[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Na szczęście ten ciąg oskarżeń został przerwany nadejściem Tariqa. Korzystając z
zamieszania, Shahid oświadczył Chadowi, że wybiera się do meczetu. Wracając, będzie
patrolował przejścia i miał oko na ludzi kręcących się na zewnątrz.
Chad nie mógł mu odmówić.
- Tylko bądz ostrożny - przestrzegał. - Może oni planują wystrzelać nas pojedynczo.
Coś w jego postawie musiało wzruszyć Chada, ponieważ oświadczył, że ma dla niego
prezent. Kiedy Shahid spakował swój notatnik i zestaw ulubionych długopisów, Chad wrócił
z plastikową torbą i mu ją wręczył.
- To dla ciebie.
- A co to jest?
- Sam zobacz.
Shahid wyciągnął z torby biały bawełniany salwar kamiz, rozłożył go i przyłożył do
siebie.
- Jaki piękny.
- No nie?
Shahid przytulił miękką tkaninę do policzka.
- Naprawdę dla mnie?
- Jasne. Ja mam swój. Przymierzysz go?
- Teraz?
- No dalej.
Przyglądał się, jak Shahid, po raz pierwszy w życiu, wkłada ten "strój narodowy".
Zlustrował go od stóp do głów, po czym zza pleców wyciągnął jeszcze białą czapkę. Włożył
ją Shahidowi na głowę, obejrzał go z pewnej odległości, a potem go objął.
- Bracie, wyglądasz naprawdę fantastycznie!
- Dzięki, Chad.
- Tak właśnie myślałem, że będzie dla ciebie odpowiedni. Poczekaj, niech Riaz cię
zobaczy. I Tahira. Będą tacy dumni. Jak się w tym czujesz?
- Trochę dziwnie.
- Dziwnie?
- Ale bardzo wygodnie, naprawdę.
- To świetnie.
Shahid włożył swój sweter, okrył się kurtką i wyszedł. Chad obserwował go zza
drzwi, machając, kiedy Shahid znikał za rogiem. Czując, że w obfitych, wygodnych fałdach
salwara rzuca się w oczy bardziej niż kiedykolwiek, przejechał trzy przystanki metrem.
Modlił się nąjgorliwiej, jak potrafił, mając na względzie napomnienia i instrukcje
Hata; prosił Boga, aby obdarzył go tolerancją oraz zdolnością zrozumienia siebie i innych.
Czując się wolny od namiętności, a także do pewnego stopnia oczyszczony, rozsiadł się ze
swoim notesem.
Rozmieszczone na trzech kondygnacjach sale meczetu były duże jak korty tenisowe.
Przychodzili tu mężczyzni tak rozmaitych narodowości i kolorów skóry: Tunezyjczycy,
Algierczycy, Hindusi, Szkoci i Francuzi, ucinając sobie pogawędki przy wejściu, gdzie
zdejmowali buty i dokonywali rytualnego obmycia - że na pierwszy rzut oka trudno byłoby
określić, w jakim państwie znajduje się meczet. Tutaj zanikały bariery pomiędzy rasami i
ludzmi różnych klas. Modlili się biznesmeni w markowych garniturach oraz pracownicy
londyńskiego metra czy poczty w swoich służbowych uniformach; staruszkowie ubrani w
zwyczajowy salwar kamiz, zgięci w kornych ukłonach, przesuwali paciorki różańca.
Eleganccy panowie z branży komputerowej i włosami związanymi w koński ogon wymieniali
wizytówki z młodymi yuppie w garniturach. Czterdziestu Etiopczyków skupiło się w rogu
jednej z sal, słuchając wykładu człowieka obleczonego w długą szatę. Pomiędzy modlącymi
się na ogromnym dywanie mężczyznami biegali mali chłopcy w swoich najlepszych
ubrankach oraz dziewczynki w białych sukienkach i z kokardami we włosach. Niektórzy
wierni wyciągnęli się na materacach pod ścianą i spali, z czajnikami, butelkami na wodę i
całym dobytkiem zapakowanym w plastikowe torby. Inni całymi godzinami siedzieli po
turecku oparci o filary i dyskutowali. Jeszcze inni leżeli na wznak na samym środku i spali,
zasłaniając twarze rękoma. Wokół rozbrzmiewał wielonarodowy gwar, można było usłyszeć
dziesiątki języków. Zupełnie obcy ludzie zaczynali ze sobą rozmawiać. Panowała tu
atmosfera pozbawiona jakiegokolwiek współzawodnictwa, spokojna, sprzyjająca
kontemplacji.
"Tak" - przyznał się przed sobą Shahid, zanurzył się w morzu namiętności i żądzy. Już
wkrótce będzie nimi przesiąknięty, ale ciągle nienasycony; podobnymi doznaniami nie można
nigdy nasycić swych pożądań. Pragnąc coraz więcej i więcej, stoczy się w przepaść "wora bez
dna"! Riaz miał rację. Od niego i od Chada musi się jeszcze wiele nauczyć.
Uległ pokusie. Rzucił się w jej odmęty bez opamiętania. Dobrze, że przyszedł tutaj.
Odezwał się w nim głos rozsądku; nie jest jeszcze za pózno. Nawet jeśli pogardzał samym
sobą, musiał pochwalić swoje mocne postanowienie: oczyścić się. Czyż nie potrafił odbić się
od dna i ocalić siebie, wracając do domu? I tak, i nie. Ciągle czuł się winny, nie mógł
odzyskać spokoju. Nawet w tych chłodnych salach, w których udało mu się oprzytomnieć i
wyciszyć, jego sumienie nie przestawało go zadręczać: to usprawiedliwiać, to znowu
oskarżać. Wiedział tylko jedno. Opuścił Deedee, zanim zdążył się poważniej zaangażować.
Powie jej o tym jutro. Będzie mógł się wtedy bez przeszkód skupić na książce Riaza. Kiedy to
postanowił, wstał, sięgnął po swoje buty i mrugając wyszedł na ulicę. Wędrował przez
targowisko, gdzie na hałaśliwych straganach sprzedawano walizki, zegarki, kasety; krzyczący
mężczyzna próbował handlować przyrządami do nawlekania igieł, wyciskania soku z
pomarańczy i plastikowymi ozdóbkami do plisowanych zasłon. To było gwałtowne przejście,
z trudem udawało mu się pogodzić atmosferę meczetu z gwarną różnorodnością miasta.
Jego przyjaciele opowiadali utrzymane w religijnej formie mity o początku świata; o
tym, jak Bóg powołał ich do życia, o tym, co nastąpi po ich śmierci i dlaczego tu na ziemi
muszą cierpieć prześladowania. Były to opowieści stare i mądre, dlatego w dzisiejszych
czasach tak łatwo było je wykpić i podważyć za pomocą innych, prostszych do
udowodnienia; zapewne z tego powodu zwolennicy tych odwiecznych stawali się jeszcze
bardziej zdeterminowani.
Problem polegał na tym, że kiedy przebywał w towarzystwie swoich przyjaciół, ich
przypowieść go urzekała, jednak poza zasięgiem ich wpływów, jakby po skończonym seansie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]