[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kiedy wszedł w nią, oplotła go nogami i straciła poczucie rzeczywistości.
Chwilę pózniej leżeli obok siebie, starając się uspokoić oddechy.
- Co myśmy najlepszego zrobili? - jęknęła Elizabeth i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Mam ci to wytłumaczyć? - spytał Kristian. - Najpierw rozpiąłem twoją bluzkę, potem uniosłem do
góry spódnicę, następnie...
- Wariat! Nie to miałam na myśli. A gdyby ktoś nas zobaczył? - szybko doprowadziła się do porządku
i wyciągnęła z włosów zdzbła siana. - Ty też się pospiesz! Wiele osób widziało, jak tu wchodziłam. Na
pewno już się zastanawiają, dlaczego tak długo nie wychodzę.
Kristian był tak powolny, że Elizabeth z trudem kryła rozdrażnienie. W końcu oboje byli gotowi.
- Wyjdziemy razem? - spytała.
- A dlaczego nie?
107
Wzruszyła ramionami. Na szczęście na podwórzu nie spotkali żywej duszy. Nikt też nie obserwował
ich przez okno. Z uśmiechem błąkającym się w kąciku ust, Elizabeth szybkim krokiem ruszyła w
stronę domu.
Dopiero przy obiedzie zwróciła uwagę na gniewne spojrzenia, jakimi obrzucały się Pernille i Amanda.
Przez cały posiłek nie spuszczała ich z oka. Widziała, że unikają się jak ognia i nie odzywają do siebie
ani słowem.
Kiedy po skończonym obiedzie mężczyzni wyszli z kuchni, odciągnęła Pernille na stronę.
- Mogłabyś mi w czymś pomóc?
- Oczywiście - zaszczebiotała opiekunka. - Teraz?
- Tak. Mam kłopoty z nową robótką. Może ty byś na nią zerknęła?
Elizabeth wprowadziła Pernille do salonu i starannie zamknęła za sobą drzwi.
- A teraz słucham - powiedziała, składając ręce na piersiach. - Co się dzieje między tobą i Amandą?
- Co takiego? - Pernille poczerwieniała jak świeżo malowana ściana szopy na lodzie. - Nie rozumiem,
o czym mówisz. Nic się nie dzieje. Skąd ten pomysł? -spytała, unikając jej spojrzenia.
- Kiedy wróciłam do domu, Amanda z płaczem biegła przez podwórze.
- Powiedziała coś?
- Nie, ale już przy stole zauważyłam, że dziwnie się zachowujecie. No już, mów, co się dzieje.
Pernille milczała, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Ja nie żartuję - rzuciła ostro Elizabeth. - Amanda jest naszym gościem i należy jej się szacunek. Albo
powiesz mi, o co chodzi, zachowując resztki honoru, albo pójdę do Amandy i od niej dowiem się
prawdy. Co wybierasz?
Pernille powoli podniosła wzrok, a Elizabeth poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach. Oczy
opiekunki
113
przypominały czarne, wąskie szparki, a wargi wykrzywiały się w złośliwym grymasie.
- Amanda to zła kobieta - wysyczała. - Zła!
- Co ty powiedziałaś? - pytanie Elizabeth zabrzmiało jak ledwo słyszalny szept.
Oddech Pernille zrobił się szybki i urywany, a jej duże piersi wznosiły się i opadały.
- Amanda bije dzieci - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Co? No, teraz to przesadziłaś.
Kiedy Pernille zbliżyła się, Elizabeth mimowolnie zrobiła krok do tyłu.
- Mały William był trochę... niegrzeczny i upierał się, że chce dotknąć żelazka. I wtedy Amanda go
uderzyła.
- Mocno?
- Dość mocno. - W co?
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak - Elizabeth zobaczyła, że na czoło Pernille wystąpiły krople potu.
- W pupę.
- Rozpłakał się?
Pernille zrobiła wielkie oczy.
- Oczywiście, że tak.
- Nic dziwnego, że się rozzłościł. Ale ma na sobie grubą pieluchę, więc prawie nic nie poczuł.
Pójdziesz teraz do Amandy i poprosisz o wybaczenie.
- Co takiego? - Pernille nie mogła złapać tchu. - To chyba jakiś żart? Ja mam ją przeprosić za to, że bije
dzieci? Paskudna dziewucha! Już ja jej...
Pernille zacisnęła pulchne dłonie w pięści i spojrzała z wściekłością przed siebie.
Elizabeth patrzyła na nią z niedowierzaniem. Reakcja Pernille była równie przerażająca, co
nieoczekiwana. - Co powiedziałaś Amandzie po tym, jak dała Williamowi klapsa w pupę?
109
Pernille wzdrygnęła się.
- Nic takiego - odpowiedziała, błądząc oczami po salonie. - Ja... poprosiłam ją, żeby więcej tego nie
robiła.
Elizabeth przyjrzała się jej badawczo. Jeśli potraktowała ją jak Sarę, nic dziwnego, że Amanda
wybiegła z domu z płaczem.
- Teraz idz i przeproś Amandę. Musisz mi obiecać, że to się nigdy więcej nie powtórzy. Amanda jest
dla mnie jak młodsza siostra i należy jej się szacunek.
Pernille nie ruszyła się z miejsca. Stała tak dłuższą chwilę, skubiąc oparcie krzesła, aż w końcu
spojrzała na Elizabeth i spytała z niedowierzaniem.
- Jak siostra?
- Tak. Sprowadziłam ją tutaj jako służącą, kiedy była małą dziewczynką. Pracowała wtedy w innym
gospodarstwie, w którym zle ją traktowano. O mało nie umarła. To ja ją uratowałam.
- Naprawdę? - głos Pernille zabrzmiał nieco łagodniej.
- A teraz zrób, o co proszę, a zapomnę o całej sprawie i nigdy do niej nie wrócę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]