[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głowie.
- Na litość Isztar, pospieszże się, dziewczyno! - Pot zrosił czoło Conana. Barbarzyńca odwrócił
wzrok i ujrzał mroczne kształty wyłaniające się z czeluści tunelu. - Jeśli te wrota nas nie zabiją, z
pewnością uczynią to te przeklęte mumie!
- Cierpliwości, Conanie - rzekła księżniczka, pochylając się, by prześlizgnąć się pod nim.
- Mój wygląd, kiedy stąd wyjdę, może być równie ważny dla naszego ocalenia, jak twoje
potężne muskuły!
I z tymi słowy znalazła się na zewnątrz. Wyprostowała się i ruszyła ku swoim poddanym
swobodnym krokiem, przeczącym jej przyodziewkowi i ogólnej sytuacji. Tłum najwyrazniej ją
rozpoznał, na widok księżniczki zebrani zaczęli szemrać i tylko z jednej strony gwar nieco bardziej
przybrał na sile.
Conan jeszcze mocniej zaparł się rękoma i nogami o krawędzie bramy. W pewnej chwili całe
jego mocarne ciało wykonało lekki skręt i barbarzyńca dał długiego susa. Odskoczył od wrót i
opadł, choć w pierwszej chwili ugięły się pod nim kolana, na ziemię. Nogi miał miękkie, mięśnie
obolałe, a ciało osłabłe z wysiłku, lecz pospieszył za księżniczką, usiłując zachować niewzruszoną
postawę. Gdy z tyłu za nim znów dobiegł szczęk maszynerii zamykającej odrzwia, odwrócił się
wolno wraz z pozostałymi, by spojrzeć w tę stronę. Miał tylko nadzieję, że nic w jego postawie nie
zdradzi nękających go zawrotów głowy. W wąskim prześwicie coś się poruszyło i z wnętrza
mauzoleum wyłoniła się ludzka ręka dzierżąca złamany miecz. Zaraz za nią z czerni wysunęła się
głowa i ciało w szarej tunice. Uciekający przed dziećmi nocy oficer straży wyszedł chwiejnym
krokiem na zewnątrz, oślepiony światłem dnia. Z tyłu za nim przez niewiarygodnie ciasną szczelinę
przecisnął się kolejny strażnik, zgrzytając napierśnikiem i naplecznikiem o brzeg drzwi. Stanął
przed wejściem do grobowca, zdyszany i okrwawiony, zaciskając lewą dłonią otwartą ranę na
prawym ramieniu. Conan dostrzegł jeszcze wewnątrz grobowca jakieś mgliste poruszające się
kształty, wreszcie wrota zamknęły się. Od rozdzierającego, ogłuszającego łoskotu zadrżały
kamienie pod stopami zebranych na zewnątrz obserwatorów, a echo tego dzwięku przetoczyło się
nad całą równiną i powróciło odbite od miejskich murów, w oddali.
Potężny hałas jakby wyrwał zgromadzonych z milczącego odrętwienia. Nie postąpili jednak
naprzód, gdyż tylko stojący na przedzie wiedzieli, co się stało, a zarówno przywódcy jak i kapłani
nie próbowali powstrzymać uciekających. Miast tego, gdy gromkie, metaliczne echo ucichło, z
gardeł zebranych popłynął melodyjny shemicki tren żałobny. Chór głosów przybierał na sile,
zalewając równinę przed grobowcem, niczym fale oceanu połać piaszczystej plaży.
Dopiero gdy powietrze zadrgało oddzwięków śpiewanego przez zebranych hymnu żałobnego,
arcykapłani i ich straże postąpili naprzód na spotkanie księżniczki i jej towarzyszy.
Conan doszedł już trochę do siebie po wyczerpujących przeżyciach. Wzrok poprawił mu się,
powoli przywykł do blasku dnia po okresie, który spędził w mrocznych tunelach katakumb, i mógł
wreszcie zorientować siew sytuacji. Ogrom mauzoleum i nieprzebrane tłumy zebrane przed
gigantyczną fasadą grobowca natchnęły jego duszę uczuciem cudownej wręcz wzniosłości, które w
niewielkim tylko stopniu umniejszała świadomość, iż lada moment może stanąć do walki o życie z
hordami demonicznych, ożywionych zmarłych.
Największy lęk budziła w nim wszelako panująca na zewnątrz pogoda. Niebo, które gdy
opuszczał grobowiec wydawało mu się oślepiająco białe, nie było wcale tak jasne. Wiszące nisko
kłębiaste chmury nadawały pogodnemu dniu posępny nastrój, jakby samo niebo opłakiwało
śmierć władcy Abaddrah. Podczas całego swego pobytu w Shemie Conan nigdy nie widział równie
szarego i pochmurnego dnia. A jednak coś wydawało mu się osobliwie znajome.
