[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mogłabym jechać, gdyby Courtenay zgodził się mi
towarzyszyć - upierała się Tiffany.
- Nie zgodzę się - rzekł Courtenay. - Muszę jechać do
Bardsey, żeby poszukać odpowiedniego transportu. Ponieważ nie
ma tu rogatek, sprawa może być trudna. Czy wystarczy otwarta
bryczka? - zwrócił się do panny Trent.
- Nie, na pewno nie - wtrąciła się Tiffany. -Przecież i tak
będzie na nią świecić słońce. Moim zdaniem, powinna zaczekać, aż
zrobi się chłodniej, prawda, Ancillo? Biedna Lizzie, już lepiej
zostawić ją w tej miłej gospodzie. Wówczas moglibyśmy pojechać
do Knaresborough. Do tego czasu wydobrzeje, a Ancilla na pewno
chętnie z nią zostanie.
Lindeth, który martwił się coraz bardziej, powiedział:
- Chyba nie mówi pani tego poważnie. Dwie damy nie
powinny zostawać same w gospodzie.
- Och, to nonsens. Ja bym się tym nie przejmowała. Przecież
Ancilla dotrzyma Lizzie towarzystwa.
100
- Z pewnością nie bawiłaby się pani dobrze, panno Wield,
wiedząc, że obie panie są w takiej sytuacji - zauważył Julian.
- Tak pan myśli? - spytał Courtenay i zaśmiał się grubiańsko. -
Jeszcze jej pan nie zna. Tiffany, możesz przestać spiskować, bo i
tak niczego nie osiągniesz. Nie pojadę do Knaresborough.
Tiffany cała poczerwieniała.
- Uważam, że jesteś obrzydliwy! - rzuciła zapalczywie. - Chcę
pojechać do Knaresborough i... i to zrobię!
- Na miłość boską! - powiedziała z rozpaczą panna Trent.
Panna Wield zwróciła się w jej stronę.
- Ty też jesteś okropna, Ancillo! Powinnaś słuchać mnie, a nie
Lizzie! Po co z nami się wybrała, jeśli zamierzała zachorować?!
- Uspokój się! - rzekł ostro Courtenay, spoglądając w stronę
otwartych drzwi. - Witaj, Lizzie. Czy czujesz się już lepiej?
Panna Colebatch oparła się o framugę i odparła z bladym
uśmiechem:
- Dziękuję, znacznie lepiej. Prawie dobrze. Bardzo mi
przykro, że sprawiłam tyle kłopotu.
Tiffany podbiegła do niej.
- Wiedziałam, że tak będzie. Chyba nie chcesz wracać do
domu? Tylko pomyśl, jak to nudno...
- Proszę nie wychodzić na słońce, panno Colebatch - wtrąciła
Ancilla i wzięła dziewczynę za ramię. - Proszę wejść do środka,
właścicielka zrobi nam herbaty.
- Tak, herbata cię pokrzepi - zgodziła się Tiffany. - Będziesz
zdrowa jak rydz.
- Obawiam się jednak, że gdybym spróbowała jazdy...
- Nie będzie już pani jechać wierzchem, panno Colebatch -
zapewnił Julian. - Underhill sprowadzi tu zaraz powóz i wrócimy
wszyscy do domu. Jest za gorąco na takie wyprawy.
- Tak, oczywiście - zapewnił Courtenay. -Już jadę. Obiecuję,
że przywiozę parasolkę, by chroniła panią od słońca, nawet gdybym
musiał ją ukraść. Zaczekajcie w gospodzie, to nie powinno zająć
więcej niż godzinę.
101
- Godzinę?! - wykrzyknęła Tiffany. - A co ja mam w tym
czasie robić?! Chyba nie wyobrażasz sobie, że będę siedziała w tej
dusznej i ciemnej gospodzie przez całą godzinę?! Wykluczone.
- Aha, więc teraz jest duszna i ciemna? Mówiłaś, że chętnie
spędziłabyś tu cały dzień. Możesz sobie tak na mnie patrzeć, nie
boję się. Dobrze wiem, że jesteś samolubna i zepsuta. Zależy ci
tylko na sobie i, moim zdaniem, nigdy się nie zmienisz.
Tiffany wybuchnęła płaczem, a w oczach panny Colebatch
pojawiły się łzy współczucia.
- Courtenay, nie mów tak - poprosiła. -Wiem, że to wszystko
moja wina. Wybacz mi, Tiffany.
- Prosi ją pani o wybaczenie?! - oburzył się Courtenay. .
- Panie Underhill, proszę się uspokoić. - Panna Trent
upomniała go oficjalnie jako opiekunka panny Wield. - Tiffany,
przestań płakać. Jeśli nie chcesz tu zostać, możesz pojechać z
kuzynem do Bardsey. W ten sposób moglibyście ciągnąć kłótnię,
nie zmuszając nas przy tym do jej słuchania.
- Nie pojadę - chlipała Tiffany. - Nienawidzę Courtenaya i nie
chcę tam jechać.
Panna Trent doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej
podopieczna może łatwo wpaść w histerię, dlatego rozejrzała się
dookoła, szukając wsparcia. Lindeth, który stał z zaciśniętymi
ustami,;; nawet się nie ruszył, ale rozbawiony sir Waldo zbliżył się
do Tiffany i rzekł:
- Daj spokój, moje dziecko. Piękna panna Wield z
opuchniętymi oczami? Nie zniósłbym tego widoku.
Czknęła przy kolejnym chlipnięciu, ale przestała płakać.
- Mam opuchnięte oczy? Och, nie! Naprawdę?
Uniósł palcem brodę dziewczyny i przyjrzał się jej uważnie w
sposób, jaki wiele kobiet uznało za zniewalający.
- Dzięki Bogu, nie. Widzę tylko bławatki zmoczone rosą.
Zadowolona, zaniosła się perlistym śmiechem.
- Jak pięknie powiedziane!
102
- Też tak uważam - zgodził się, wycierając jej policzki swoją
chusteczką. - Ma pani bardzo długie rzęsy. Czy nigdy się pani nie
plączą?
- Oczywiście, że nie. Jak może pan być taki niemądry? Chce
mi pan pochlebić?
- Nic podobnego. Czy pragnie pani jechać do Bardsey, panno
Wield?
Jej twarz natychmiast się zachmurzyła.
- Z Courtenayem? Nie, dziękuję.
- A ze mną?
- Z panem? A czy pan tam się wybiera?
- Pod warunkiem, że pani pojedzie ze mną.
Na jej ustach pojawił się prowokacyjny uśmiech.
- Ancilla mi nie pozwoli! - rzuciła i spojrzała wyzywająco na
guwernantkę.
- Nawet jeśli Courtenay pojedzie z nami? -Sir Waldo zerknął
pytająco w stronę panny Trent. - Co pani na to?
Słuchała tej rozmowy z mieszanymi uczuciami, rozdarta między
wdzięcznością za to, że zażegnał najgorsze, a oburzeniem z powodu
metod, jakich użył.
- Jestem przekonana, że pani Underhill nie miałaby nic
przeciwko temu - powiedziała ostrożnie.
- Pójdę osiodłać pozostałe konie. A ty, Julianie, będziesz
sprawował pieczę nad pozostałymi damami. - Sir Waldo zwrócił się
do kuzyna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]