[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strasznego istnienia pomiędzy życiem a śmiercią!
Saga natychmiast zrozumiała, co to dla niej znaczy.
- W imię Jezusa Chrystusa pragnę ci pomóc. Gdzie
zostałaś pochowana?
- Po drugiej stronie cmentarnego parkanu. Na prze-
klętym placu, pod wielkim krzakiem jałowca.
Wisielec dopadł do nich z głośnym krzykiem, lecz Saga
zdążyła szepnąć do kobiety:
- Wracaj tam natychmiast! Odnajdziemy twój grób.
Poczuła uścisk lodowato zimnych dłoni, zapewne
w podzięce. Kobieca zjawa zniknęła.
Jeszcze jedenaście, liczyła Saga, nie słuchając prze-
kleństw wisielca.
Zaczęła wchodzić na schody prowadzące na strych.
Znowu ktoś zagrodził jej drogę. Ktoś owładnięty
żądzą mordu. Nagle dwoje potężnych szczęk zacisnęło się
jej na ręce. Na tej ręce, w ktorej trzymała alraunę.
Najdroższy talizman Ludzi Lody potoczył się w dół
i został kopniakiem odrzucony daleko od Sagi. Ona
wymierzyła błyskawicznie cios, chcąc unieszkodliwić
monstrum. Musiała działać naprawdę szybko, żeby nikt
nie zdążył ukryć amuletu.
Modliła się w duchu: "Pozwói mi odzyskać zdolność
widzenia niewidzialnego!"
I modlitwa została wysłuchana. Saga wyczuła obecność
w pobliżu czegoś nieokreślonego, zdołała złapać coś
Iepkiego, co śmierdziało jakby zgniłą wodą, i zawołała:
- Wynoś się! Wynoś się z powrotem do tej kupy
gnoju, z której przyszedłeś! I nie pokazuj się tu nigdy
więcej!
Po czym puściła stworę. Ta parskała i pluła ze złości,
resztką sił zepchnęła Sagę ze schodów i zniknęła.
Dziesięcioro...
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - Saga
upadła obok alrauny! Złapała ją w tej samej chwili, gdy
jakaś stopa w ciężkim bucie próbowała kopnąć amulet tak,
by odrzucić go daleko w kąt.
- Ach, tak! - spokojnie powiedziała Saga nieoczeki-
wanie pewna, jak się sprawy naprawdę mają. - Ach, tak!
Zostałeś już tylko ty.
- Jeśli myślisz, że żywa opuścisz dwór, to...
- Wiem, że wielu twoich czeka na zewnątrz. Zciśle
mówiąc, dziewięcioro, prawda? Ale martwmy się tym, co
mamy tutaj. Proszę bardzo, twoja kolej.
Tamten roześmiał się tylko ponuro.
Nie mogła wywołać z mroku jego postaci, nie wiedzia-
ła, gdzie się znajduje, był po prostu silniejszy od tamtych.
Odczuwała natomiast, że zionie bezgraniczną nienawiścią.
Przerzedziła szeregi jego armii, zostały tylko nędzne
resztki. Tego nie mógł jej wybaczyć. Nigdy!
Ale słowa, które teraz padły, zaskoczyły ją.
Stał tuż obok niej.
- Wejdz na strych, ty wariatko! Idz tam i wez sobie ten
wasz klejnot! A pózniej pogadamy.
Saga czekała z niedowierzaniem. On zapewne chce
żeby odnalazła to, co zostało schowane na strychu
i potem jej to odbierze.
Upiór stawał się niecierpliwy.
- Idz już, do diabła! Widzisz przecież, że pozwalam ci
iść! Ale nie myśl sobie, że się poddałem!
Nie była w stanie stwierdzić, czy mówi szczerze, ale
skinęła głową i zaczęła wchodzić po schodach. Obejrzała
się kilka razy, lecz nikt nie szedł w ślad za nią, czuła to.
Strych przedstawiał sobą okropny widok. Ogromny
i zrujnowany, dach pozapadany, na podłodze resztki
zawalonej wieżyczki, część stropu zarwała się i spadła na
dół. Podłoga trzeszczała złowieszczo pod nogami Sagi.
Gruba warstwa kurzu pokrywała wszystko, podłogę
i zgromadzone tu niepotrzebne sprzęty. Jakaś piękna szafa
spróchniała do tego stopnia, że w każdej chwili mogła się
rozsypać.
Ale w jednym miejscu kurzu nie było, został zgarnięty
z podłogi jakby podczas gwałtownej walki.
Saga rozglądała się uważnie w mdłym świetle przedo-
stającym się tu przez otwory w dachu. Poczuła ssanie
w żołądku. To, co widziała, to musiały być ludzkie
szczątki, nic innego.
"Ktoś z władz gminnych wszedł kiedyś do dworu.
Nigdy stamtąd nie wyszedł..."
