[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ści, rozmyślań, wybuchów goryczy, postanowień niezłomnych, ślubów,
zamiarów... Wszystko to, rozumie się, nie prowadziło do żadnej zmia-
ny na lepsze i przemijało, jako pewna miara czasu mniej lub więcej
dotkliwego cierpienia. Z metafizyki można się było wyspać jak z
bólu głowy, by wstać nazajutrz z umysłem odświeżonym, energiczniej-
szym i uzdolnionym lepiej do podjęcia zwyczajnego jarzma nudów
oraz zużywania wszystkiej energii mózgu na wymyślanie najsmacz-
niejszego jadła. Endemia metafizyki wskazywała jednak naszemu
doktorowi, że w jego egzystencji roślinnej, najedzonej, niejako nasyco-
nej filozofią mocnego, zdrowego rozsądku, kryje się jakaś rana nieule-
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
45
czalna, niewidoczna, a dolegająca nad wyraz, niby ranka nad próchnie-
jącą kością.
Doktór Obarecki przybył do Obrzydłówka przed sześcioma laty,
zaraz po ukończeniu studiów, z umysłem rozwidnionym zorzą niewielu
wprawdzie, ale nadzwyczajnie pożytecznych myśli, tudzież z kilkoma
rublami w kieszeni. Mówiono podówczas bez przerwy o konieczności
osiedlania się w lasach i Obrzydłówkach. Posłuchał apostołów. Był
śmiały, młody, szlachetny i energiczny. W pierwszym zaraz po osie-
dleniu się miesiącu wydał niebacznie wojnę aptekarzowi i felczerom
miejscowym, uzdrawiającym za pomocą środków wkraczających w
dziedzinę misterii. Aptekarz obrzydłowski, eksploatując sytuację (do
najbliższej apteką przez cywilizację obdarzonej miejscowości było mil
pięć) nakładał haracz na jednostki pragnące powrócić do zdrowia
dzięki jego olejom, balwierze zaś wybudowali, trzymając się z farma-
ceutą za ręce, wspaniałe domostwa; w kacabajach niedzwiadkami
podbitych chadzali, zachowując na obliczach wyraz takiej powagi, jak
gdyby w każdej chwili żywota prowadzili księdza plebana na procesji
Bożego Ciała.
Gdy delikatne i oględne perswazje, skierowane do farmaceuty a
wypowiadane patetycznie z rozmaitych punktów widzenia , trakto-
wane były jako idylle młodzieńcze i skutku żadnego nie odniosły do-
któr Obarecki uzbierawszy nieco grosza kupił apteczkę podręczną i
zabierał ją ze sobą jadąc do chorych na wieś. Sam przygotowywał na
miejscu lekarstwa, udzielał ich za bezcen, jeżeli nie za darmo, uczył
higieny, badał, pracował z fanatyzmem, z uporem, bez snu i odpoczyn-
ku. Rzecz prosta, że natychmiast po rozejściu się wieści o apteczkach
przenośnych, udzielaniu pomocy za darmo i tym podobnych punktach
widzenia wybito mu wszystkie szyby, jakie istniały w ubogim miesz-
kaniu. Ponieważ zaś Borach Pokoik, jedyny szklarz w Obrzydłówku,
odprawiał w owym czasie święto Kuczek trzeba było okna wykleić
bibułą i czuwać nocą z rewolwerem w prawicy. Wprawione wreszcie
szyby wybito powtórnie i wybijano je odtąd periodycznie aż do chwili
sprawienia dębowych okiennic. Rozpuszczono między ludnością mia-
steczka wieść, jakoby młody doktór obcował z duchami ciemności,
oczerniono go w opinii inteligencji okolicznej jako niesłychanego nie-
uka, odciągano przemocą chorych zmierzających do jego mieszkania,
wyprawiano w majowe wieczory kocie muzyki itp. Młody doktór nie
zwracał na to wszystko uwagi, ufając w zwycięstwo prawdy. Zwycię-
stwo prawdy nie nastąpiło. Nie wiadomo dlaczego... Już po upływie
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
46
roku doktór poczuł, że jego energia staje się z wolna dziedzictwem
robaków . Zetknięcie bliskie z ciemną masą ludu rozczarowało go nad
wyraz: jego prośby, namowy, istne prelekcje z zakresu higieny upadały
jak ziarna na opokę. Robił, co tylko mógł na próżno! Szczerze mó-
wiąc trudno nawet wymagać, aby człowiek nie mający butów na zi-
mę, wygrzebujący w marcu z cudzych pól zgniłe, zeszłoroczne kartofle
w celu czynienia sobie z nich podpłomyków, mielący na przednówku
korę olszową na mąkę, aby tej domieszać do zbyt szczupłej miary mąki
żytniej, gotujący kaszę z niedojrzałego ziarna, nabranego o świcie
sposobem kradzionym mógł zreformować w sensie dodatnim za-
niedbane zdrowie swoje pod wpływem choćby najzrozumialej wyłożo-
nych praw zdrowotności. Nieznacznie doktorowi zaczęło być wszyst-
ko jedno ... Jedzą zgniłe kartofle cóż począć niechaj jedzą, jeżeli
im smakują. Mogą nawet jadać surowe to trudno...
