[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szponami.
Wyglądasz dziś lepiej powiedziała i wsunęła palec do klatki. Jastrząb wydał
przeszywający krzyk i zaatakował ją.
Lindy cofnęła szybko rękę i zamknęła klatkę.
Dzień dobry, Lindy! powitała ją doktor Dorothy Wang wchodząc do
pokoju.
Cześć, Dottie! zawołała Lindy. Wszyscy czują się dzisiaj dobrze. Nawet
pan Hubert Jastrząb pokazuje humory.
Powiedziałam, \ebyś przestała nadawać zwierzętom imiona. Dottie udała
oburzenie. Najpierw nadajesz im imię, potem przywiązujesz się do nich, a potem
nie chcesz ich wypuścić.
Przywiązuję się do nich tak czy inaczej. Mo\e to dlatego...
Mo\e dlatego co? zapytała Dottie.
Och, nic takiego. Chciałam powiedzieć, \e mo\e dlatego nie zostałam
weterynarzem, \e przywiązuję się do zwierząt i nie mogę patrzeć, jak cierpią. Ale
to nie jest powód.
Ach tak? A jaki jest powód?
Nie zdołałam temu sprostać odpowiedziała niedbale.
A próbowałaś?
Przez około pół semestru, ale to tylko jeden z wielu kierunków, które
studiowałam, socjologia, dziennikarstwo, historia średniowiecza... Lindy
wzruszyła ramionami. To było dawno temu.
Dottie wyglądała, jakby miała zamiar kontynuować rozmowę, potem jednak
zmieniła zdanie.
Pod czujnym spojrzeniem oczu Dottie, Lindy rozdzieliła pastylki i strzykawki
pełne lekarstw chorym szopom, królikom, oposom, skunksom, ptakom, a nawet
pancernikowi. Obie kobiety zmieniały właśnie banda\ młodemu bobrowi, który
wpadł w sieć rybacką, kiedy zadzwonił telefon.
Ja odbiorę powiedziała Lindy i podeszła do wiszącego na ścianie telefonu.
Centrum Przyrodnicze.
Jeśli nie przyjedziesz tu w ciągu trzydziestu minut i nie zabierzesz tego
cholernego szczeniaka, utopię go.
Thad?
Tak, Thad! A ty myślałaś, \e kto?
Ten ironiczny brutal po drugiej stronie nie przypominał wra\liwego człowieka,
z którym spędziła wczorajszy wieczór. Freddy musiała rzeczywiście przebrać
miarę.
Nie ruszaj się stamtąd powiedziała Lindy.
Będę najszybciej jak to mo\liwe. Podaj mi dokładny adres.
Thad udzielił jej zwięzłych instrukcji.
Czy mogę teraz wyjść, Dottie? spytała Lindy odkładając słuchawkę.
Mo\esz zgodziła się doktor, odruchowo głaszcząc bobra. Wygląda to na
pilne.
Tak. Chodzi o szczeniaka. Czy mogę przywiezć go tutaj? Wiem, \e nie
przyjmujemy zwierząt domowych, ale on jest taki malutki i ktoś go wyrzucił, i ...
Dobrze. Mo\esz go przywiezć, ale znajdz mu dom i to szybko. Jedz ju\
ponagliła ją. Sama zajmę się Belindą.
Lindy pobiegła do małego biura po torebkę, posyłając Dottie pełen
wdzięczności uśmiech.
Będę za czterdzieści pięć minut, góra za godzinę.
Nie musisz się spieszyć. Nie mamy dzisiaj lekcji, a przy takim upale nie
powinno być wielkiego ruchu.
Lindy nie miała problemów ze znalezieniem be\owego domu w Star Harbor.
Wyglądał dokładnie tak, jak mógł wyglądać dom nale\ący do Thada Halseya;
schludny, z porządnie utrzymanym podwórkiem i często zamiataną werandą. Lindy
zdecydowanym ruchem przycisnęła dzwonek.
Nikt nie otwierał. Zadzwoniła znowu, lecz w środku panowała cisza.
Musiał być w domu. Spróbowała otworzyć drzwi, a kiedy ustąpiły, zajrzała do
środka.
Thad?
Ciągle nic.
Ostro\nie minęła mały, wykładany kafelkami hol. Weszła do pokoju i zamarła.
