[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Między nią a drogą ucieczki stał Dawid i mocno
trzymał ją za ramiona. Miał pociemniałe i zniecierpliwione
oczy. Pożądanie wisiało w powietrzu, aż trudno było od-
dychać.
- Nie chcę tego!
Powiedziała to, czy tylko pomyślała? Ale usłyszała
wyrazną odpowiedz, zwięzłą i stanowczą:
- Nie możesz ciągle uciekać, Auroro. Ani przede
mną, ani przed sobą.
A potem znalazła się w mrocznym tunelu, którego
miękką wykładzinę zaczynały właśnie lizać płomienie
61
ognia.
A. J. poderwała się na łóżku bez tchu, dygocząc z
przerażenia. Nie świecił księżyc, tylko pierwsze promienie
słońca wpadały przez okna jej sypialni. To moja sypialnia,
powtarzała sobie w duchu, odgarniając z oczu włosy. Nie
ma tu żadnych hiacyntów i cieni, żadnego niepokojącego
obrazu.
To tylko sen. Ale dlaczego był aż tak realistyczny?
Nadal czuła lekki ucisk na ramionach, gdzie spoczywały
jego ręce. Pozostał także niepokój, dręczący, niepojęty,
bolesny... i słodki.
Na Boga, dlaczego śnił jej się Dawid Brady?
Dlaczego właśnie on?
Cóż, od dwóch tygodni absorbował jej myśli, bo
razem pracowali nad filmem, bała się o Clarissę, co też
miało związek z Dawidem, a poza tym harowała ponad
miarę i była przemęczona. Jedyny wypoczynek, jakiego
zażyła w ostatnich miesiącach, to te chwile spędzone z nim
na plaży.
A o tym też wolała nie myśleć - ani o tym, co się
stało, a raczej prawie się stało, ani o tym, co zostało
powiedziane albo pozostało w sferze domysłu.
Wiedziała, że już nie zaśnie. Choć była dopiero
szósta rano, odrzuciła kołdrę i wstała. Dwie filiżanki
mocnej kawy i zimny prysznic postawiają na nogi.
Kuchnia była przestronna i funkcjonalnie urządzona.
A. J. żyła nad wyraz praktycznie, a wokół niej nigdy nie
pojawiał się bałagan.
Zeszła po dwóch stopniach do części mieszkalnej i
podeszła do sprzętu, który znała najlepiej. Był to ekspres
do kawy.
Nastawiła go i poszła do łazienki. Gdy po
62
kwadransie wyszła spod prysznica, zapach kawy - czyli
normalności - unosił się w powietrzu. Pierwszy łyk
kofeiny, następny... Wracała codzienna rutyna. Nie ma nic
głupszego i nieuchwytnego niż senny majak, który wytrąca
z równowagi. Połknęła garść witamin, po czym z drugą
filiżanką kawy przeszła do sypialni, żeby się ubrać,
przebiegając w myślach plan dnia.
Zdecydowała się na kostium z surowego jedwabiu w
kolorze niedojrzałej brzoskwini, do tego broszka w
kształcie półksiężyca. Kiedy ją przypinała, pomyślała, że
podczas snu nie była tak pewna siebie ani tak wyniosła jak
w realnym życiu. Uległa, łagodna, bezbronna... Ale to był
tylko sen, w prawdziwym świecie zaś nie może sobie
pozwolić na słabość. Zdradzić swój słaby punkt, to w tym
mieście pełnym drapieżców zawodowa śmierć dla agenta.
A co dopiero, gdy jest nim kobieta! Kobieta, pozwalając
mężczyznie dostrzec tę słabość, naraziłaby się na cholerne
ryzyko. A. J. Fields nie zamierzała ryzykować.
Obciągnęła żakiet i po raz ostatni przejrzała się w lu-
strze. Nie minęło dwadzieścia minut, jak otwierała drzwi
swojego biura.
Nie po raz pierwszy A. J. zjawiała się przed
wszystkimi. Uśmiechnęła się na wspomnienie swoich jakże
skromnych początków. Teraz zatrudniała dwie
recepcjonistki, sekretarkę i asystenta oraz zespół agentów.