Cymmerianin przeciągnął się lekko, rozprostowując ramiona, by zatrzeć nieprzyjemne
wrażenie. Podszedł do księżniczki i pozostałych, usiłując trzymać fason i udawać grozniejszego niż
był w istocie. Poprzez słowa hymnu śpiewanego przez zebranych słyszał przepełnione gniewem
głosy kapłanów, zarzucających Afrit dziesiątkami pytań. Księżniczka stała przed nimi w dumnej,
pełnej wyniosłości pozie.
- A co z wolą twego boskiego ojca? - zapytał łysy mężczyzna o lisiej twarzy. - Opuszczenie
grobowca Jego Wysokości z pomocą tych... szubrawców jest szalonym zaniedbaniem obowiązków
królewskich.
- Nie mówiąc już o utracie należnego miejsca w Zaświatach - wtrącił kolejny afektowany głos.
Słowa te padły z ust wysokiego kapłana z brzuszkiem, który towarzyszył Afrit i królowej wewnątrz
grobowca. Stał w towarzystwie dwóch strażników uzbrojonych w złocone, ceremonialne
halabardy.
- Pytanie brzmi, czy po tak nierozważnym opuszczeniu przez was grobowca będziecie jeszcze
mogli kiedykolwiek odzyskać status nieśmiertelnej.
- Powiadam wam, że nie ma to znaczenia w porównaniu z profanacją grobu mego oj ca, która
teraz się tam rozgrywa - rzekła dumnym głosem Afrit. - W podziemiach roi się od demonicznych
stworzeń przywołanych za sprawą magii, by zadrwić z naszych najświętszych wierzeń i celowości
całej tej budowli.
- Nie powinno cię tu być - zza pleców kapłanów dobiegł nagle wysoki, kobiecy głos. Królowa
Nitokar zeszła z lektyki i ruszyła szybkim krokiem w ich stronę z gniewnym grymasem na twarzy.
Po wyjściu z grobowca wmieszała się w tłum zaufanych dworzan na skraju placu, a teraz wróciła,
dygocąc wprost z wściekłości.
- Ucieczka z grobowca to dowód twojej niewiary i niezdrowej więzi z rzeczami doczesnymi.
Karą za takie bluznierstwo może być tylko śmierć!
- A co z potworami profanującymi grobowiec? - rzucił donośnie Conan. Wysforował się przed
swoich przyjaciół, którzy za jego plecami utworzyli szyk obronny.
- Przybyliśmy tu, by ostrzec was przed niebezpieczeństwem. To dzieło stygijskiego czarownika
Horaspesa.
Królowa mimo wyraznego zdumienia kapłanów wybuchła ochrypłym śmiechem.
- Jedynymi profanatorami grobowca jesteście wy. Ale kara was nie minie. I zostanie
wymierzona jak najrychlej. Tu i teraz. - Machnięciem ręki przywołała drużynę straży.
- A co się tyczy potworów...
- Są tutaj - dobiegł głos zza pleców Conana. Aupieżcy odwrócili się, by spojrzeć na dowódcę
straży, który wspierając ramieniem rannego kompana zmierzał w ich stronę. Rekrut miał na sobie
szary płaszcz, tak jak Afrit, jego jednak był podarty i poszarpany. Gdy oficer podprowadził go bliżej,
żołnierz odchylił połę płaszcza, z której coś zwisało. Ci, którzy przyjrzeli się baczniej owemu
przedmiotowi stwierdzili, że to odrąbana ręka.
Skurczona, pomarszczona, pozbawiona krwi, bardziej szara niż peleryna, w miejscu gdzie od
reszty ciała oddzieliły ją zatrzaskujące się wrota kończyła się kikutem nadgarstka. Mimo to wciąż
wczepiała się kurczowo w materiał. Strzępiasty płaszcz oficera gwardii strząsnął rękę na ziemię.
Stojący blisko z przerażeniem patrzyli, jak dłoń pada na gładkie kamienie, a jej palce wciąż
zaciskają się i rozkurczają niczym odnóża wielkiego żuka, przewróconego na grzbiet.
- Oto dowód! - wykrzyknął Conan - umarli powrócili za sprawą złych czarów. I nie są to
skąpani w wielkiej chwale nieśmiertelni, lecz okrutne, żądne mordu potwory! Przekopały się do
grobowca Ebnezuba! - Pozostali łupieżcy przytaknęli cicho i pokiwali głowami, lecz starali się w
miarę możności nie zwracać na siebie uwagi.
- To jawny dowód nekromancji! - zawołał jeden z kapłanów.
- A jednak intruzi winią o to kanclerza Horaspesa, choć nie przytaczają na to żadnych
dowodów.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]