarnę
w stronę tego krzaka! Ja muszę dostać się na ową grzędę z melonami, a wężycha gotowa
mnie zoczyć, gdy będę tam prze-chodził.
Darzee był to mały trzpiot i wartogłów, który w swej łepetynie nie pomieścił więcej jak
jedną myśl naraz więc ponieważ wiedział, że dzieci Nagainy wylęgają się z jajek podobnie jak
jego pisklęta, poczytywał ich zabijanie za rzecz nie-piękną. Natomiast jego samiczka była mądrą
ptaszyną i wiedziała, że młode, wylęgłe z jajek kobry wyrosną rychło1 na spore kobrzięta. W tej
myśli odleciała od gniazda, pozostawiając w nim Darzeego, by ogrzewał pisklęta i nucił dalszy
ciąg pieśni o zgonie Naga. Darzee pod niejednym względem był bardzo podobny do mężczyzny.
Doleciawszy do śmietnika krawczykowa jęła fruwać przed Nagaina i wykrzykiwać:
Oj, skrzydełko mam złamane, złamane! Brzydki chłopak, co mieszka w tym domu,
przetrącił mi je kamieniem.
I trzepotała się, i podlatywała niby to z wielką trudnością i rozpaczą. Nagaina podniosła łeb
i zasyczała:
Aha, tuś mi, ptaszyno! To tyś ostrzegła mangusa Rikki-Tikki, gdy chciałam go
zamordować! Doprawdy, złe miejsce obrałaś na wywichnięcie sobie skrzydła!
I ruszyła za krawczykowa umykającą niezdarnie po1 piaskiem wysypanej ścieżce.
Chłopak kamieniem przetrącił mi skrzydło! wrzasnęła krawczykowa.
Dobrze, dobrze! Możesz się więc pocieszyć, że po twojej śmierci załatwię porachunki i
z tym! chłopcem. Mój mąż dziś spoczywa na śmietniku... Ale przed zapadnięciem nocy chłopiec
będzie leżał nieżywy w tym oto domu. Co ci przyjdzie z ucieczki? Jestem pewna, że cię i tak
złapię! Przypatrz mi się, błaznico!
Krawczykowa ani myślała jej posłuchać, bo wiedziała doskonale, że ptak, co spojrzy w
oczy węża, doznaje takiego przerażenia, iż nie może z miejsca się ruszyć. Przetoi świergoliła
żałośnie, podfruwała coraz dalej, nie wzbijając się nigdy wysoko ponad ziemię. Nagaina, chcąc nie
chcąc, z każdą chwilą zwiększała chyżość pościgu.
Dosłyszawszy szelest ich posuwania się po ścieżce wiodącej od stajni, Rikki-Tikki pognał
na grzędę melonów pod ogrodową ścianą. Tam w ciepłej mierzwie koło melonów znalazł dwa-
dzieścia pięć nader sprytnie pochowanych jajek, które wielkością mało różniły się od kurzych, lecz
po wierzchu zamiast skorupy miały białawą błonę.
NG, no! Czas był wielki! rzekł Rikki-Tikki sam do siebie, gdyż pod ową błoną
zobaczył zwinięte małe kobrzęta, a wiedział, że w chwili gdy się wylęgną, będą zdolne uśmiercić
zarówno człowieka, jak i mangusa. Skwapliwie nadgryzał końce jajek, gruntownie przy tym
miażdżąc młode kobrzęta i przetrząsając co pewien czas mierzwę, by sprawdzić, czy którego nie
przeoczył. W końcu pozostały tylko trzy jajka i Rikki już zaczął podśmiewać się pod
szczeciniastym wąsem, gdy posłyszał przerazliwy głos krawczykowej, samiczki Darzeego:
Rikki-Tikki! Rikki-Tikki! Chodz prędko! Prowadziłam Na-gainę koło domu, a ona
wypełzła na werandę i chce mordować...
Rikki-Tikki zmiażdżył jeszcze dwa jajka, a trzecie porwał W zęby, zbiegł z nim z grządki i
ledwie stopami tykając ziemi, popędził cwałem ku werandzie. Teodorek siedział wraz z rodzicami
przy śniadaniu, lecz Rikki-Tikki zauważył, że żadne z nich trojga nic nie jadło. Siedzieli
nieruchomo, jakby skamienieli, a twarze mieli blade. Nagaina wiła się wzwyż spiralnie na rogoży
koło Todziowego krzesełka, skąd każdej chwili mogła jed nym skokiem dosięgnąć obnażonej nogi
chłopca i chwiejąc się raz w jedną, raz w druga stronę, nuciła pieśń triumfu:
Stój s-s-spokojnie, synu dużego człowieka, który zabił mego Naga! syczała.
Jeszczem niegotowa! Zaczekaj troszkę! Zachowujcie się bardzo spokojnie, wszyscy troje! Uderzę
na was, czy się ruszycie... czy nie. O nierozsądni ludziska, którzyście zabili mego Naga!