Ludność żydowska miasteczka leczyła się u marzyciela, ponieważ
nie odstraszały jej duchy ciemności, a zachęcała nadzwyczajna taniość
medycyny .
Pewnego pięknego poranku doktór skonstatował, że ów płomyczek
nad jego głową, z którym tu przyszedł i którym chciał rozwidnić dro-
żynę swoją zgasł. Zgasł sam przez się wypalił się. Wówczas ap-
teczka podręczna została na klucz do szafy zamknięta i doktór sam je-
dynie z niej korzystał.
Co za męczarnia jednak dać się pokonać farmaceucie i balwierzom,
ustać, zakończyć wojny obrzydłowskie zamknięciem apteczki do szafy!
Zwycięzcami mają prawo się okrzyknąć i zbierać łupy, lecz nie oni
go pokonali: sam się pokonał. Zadusił proste i wysokie myśli i uczynki
może dlatego, że się w jadło zbytecznie wdawać zaczął dość, że za-
dusił. Coś tam jeszcze robił, leczył myśląc me miał już jednak nikt z
całej jego ówczesnej działalności za pół papierosa pożytku.
W okolicznych siedzibach pańskich przemieszkiwali dziwnym
zbiegiem okoliczności sami troglodyci z dziada pradziada , którzy
doktorów w ogóle traktowali w sposób cokolwiek niewspółczesny.
Jednemu z nich złożył doktór Paweł wizytę, co było pomysłem chybio-
nym, ponieważ troglodyta przyjął go u siebie w gabinecie, siedział
podczas wizyty w kamizelce i jadł spokojnie szynkę krając ją scyzory-
kiem. Doktór poczuł w sobie napływ ducha demokratyzmu, powiedział
półhrabi coś cierpkiego i nie składał więcej wizyt w okolicy.
Pozostał tedy do wymiany myśli ksiądz proboszcz i sędzia. Obco-
wać jednak zbyt często z plebanem markotnie jest nieco; sędzia zaś
NASK IFP UG
Ze zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG
47
był człowiekiem mówiącym rzeczy, których zupełnie nie można było
pojąć pozostała tedy właściwie samotność. Aby uniknąć złych na-
stępstw absolutnego przebywania z samym sobą, usiłował zbliżyć się
do przyrody, odzyskać spokój, harmonię wewnętrzną. ducha, poczucie
siły i odwagi, wynalazłszy te żelazne ogniwa, jakie człowieka zespalają
z przyrodą. %7ładnych jednak ogniw żelaznych nie odnalazł, pomimo że
błąkał się po polach, docierał nawet do poręb w lesie i zagrzązł pewne-
go razu w bagnie na pastwisku.
Płaski krajobraz otaczało zewsząd sinawe pasmo lasu. Bliżej, na
wydmuchach szarego piasku, rosły samotne chojaki, a naokół ciągnęły
się nie wiedzieć do kogo należące zagony. Pastwiska porosłe kozicą i
żółtawymi trawami, umierającymi przedwcześnie, jakby do rozwoju
gałeczek zieleni w ich pędach zabrakło światła stanowiły jedyne
upiększenie Obrzydłówka. Zdawało się, że słońce oświetla to pustko-
wie po to jedynie, aby okazać jego bezpłodność, nagość i posępność...
Brzegiem drogi, okrytej brudnym piaskiem, porytej wybojami i
wygrodzonej ruinami płotu, wlókł się codziennie biedny doktór z para-
solem... Droga ta nie prowadziła, zdawało się, do żadnych osad ludz-
kich, rozszczepiała się bowiem wśród pastwiska na kilkanaście ścieżek
i ginęła między kretowiskami. Zjawiała się znowu dopiero na szczycie
wydmy piaszczystej w postaci dwu trójkątnych wyżłobień w piasku i
szła w las karłowatych sosenek.
Jakaś niecierpliwa złość ogarniała doktora, gdy patrzył na ten kra-
jobraz, i pożerała mu spokój nieokreślona obawa...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]