[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym, że została gdzieś zabrana i nikt nie wiedział, gdzie jest, sprawiała, że miał ochotę się rozpłakać, a sta-
rał się ze wszystkich sił, żeby jego twarz była spokojna i kamienna, żeby nikt nigdy nie mógł dojść do te-
go, co myśli.
Czasami, szczególnie w nocy, przypominał sobie, jak usiłował pomóc swojej mamie, gdy była pija-
na, i nagle czuł, jak wzbiera w nim ogromna miłość. Potem był na siebie zły za to, że jest taki głupi, i od-
czuwał to stare i wstydliwe pragnienie, żeby umrzeć.
Z ojcem Timem żyło mu się bardzo dobrze. W końcu czuł się bezpiecznie, jakby wszystko miało
dobrze się ułożyć. Ale teraz nie wiedział, co się stanie. Lubił Cynthię, ale jeśli ona nie będzie go lubiła,
jeśli będzie próbowała sprawić, żeby odszedł albo wrócił do mamy? A jeśli Cynthia będzie próbowała być
jego mamą? Na taką myśl serce zmroził mu lód. Pragnął swojej własnej mamy, nawet jeśli jej nienawidził i
nie chciał już nigdy więcej, do końca życia, widzieć.
R
L
T
Był zadowolony, że Barnaba przyszedł do jego pokoju i wskoczył na jego łóżko, układając się w
nogach, ponieważ to wspaniałe mieć przyjaciela. Poza tym Barnaba nigdy nie powie nikomu, że on płacze
i nie może przestać.
Rozdział szósty
LIST
Serce nieomal pękało mu z jakiejś niewypowiedzianej tęsknoty, chociaż nie miał pojęcia, dlaczego.
Był przecież szczęśliwy, że został obdarzony wszystkim, co to życie mogło mu dać, nawet więcej niż
wszystkim.
Siedział przy biurku w salonie i wyglądał przez okno na zapadający nad parkiem Baxter zmierzch.
Cynthia pracowała nad ilustracją, która miała zostać wysłana jutro rano pocztą kurierską FedEx. Gdyby nie
to, znajdowałby się teraz u jej boku, lgnąc do jej żywej istoty jak jego lista zakupów przytwierdzona ma-
gnesem do drzwi lodówki.
Zabębnił palcami po blacie biurka.
Nie chciał pracować nad kazaniem. Nie chciał wziąć prysznica i wsunąć się do łóżka z ukochaną
książką pochodzącą z jego doskonale wyposażonych półek, i z pewnością nie chciał włączyć telewizora i
pozwolić, aby zgiełk wypełnił to ciche miejsce jak jakaś plugawa Niagara. Nie przychodziło mu do głowy
nic, co miałby ochotę zrobić; żadne z jego zwyczajowych zajęć nie wydawało się kuszące.
Aha. Jego palce zamarły na blacie biurka.
Nagle już wiedział, z absolutną jasnością.
Chciał utrwalić, w jakiś sposób, radość tego pozbawiającego tchu zdarzenia, która go porwała i
obezwładniła, i zauroczyła. Być może dla większości ludzi, którzy zakochiwali się wiele razy, nie byłoby
to takie piękne przeżycie, ale dla niego było nowe i olśniewające. A jednak, nawet przy całej unikalności,
wydawało mu się, że ucieka, staje się ono częścią historii jego życia, w której niuanse, odcienie zostaną
utracone na zawsze; zachowane w świadomości tak, ale zatarte przez upływający czas, a potem, obawiał
się, znikną zupełnie.
Wysunął szufladę biurka i wyjął blok listowy oraz jedno ze zwykłych piór, które ostatnio polubił.
Mimo że atrament miał odrażający zapach, podobało mu się to, jak prezentuje się na papierze czarny,
śmiały i godny zaufania.
Wiedział teraz, do czego nakłania go dusza. Wiedział i pomysł ten spodobał mu się niezmiernie.
Napisze wiersz.