Teodorek wlepił wzrok w ojca, a ojciec nie zdobył się na nic więcej, jak tylko na to, by
szepnąć:
Siedz spokojnie, Todziu! Nie ruszaj się! Spokojnie, Todziu! W tejże chwili nadbiegł
Rikki-Tikki i krzyknął:
W tył zwrot, Nagaino! Front do mnie... i broń się!
Na wszystko przyjdzie kolej! odpowiedziała weżycha nie odwracając oczu. Zaraz
załatwię porachunki z wami
wszystkimi! Przypatrz się swoim przyjaciołom, Rikki-Tikki: oto struchleli przede mną,
zamilkli i pobledli... i nie śmieją nawet się poruszyć. Jeżeli przystąpisz choć o krok bliżej, rzucę się
na nich!
A ty popatrz, co się dzieje z jajkami na grzędzie melonów pod murem! Idz i popatrz,
Nagaino!
Nagaina zerknęła poza siebie i ujrzała ja je leżące na werandzie.
Och, oddaj mi je zaraz! syknęła.
Rikki-Tikki osłonił jaje przednimi łapami, a oczy krwią mu
nabiegły.
Oho! Darmo nie oddam! A na ile oceniasz: to jaje?...Tą młodą kobrę... ostatnią nadzieję
królewskiego rodu okularników?... Tak, ostatnią! Resztę twego potomstwa właśnie w tej chwili
pożerają mrówki koło grządki melonów! Hej! Po czemu jajko, mościa pani?
Nagaina wykonała już całkowity obrót w tył, zapomniawszy o wszystkim w świecie i
myśląc jedynie o ratowaniu ostatniego żmijątka. Rikki-Tikki doznał ulgi widząc, jak ojciec Todzia
pośpiesznie wysunął muskularną dłoń, pochwycił chłopca za ramię i przyciągnął go w bezpieczne
miejsce poza małym stoliczkiem zastawionym filiżankami, gdzie już nie mogła go dosięgnąć Na-
gaina.
Zyg! Zyg! Zyg!... Rikk-tikk-tikk! rechotał złośliwie Rikki-Tikki. Chłopak zdrów i
żyw! Zyg! Zyg! Zyg! A wiesz, kto chwycił Naga za łeb dziś nocą w łazience? To ja! To ja! To ja!
Tak! Tak! Tak! Rikk-tikk-tikk!
Zaczął podskakiwać wszystkimi czterema łapami naraz, trzymając jednak pysk wciąż przy
ziemi.
Tak! Tak! Rzucał mną to w tył, to w przód, ale nie mógł mnie zrzucić. Sczezł marnie,
jeszcze zanim duży człek rozpłatał go wpół! Za moją to stało się przyczyną! Rikki-tikki-
czikk-czikk! Pójdz, pójdz, Nagaino! Nie Wzbraniaj się walczyć ze mną! Krótki będzie czas twego
wdowieństwa!
Nagaina spostrzegła, że wymknęła jej się sposobność zabicia Teodorka, a o wyrwaniu jajka
z łap Rikkiego ani marzyć nie
można było.
Oddaj mi.to jajko, Rikki-Tikki, Oddaj mi ostatnie z moich młodych, a pójdę sobie precz
i nigdy nie powrócę! odezwała się, pochylając głowę.
Tak! Zaiste pójdziesz precz i nigdy nie wrócisz... bo pójdziesz na śmietnik, gdzie
spoczął twój małżonek Nag! Stawaj do walki, wdowo po okularniku! Duży człowiek poszedł po
strzelbę! Stawaj do walki!
To mówiąc Rikki-Tikki skakał wciąż dokoła Nagainy, nie zbliżając się jednak do niej
zbytnio, a ślepia jego rozgorzały jak dwa węgielki. Nagaina zebrała się w sobie i rzuciła się na
niego, on jednak dał susa w górę i w tejże chwili znalazł się na jej tyłach. Kilkakrotnie jeszcze
ponawiała cios za każdym razem łeb jej opadał ze stukiem na rogożę werandy, jednakże po
chwili już podbijała się w górę jak sprężyna; wówczas Rikki-Tikki kołował boczkiem, by obejść ją
z tyłu, Nagaina zaś kręciła się w kółko, by mieć wroga wciąż przed oczyma, a ogon jej szeleścił po
rogóżce niby zeschłe liście gnane wiatrem.
Zajęty walką Rikki zapomniał o jajku leżącym na podłodze werandy, natomiast Nagaina
miała na nie baczne oko, przysuwając się doń coraz bliżej i bliżej; w końcu upatrzywszy do-godną
sposobność, gdy Rikki-Tikki zatrzymał się na chwilę, by odsapnąć, porwała je prędko w paszczę,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]