Gdy przekręciła kontakt, światło padło na mosiężne
sprzęty, doniczki i różowe ściany. Dobrze, że zatrudniła
dekoratora. Wnętrze miało dyskretną, nierzucającą się w
oczy klasę z subtelnymi aluzjami do wysokich kompetencji
i możliwości firmy.
Spojrzała na zegarek. Uwzględniając różnicę czasu,
mogła jeszcze wykonać parę telefonów na Wschodnie Wy-
63
brzeże. Przez pół godziny załatwiła kilka ważnych spraw,
rzuciła także okiem na pilotażowy scenariusz jednego z
klientów.
Pożytecznie spędzony poranek, stwierdziła.
Rozsiadła się wygodnie w fotelu i zsunęła pantofle z nóg.
Odpocznie trochę, zanim przejdzie do papierkowej roboty.
W tym momencie zadzwonił jej telefon. Następnie
usłyszała kroki.
Zerknęła na zegarek, zastanawiając się, kto mógł się
zjawić o tak wczesnej porze. Nie znała w zespole takiego
gorliwca, któremu chciałoby się przychodzić pół godziny
przed czasem. Kiedy wstała, żeby sprawdzić, kto to taki,
kroki ucichły. Może wystarczy po prostu zawołać, pomy-
ślała i w tej chwili przypomniała sobie wszystkie filmy
grozy, które widziała. Bohaterka pełna ufności woła, po
czym wpada w pułapkę i znajduje się sam na sam z niebez-
piecznym maniakiem. A. J. przełknęła ślinę i chwyciła
ciężki metalowy przycisk do papieru.
Znowu rozległy się kroki, były coraz bliżej. A. J.
cicho przeszła przez gabinet i stanęła za drzwiami. Kroki
zatrzymały się po drugiej stronie. Trzymając przycisk,
położyła rękę na klamce, wstrzymała oddech, po czym
szarpnęła drzwi. Tylko nadludzki refleks uratował Dawida
przed zmiażdżeniem nosa. Zdumiony, chwycił A. J. za nad-
garstek.
- Zawsze w ten sposób witasz gości, A. J.?
- Do jasnej cholery! - Uczucie ulgi sprawiło, że
przycisk wypadł jej z ręki. - Przestraszyłeś mnie, Brady.
Jakim prawem zakradasz się, i to o tak wczesnej porze?
- O to samo mógłbym zapytać ciebie. Po prostu
wcześnie wstałem.
Ponieważ trzęsły jej się kolana, musiała usiąść.
64
- Różnica polega na tym, że to moje biuro. Mogę się
tutaj zakradać, kiedy mi się podoba. Po co przyszedłeś?
- Może nie mogłem się obejść bez twojego błyskotli-
wego towarzystwa?
- Nie chrzań!
- No dobrze, lecę do Nowego Jorku na plenerowe
zdjęcia. Będę tam kilka dni, więc chciałbym, żebyś
przekazała Clarissie wiadomość. - Kłamał, ale gdy tylko się
obudził, wiedział, że przed wyjazdem koniecznie musi
zobaczyć A. J. Oczywiście gdyby się do tego przyznał,
wyrzuciłaby go na zbity łeb.
- Zwietnie. - Wstała i sięgnęła po notatnik. - Chętnie
przekażę wiadomość. Ale na przyszłość pamiętaj, że nie-
którzy ludzie strzelają do takich, którzy zakradają się do
firm poza godzinami pracy, a sądy uznają to za działanie w
obronie własnej.
- Drzwi były otwarte, a w recepcji nie było nikogo,
więc chciałem sprawdzić, kto tu jest i zostawić ci kartkę.
- Co to za wiadomość, Brady?
Nic jeszcze nie wymyślił. By zyskać na czasie,
zaczął oglądać wymuskany pastelowy gabinet.
- Przyjemne miejsce. - Wszystko było starannie po-
układane, jak pod sznurek. - Lubisz porządek, prawda?
- Tak. - Niecierpliwie postukała ołówkiem w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]