[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go nazwiska. Parę razy widziałem go w sądzie. Drobne sprawy, ale to damski bokser. Wiem, że ty i
Chloe macie problemy, ale pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć.
Całe ciało Jake'a spięło się, gotowe do walki. Nie chciał, żeby Chloe znowu cierpiała - przez
kogokolwiek. Nie sądził, żeby dała się poderwać. Przecież powiedziała, że prędzej by umarła. Przecież
by nie... nie, oczywiście, że nie. Chloe by tego nie zrobiła. Ale, Boże, na samą myśl...! Nie potrafił so-
bie wyobrazić, co musiała czuć, mając całkowitą pewność, że on z kimś był.
- Dzięki, Bran. Będę już kończył.
Zamknął telefon i schował go do kieszeni. Odwrócił się, żeby wrócić po płaszcz i wyjść, ale w
drzwiach natknął się na ojca z drinkiem w ręce opartego o framugę.
- Kłopoty? - spytał Kyle niemal od niechcenia.
- Muszę iść, tato, przepraszam.
- Nie.
- Chodzi o pracę...
- Wszystko słyszałem. Chodzi o Chloe. Już ci to mówiłem, kiedy cię wyrzuciła, synu. Daj jej
trochę czasu i oddechu. Nie poprawiasz swojej sytuacji, każąc ją śledzić i wszędzie za nią łażąc. W
ogóle nie powinieneś jej mówić. - Choć wszyscy z kancelarii prokuratora okręgowego zgodzili się nic
nie mówić, bo to by naraziło na szwank to, co osiągnęli przy sprawie Beasleya, plotka o swawolach
cudownego chłopca Jake'a z nieznaną kobietą i tak jakoś się rozeszła po sądzie. W końcu dotarła do
jego ojca, burmistrza Aysego Stoku. Kyle powstrzymał ją jak zapora ogniowa, nie wypuszczając jej
poza budynek. Ale nawet on nie wiedział, z kim wtedy przespał się Jake. Przynajmniej ta wiadomość
nie wyciekła na zewnątrz i choć Kyle bardzo chciałby ją poznać, Jake zaciął się w milczeniu.
- Nie kazałem jej śledzić - powiedział Jake.
- Poszedłem dziś do sklepu Chloe.
Jake zacisnął pięści. Ojciec zakazywał mu chodzić za Chloe, a sam to zrobił.
- Doceniam twoją troskę, ale sam to załatwię.
- Nieprawda. Z trudem znosiła moją obecność. Układ sił między wami nigdy nie był równy. Nie
wtrącaj się. Poczekaj, niech zrozumie, że cię potrzebuje. Jeśli za bardzo ją przyciśniesz, odejdzie. I nie
myśl, że chodzi mi o ciebie. To o nią się martwię. Chloe pasuje do ciebie. Chcę, żeby weszła do naszej
rodziny. Spaprałeś sprawę, więc nie zrób tego po raz drugi, bo wtedy stracisz ją na dobre, a ona zosta-
nie z niczym. Chcesz tego?
- Oczywiście, że nie.
Kyle oderwał się od futryny.
- Więc wejdz do domu, pochwal sukienkę matki i daj jej słowo, że wszystko będzie dobrze.
- Tobie pewnie się to nie zdarzyło - mruknął Jake, gdy ojciec zniknął za drzwiami.
R
L
T
- Nawet gdyby, na pewno nie powiedziałbym o tym matce! - odkrzyknął Kyle z ciemności.
W czwartek, po długim dniu bez nowości, wypełnionym usiłowaniem, by nie wypatrywać Ja-
ke'a ani nie myśleć o tajemniczym Julianie, Chloe po raz osiemdziesiąty drugi zepchnęła z lady nieco
osmalone Znajdowanie wybaczenia i już miała umyć grill i niechętnie iść do domu, gdy zobaczyła zbli-
żającą się Josey i nieco się ożywiła.
- Josey! - zawołała. - Dobrze, że wpadłaś. Tak szybko uciekłaś z festiwalu. Nie wiedziałam, jak
się z tobą skontaktować, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Wiem. Przyszłam przeprosić - powiedziała Josey, podchodząc do lady. - Czasami... staję się
dziesięciolatką. - Skrzywiła się, jakby to jej sprawiało przykrość. - Mam komórkę. Jeśli chcesz do
mnie zadzwonić, zacznę odsłuchiwać wiadomości. Masz coś do pisania? Dam ci numer.
Chloe wyjęła wizytówkę z małego stojaczka przy kasie i podała Josey wraz z długopisem. Josey
zapisała numer na odwrocie kartonika.
- Co dla ciebie? - spytała Chloe. - Grillowane pomidory i ser?
- Nie, dzięki. - Josey odłożyła długopis obok wizytówki.
- E, nie daj się prosić. Robię świetne kanapki z sadzonym jajkiem. Chcesz spróbować?
Patrzyła na nią z zachęcającym uśmiechem tak długo, aż Josey wreszcie roześmiała się i skinęła
głową.
- Dobrze.
- Zwietnie! - Chloe włożyła jednorazowe rękawiczki i wyjęła dwa jajka z lodówki pod ladą. -
Wez moją wizytówkę. Możesz zadzwonić do sklepu, jeśli chcesz. Ten numer na dole to komórka. -
Rzuciła kosteczkę masła na grill. Kiedy się rozpuściło, wbiła na nie jajka, na tyle blisko siebie, że ich
białka zlały się ze sobą. Następnie posmarowała masłem dwa kawałki chleba na zakwasie i położyła je
na grillu.
- Nie wiedziałam, że ten sklep nazywa się U Rudego" - odezwała się Josey, wpatrzona w wizy-
tówkę.
Chloe uśmiechnęła się na myśl o pradziadku.
- Kolejna rodzinna tradycja. Mój pradziadek miał rude włosy. Matka też. - Posypała jajka solą i
pieprzem, dodała odrobinę szczypiorku, po czym obróciła je łopatką. Kromki chleba również. Przez
całe dzieciństwo przyglądała się, jak pradziadek tak robi. Tylko w tym sklepie czuła się mu bliska. -
Na miejscu czy na wynos?
- Na wynos.
Chloe jeszcze raz doprawiła jajka solą i pieprzem, upewniła się, że żółtka są lekko ścięte, i po-
sypała je tartym serem. Zaczekała, aż się roztopi, po czym zdjęła jajka łopatką i położyła je na grzan-
kach. Owinęła kanapkę, wsunęła ją do torby i odwróciła się do Josey.
R
L
T
- Na koszt firmy - oznajmiła, gestem zbywając jej protesty. - Może poczekasz chwilę, aż sprząt-
nę? Wyszłybyśmy razem.
Josey oparła się o ladę. Chloe zajęła się szorowaniem grilla.
- Widzę, że wyjęłaś książkę z kosza - zauważyła Josey.
Chloe obejrzała się przez ramię. Znajdowanie wybaczenia leżało znowu na ladzie, blisko Josey,
która gładziła okładkę, pomrukując ze współczuciem na widok osmalonych śladów powstałych tego
ranka, gdy książka pojawiła się nagle na grillu przed Chloe. Niemal słychać było jej zadowolone mru-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]