[ Pobierz całość w formacie PDF ]
innej.
Nie, nie będzie żadnych uniesień. Przeżywał to już, kiedy
prowadzono do niego Gretchen. Wierzył w miłość, w odda-
nie kobiety dla męża i dziecka. Przekonał się, że samo mał-
żeństwo nie jest receptą na szczęście. A to małżeństwo,
z Lauren, owszem, jest receptą, ale nie na ich szczęście, tylko
na szczęście jego dziecka.
Lauren przekazała bukiet Kim, złożyła dłoń w dłoni Co-
dy'ego i stanęli przed obliczem księdza. Wielebny Corbett
powiedział wiele pięknych, mądrych zdań, jednak żadne
z nich nie poruszyło Cody'ego. Tak, jak postanowił. %7ładnych
wzruszeń ani oczekiwań, bo wtedy nie będzie rozczarowań.
Lauren będzie przyjacielem, skoncentrują się na dziecku i ży-
cie potoczy się gładko. Słowa przysięgi powtarzał mocnym,
zdecydowanym głosem, jednak jej głos zadrżał i Cody po-
myślał, że Lauren żałuje swej decyzji. Być może przypo-
74
RS
mniała sobie, jak ją kiedyś zranił. Jednak zdołała się opano-
wać i dzwięcznym, mocnym głosem dokończyła przysięgę.
Na znak dany przez księdza nałożyli obrączki. Proste, złote
obrączki, inne niż wysadzany diamentami klejnot, jaki wtedy
wymarzyła sobie Gretchen.
Ksiądz pobłogosławił ich i ogłosił mężem i żoną. Teraz
mężowi wolno było pocałować żonę. A więc ostatni punkt
ceremonii. Cody delikatnie położył dłonie na ramionach Lau-
ren, na chłodno odszukał wzrokiem usta. Tak, jak nakazuje
rytuał, pochylił głowę, pocałował. I czas znów zatrzymał się
w miejscu...
Zagrzmiały organy i świeżo poślubiona para wolnym kro-
kiem zeszła po schodach ołtarza. Nagle od strony ławek
pojawiła się mała postać, zmierzająca biegiem do nowożeń-
ców. To Sara, której w końcu udało się wymknąć babci. Ręce
ojca uniosły dziewczynkę do góry, na moment dziecko uto-
nęło w atłasowych ramionach Lauren, a potem ojciec wziął
ją za jedną rączkę, Lauren za drugą i wszyscy troje dostoj-
nym krokiem przeszli środkiem kościoła.
Kiedy zatrzymali się w kruchcie, Sara zaczęła nerwowo
szarpać ojca za rękaw:
- Tatusiu, mówiłeś mi już, ale powiedz jeszcze raz. Lau-
ren na pewno pojedzie z nami do domu?
- Tak, kochanie. Teraz będzie przyjęcie, a potem wszyscy
troje wrócimy do domu.
- We troje? Na zawsze?
- Na zawsze, kochanie, na zawsze.
Próg pięknie udekorowanej sali, w której odbywało się
przyjęcie, Lauren i Cody przekroczyli przy uroczystych
dzwiękach fortepianu. Rozległy się gromkie brawa i młoda
para, rozdając uśmiechy na prawo i lewo, przeszła do stołu,
75
RS
ustawionego na honorowym miejscu. Nadal więc było pięknie
i uroczyście, tak jak to sobie wymarzyła Lauren. Ale nie
do końca. Jej małżonek nie darzył jej uczuciem, a piękna
i porywająca ceremonia w kościele była dla niego po prostu
eleganckim załatwieniem sprawy. Jednak roześmiane, rados-
ne twarze rodziny i przyjaciół natchnęły ją optymizmem.
Trzeba wierzyć, pomyślała, że życie jest piękne i pełne mi-
łości, a wtedy stanie się to prawdą.
Nagle, koło kolan Lauren, pojawiła się ciemna główka.
Niebieskie oczy spojrzały błagalnie:
- Mogę siedzieć z wami? Proooszę!
- Niestety, skarbie, powinnaś siedzieć koło babci - zarzą-
dził ojciec.
- Ale ja tak proszę!
Usta dziewczynki zaczynały wyginać się w niebezpieczną
podkówkę i Lauren pospieszyła z interwencją.
- Wesz co, kotku? Teraz pójdziesz do babci, przecież jej
smutno tak siedzieć samej. A kiedy pokroimy tort, przybieg-
niesz do nas i razem zjemy deser. Zgoda?
- Zgoda! - Dziewczynka natychmiast odzyskała humor.
- Biegnę powiedzieć babci.
Cody uważnie obserwował całą scenę.
- Naprawdę nie będzie ci przeszkadzało, kiedy przy nas
usiądzie?
- Oczywiście, że nie. Przecież i dla niej ten dzień jest
niezwykły.
- Myślę, że świetnie sobie z nią poradzisz.
- To jest naprawdę kochane dziecko, Cody.
Przyjęcie upływało w miłej atmosferze. W końcu nad-
szedł moment kulminacyjny: krajanie weselnego, tortu. Kiedy
nowożeńcy, przy aplauzie gości, sprawnie uporali się ze swo-
im zadaniem, rozbawiony Cody wziął mały kawałek tortu
76
RS
i włożył do ust Lauren. Jego palce musnęły jej wargi. Zadrża-
ła. Przełknęła i teraz ona, chcąc odpłacić pięknym za na-
dobne, wsunęła kawałeczek tortu między rozchylone wargi
Cody'ego. Syknęła. Mocne zęby męża zacisnęły się na jej
palcu. Nie puszczały. Spojrzała mu w oczy. Już nie niebie-
skie. Granatowe. Czyżby namiętność? A więc jednak... coś
się zaczęło!
Zgodnie z obietnicą, mała Sara, pękając z dumy, konsu-
mowała tort, usadzona na dodatkowym krześle, wstawionym
między krzesła Lauren i Cody'ego. Lauren poszukała wzro-
kiem Dolores. Siedziała sztywno przy stole MacMillanów,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]