Odwróciła się ze wstrętem. Musiała oddychać głęboko,
żeby nie stracić przytomności.
Skarb Ludzi Lodu. Trzeba szukać...
Stała bez ruchu z zamkniętymi oczyma.
Jakiś dziwny szum wypełniał jej głowę. Całe ciało.
Jak... wibracje? Heike wiele mówił o wibracjach. Wielu
z Ludzi Lodu odezuwało ten fenomen tutaj na strychu.
Wibracje dochodzące z któregoś kąta?
Powoli odwracała głowę, nasłuchując.
O! Tam! W tamtym rogu...
Przeniknął ją lodowaty dreszcz. Uświadamiła sobie coś
jeszeze: dotarła do niej twarda, nieubłagana prawda, że nie
jest na tym strychu sama.
To dlatego wisielec śmiał się cynicznie!
Istniała jeszcze jedna istota. Wielka, bezkształtna,
wyczekująca. Tutaj, na górze, czekała na Sagę, całkowicie
oddzieloną teraz od zewnętrznego świata.
ROZDZIAA XII
Sporo czasu mingło, nim Saga odważyla się zrobić
następny krok. Kiedy jednak szła w stronę kąta, w którym
znajdował się ów nieznany skarb, zmurszała podłoga
trzasnęła pod jej stopą, koniec złamanej deski odskoczył
i uderzył w resztki zrujnowanej wieżyczki. Rumowisko
zaczęło się poruszać, a potem z wielkim hukiem spadło
w dół, na niższe pietro domu, do sypiaini, która się tam
właśnie kiedyś znajdowała. Cały strych, ba, cały dom
zaczął się trząść, w końcu jedna ze ścian poddasza załamała
się, wzniecając tumany pyłu.
Saga stała, dopóki się wszystko znowu nie uspokoiło.
Dom nie powinien umierać w ten sposób, myślała ze
smutkiem. To niegodne! Zwłaszcza niegodne takiego
domostwa jak Grastensholm z całą jego wspaniałą histo-
rią.
Tym razem musiała okrążyć rumowisko, żeby dostać
się do tamtego kąta.
Przez cały czas miała świadomość, że coś czy ktoś się tu
na nią czai.
Dotarła do celu. Rozejrzała się uważnie, ale niczego
specjalnego nie zauważyła.
I wtedy znowu pojawiły się sygnały. Dla tych, którzy
przychodzili tu przedtem, brzmiały one ostrzegawczo.
Sadze wydały się przyzywające.
Ona musiała odnalezć to, co zastało tu ukryte.
Wibracje były najsilniejsze koło dużej komody. Pod
komodą? Czy naprawdę Saga będzie musiała czołgać się
po tej brudnej podłodze? No cóż! Zdarzają się rzeczy
znacznie gorsze od kurzu. Miała już okazję się o tym
przekonać.
Teraz była po prostu trochę zmęczona.
Przez cały czas we wszystkim, co robiła, towarzyszyła
jej nieustannie myśl o jedynym mężczyznie, którego
kiedykolwiek kochała. O Marcelu. Niekredy myślała
o nim jako o Lucyferze. Wtedy jednak ogarniało ją
uczucie tak gwałtownego szczęścia, że zaczynało jej się
kręeić w głowie. Bezpieczniej więc było wspominać
Marcela.
Miała wrażenie, że on tu z nią jest. %7łe patrzy, jak Saga
klęka i szuka po omacku pod komodą. Ale ani Marcela,
ani Lucyfera, rzecz jasna, w Grastensholm nie było. To
tylko ona sobie wyobrażała, że jest, i czerpała stąd
pociechę. Myśl o nim dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Wyczuła dłonią jakąś szkatułkę.
To obiecujące. Nie bez trudności wyciągnęła szkatułkę
spod komody. Wyglądała na bardzo starą. Okucia i zamek
zardzewiały tak, że metal kruszył się w palcach.
Usiadła na podłodze wstrzymując dech i obiema
rękami ściskała szkatułkę. Nagle coś ją uderzyło w ucho
tak mocno, że omal nie straciła przytomności. Wstała
zamroczona, ale zanim zdążyła się wyprostować, zauwa-
żyła, że coś się za nią skrada.
Było to cuś ogromnego, o ile mogła się zorientować,
miotało się wokół niej, wirowało, potwornie wielkie!
Przypomniała sobie kilka słów z kronik Ludzi Lodu:
"Niektórzy z nich są wysocy jak sosny."
Kogóż to brakowało ze sporządzonej przez Heikego
listy szarego ludku? Wysocy jak sosny?
Przyciskała szkatułkę pod pachą, a w drugiej, unie-
sionej w górę ręce trzymała alraunę.
- Kimkolwiek jesteś, wynijdz stąd - rzekła, świado-
mie używając staroświeckich słów. Ci, z którymi teraz
miała do czynienia, należeli do dawno minionego świata.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]