W nim opowie wszystko, wyzna całą swoją miłość, która przez swą ogromną i przytłaczającą si-
łę do tej pory zdawała się pozbawiać go zdrowych zmysłów.
R
L
T
Z nią doznawał całej gamy... nie, całego spektrum uczuć, które jednak niezmiennie manifestowały
się jak zachodnia granica stanu Rhode Island*:
* Zachodnią granicę stanu Rhode Island stanowi linia prosta. (Przypisy pochodzą od tłumaczki).
Jesteś dla mnie najpiękniejsza będę Cię kochał wiecznie czy zostaniesz moją żoną i uczynisz mnie
najszczęśliwszym mężczyzną pod słońcem", kropka, koniec wyznania.
Nie krył zdziwienia, jak dużo udało mu się osiągnąć w znajomości z tą kobietą poprzez wypowie-
dzenie jedynie najbardziej podstawowych miłosnych deklaracji. Wszystkie były oczywiście niewyobrażal-
nie szczere, a mimo to były słowami zbyt prostymi i było ich zbyt mało. Ani razu nie dorównały tempera-
mentowi, urodzie czy też duchowi tej, do której były adresowane.
Wiedział teraz, dlaczego ludzie mieli ochotę krzyczeć ze szczytu dachu, wątpił jednak, żeby koniec
końców miało to przynieść jakiś wymierny efekt. Można było wspiąć się na dach i balansując niebezpiecz-
nie na szczycie albo kominie, wykrzykiwać aż do ochrypnięcia: Kocham! Kocham!"
A co zrobiliby ludzie na ulicy? Spojrzeliby do góry, wzruszyli ramionami, przewrócili oczami i za-
pytali: I co z tego?"
Poderwał się radośnie z krzesła i poszedł do kuchni nastawić wodę na herbatę. Najwyrazniej wy-
krzykiwanie ze szczytu dachu było ulotnym wydarzeniem w historii zakochanych, nie cenionym zbyt dłu-
go jako pełnoprawne wyrażenie żarliwego uczucia. Co więc w takim razie zawsze działało bez pudła? Po-
ezja! I historia tego dowiodła!
Kocham zacytował, napełniając czajnik ...jak wszystko, czego sobie życzę, jak to, co jest
mi powszednią opoką; kocham swobodnie jak cnotę wysoką..."*.
Proszę bardzo! Już lepiej. Jedyny problem, że E.B. Browning już to napisała.
* Fragment wiersza Elizabeth B. Browning Jak ja cię kocham w tłumaczeniu Czesława Jastrzębca-Kozłowskiego zaczerp-
nięto z książki Poeci języka angielskiego, PIW, Warszawa 1971.
Stał, rozmyślając przy kuchence, jakby spowity mgłą, która sprawiała, że na chwilę zapominał,
gdzie jest i co ma zamiar zrobić, aż czajnik zagwizdał, a wtedy obudził się i zauważył, że z dziwną rado-
ścią wrzuca do czajnika torebki i wlewa parującą wodę.
Przykrył czajnik i zostawiwszy herbatę, żeby się zaparzyła, wrócił do salonu i przeglądnął zawar-
tość półek. Nie od razu mógł znalezć tomik poezji miłosnej, ale z pewnością znajdzie tu coś, co go zainspi-
ruje, sprawi, że krew zacznie mu krążyć szybciej. Wybrał mały błękitny tom, z którego korzystał raz czy
dwa przy udzielaniu porad małżeńskich, i otworzył go na przypadkowej stronie.
Jest mi smutno, gdy Cię nie widzę przeczytał na głos fragment listu dziewiętnastowiecznego
amerykańskiego amanta. Wyjdz za mnie, dobrze? I zamieszkaj ze mną. Zrobię wszystko, żebyś była
R
L
T
szczęśliwa. Nie będziesz musiała ciężko pracować, a gdy będziesz zmęczona, możesz położyć mi głowę na
kolanach i zaśpiewam Ci do snu...".
Porządny chłop!, pomyślał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]