Pośrodku stała du\a biała sofa, a na niej, pogrą\ony we śnie, le\ał Thad. Nie miał
na sobie nic oprócz spodni od dresu. Na ten widok twarz Lindy oblała się
rumieńcem. Wpatrywała się w Thada nie mogąc oderwać od niego oczu. Jednym
opalonym ramieniem osłonił sobie twarz. Drugie spoczywało delikatnie na
grzbiecie czarnego pieska, który le\ał zwinięty w kłębek na jego piersi chrapiąc
rozkosznie.
Lindy rozejrzała się po pokoju. Widok mówił sam za siebie. W kącie le\ało
pudełko do kart; zawartość walała się po podłodze. Reszta pomieszczenia
pogrą\ona była w kompletnym chaosie: poszarpane ksią\ki, pisma i buty,
powywracane rośliny. Dywan poznaczony był w wielu miejscach mało
eleganckimi śladami.
Lindy zadr\ała. Miała nadzieję, \e piesek znajdzie tu dom, ale teraz wydawało
się to mało prawdopodobne.
Och, Freddy, jak mogłaś? mruknęła opierając się pokusie, by obudzić
małego łobuza i przetrzepać mu skórę. Pokój wyglądał, jakby przeszedł przez niego
pułk wojska.
Lindy postanowiła skorzystać z chwilowej ciszy i trochę posprzątać. Wło\yła
rośliny do doniczek i pozbierała ziemię z dywanu. Wszystko, co było zbyt
pogryzione, wyrzuciła, resztę poustawiała z powrotem na półkach.
Pod krzesłem znalazła portfel Thada, poznaczony śladami zębów. Zawartość
le\ała na podłodze. Lindy nie mogła powstrzymać uśmiechu na widok powa\nego
zdjęcia w prawie jazdy.
Trochę wody i mydła usunęło pozostałe szkody. Kiedy Lindy skończyła, pokój
nie wyglądał nawet w połowie tak zle.
Nastawiała właśnie ekspres z kawą, kiedy usłyszała swoje imię. Zaskoczona,
odwróciła się. Thad stał w progu, wzruszająco zaspany i zakłopotany. Szczeniak
zwisał mu bezwładnie spod ramienia.
Co ty tu robisz? zapytał ochrypłym głosem.
Dzwoniłeś po pomoc, nie pamiętasz?
Tak, rzeczywiście. Chyba zasnąłem. Ten cholerny psiak płakał całą noc, a\
do piątej rano. Wtedy pewnie uciekł z pudełka i ozdobił mi pokój. Domyślam się,
\e to nie on posprzątał. Dzięki.
Mam nadzieję, \e nie zniszczyła niczego wartościowego. Lindy spojrzała na
czubki swoich tenisówek.
Nie mam niczego naprawdę wartościowego.
No có\ powiedziała Lindy z udanym o\ywieniem. Mogę zabrać Freddy
do Centrum i trzymać ją tam, dopóki nie znajdę jej domu. Wyciągnęła ręce, by
zabrać pieska od Tnada.
Ku jej zdziwieniu zaprotestował.
Chwileczkę powiedział. Chcesz ją zabrać?
Przecie\ o to właśnie mnie prosiłeś, prawda?
Tak, ale...
Freddy spojrzała na niego kochającym wzrokiem i pomachała krótkim, tłustym
ogonkiem.
Tak szybko się nie zniechęci. Nie pozwoli, \eby ten mały kundel go pokonał.
Nauczy tego diabła dobrych manier, choćby miał zginąć.
Zatrzymam ją, dopóki nie znajdziesz dla niej domu.
Czy mogę mieć pewność, \e nie wrzucisz jej do jeziora? zapytała.
Thad drgnął przypomniawszy sobie, jak ostro rozmawiał z Lindy przez telefon.
Nigdy bym jej nie skrzywdził powiedział przyciskając pieska mocniej do
siebie. Kiedy pozbawia mnie się snu, staję się mało sympatyczny, to wszystko.
Lindy wyglądała tak, jakby chciała przyznać mu rację.
Czy jesteś pewien?
Skinął głową.
Trzeba ją wychować. Chętnie bym ci pomogła, ale muszę wracać do pracy.
Thad stał w drzwiach wdychając świe\y zapach, który po sobie pozostawiła, i
patrzył, jak wskakuje do cadillaca.
Wychowanie? pomyślał zdezorientowany. Jak się do tego zabrać? Wyniósł
pieska na dwór i posadził na trawie.
Thad nie wiedział, dlaczego postanowił zatrzymać kundelka. Mo\liwe, \e
sprawił to cień rozczarowania w oczach Lindy i ledwie wyczuwalny chłód w jej
głosie.
Freddy znalazła pasikonika i zaszczekała groznie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]