[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poruszona.
W roku 2003 Martha zamieszkała przy ulicy Chaillot,
w XVI dzielnicy Paryża, w bliskim sąsiedztwie swego przyjaciela Nelsona Freire. Kupiła mały
domek, stojący na podwórzu między dwiema kamienicami. Na parterze salon
z aneksem kuchennym. Po lewej pianino yamaha z opcją
sileni (z wejściem na słuchawki), by grać nocą, nie przeszkadzając sąsiadom. Na pianinie piętrzą się
stosy partytur,
płyt, DVD, często nie rozpakowanych jeszcze prezentów,
różnych trofeów, fotografii, listów od wielbicieli, bukietów
kwiatów, cukierków... Na pulpicie nad klawiaturą, niczym
w pokoju nastolatki, widnieje przyklejona taśmą reprodukcja słynnego portretu młodego Franza
Liszta. Po prawej
stół, gdzie się jada, i wypełniona lodówka: soki owocowe,
suszone mięso Grisons, produkty mleczne, tabule z libańskiego sklepiku po sąsiedzku oraz deser o
smaku kwiatu
pomarańczy, który bardzo lubi. Zlew pełen brudnych naczyń. Na kanapie kolejne partytury w
plastikowych workach. Na piętrze sypialnia, łóżko pełne pluszaków, z których każdy ma imię,
telewizor i sterty płyt DVD, a żadna
nie leży w swoim opakowaniu. W głębi łazienka tej samej
wielkości co pokój, pełna kremów, kosmetyków, najrozmaitszych maści i balsamów. Zwiatło jest
cały czas zapalone, a drzwi wejściowe rzadko zamknięte na klucz.
Pozwoliła sobie na to paryskie zacisze, ponieważ w jej
domu w Brukseli było tak dużo ludzi, że nie ośmielała się
już wracać do siebie. Pianiści, którymi się zajmowała, stawali się wymagający i despotyczni. "Mam
dość młodych
ludzi. Teraz zajmę się starymi!" To zresztą stało się jej nową manią: pensjonat dla artystów na
emeryturze, taki, jaki
stworzył dla śpiewaków operowych Verdi w Mediolanie.
Ivry Gitlis, izraelski skrzypek, często nocą składa jej wizytę. Martha jest zafascynowana jego
muzyczną intuicją,
a Ivry umie ją rozśmieszyć. Lubi jego wolność umysłu, fantazję i umiejętność gromadzenia wokół
siebie najróżniejszych artystów. Na scenie stale improwizuje. Zachowała
wspaniałe wspomnienia z kilku festiwali, które organizował w Vence. Można tam było spotkać
flecistę Jean-Pierre'a Rampala, dyrygentów Igora Markiewicza i Leopolda
Stokowskiego, a także Michela Legranda, mima Marcela
Marceau oraz Lea Ferrego. Programy były nowe, odważne i "skomponowane" niczym muzyczne
dzieła. Ivry, dziś
ponadosiemdziesięciosiedmioletni, mieszka w dzielnicy
Saint-Germain-des-Pres, w orientalnym karawanie, który
służy mu za garsonierę jak w czasach bohemy. Nieraz daje
jeszcze koncerty, grając z niezwykłą wprawą, przerywając
czasami, by czynić zabawne komentarze i puszczać oczko
do dziewcząt w pierwszym rzędzie. Uwodziciel, egocentryk i genialny muzyk nie starał się robić
kariery, ale jego
zawsze natchnione interpretacje koncertu Sibeliusa, II Koncertu Bartoka czy Koncertu
skrzypcowego "Pamięci anioła" Berga zapewnią mu niewątpliwie pośmiertną sławę, z której
wydaje się drwić. Ze swej kapryśnej drogi życiowej wyciągnął filozoficzną lekcję godną
wolnomyśliciela, którą
dzieli się ze swymi młodszymi kolegami: "Miejcie odwagę być sobą, podejmować ryzyko, nie być
kopią własnych
nagrań albo nagrań innych". Grał z szamanami w Afryce,
improwizował z Cyganami, brał udział w jam sessions, zawsze otwarty na eksperymenty, bowiem
ten nietuzinkowy artysta nie zna żadnych granic. Martha, o której Daniel
Barenboim powiedział kiedyś, że jest "pięknym obrazem
bez ram", znalazła w Ivrym swoje alter ego.
W 2007 roku Martha Argerich była gwiazdą trzech koncertów w sali Pleyela i wykonując wraz z
wszystkimi swoimi przyjaciółmi muzykę Jana Sebastiana Bacha, wskrzesiła
ducha swojego festiwalu w Lugano. Nad jednym z jezior
włoskojęzycznej Szwajcarii założyła nową rodzinę muzyków, która powiększa się z roku na rok.
Jest królową w huczącym roju pszczół, zjawia się też tam paru trutni, żeby
ją rozerwać. Wszyscy otrzymują za koncert takie samo honorarium, zarówno gwiazdy, jak i
nieznani muzycy. Carlo
Piccardi z Radia Szwajcarii Włoskiej wymyśla oryginalne
programy, a publiczność z całej Europy zjeżdża tu, by poznać inny sposób życia muzyką.
W Paryżu zagrała solo II Partite Bacha. Czy to znak powrotu do recitali, w co nikt nie śmiał już
wierzyć? Niewiele
jest szans na to, by Martha Argerich wróciła do piekielnego rytmu swych muzycznych początków.
Ale ten pierwszy
podskórny dreszcz mógłby zapowiadać całkowitą zmianę.
Bardzo nieśmiało, ostrożnie znów zaczyna grać solo, uważając równocześnie, by nie zostać samą.
W końcu, między
nadmiarem i abstynencją, dostrzegła trzecią możliwość.
Wie, że znalazła się na rozdrożu, ale nie wie jakim. Nadal
myje włosy w najmniej odpowiednich ku temu chwilach,
ale od trzech czy czterech lat przestała je farbować. "Właśnie tak siebie widzę", mówi
enigmatycznie. Martha, piewczyni naturalności, oszukiwała i prawdopodobnie miała to
sobie za złe. Chyba że to lenistwo wzięło w końcu górę.
Korona siwych włosów rozjaśniła jej twarz i, co ciekawe,
odmłodziła ją. "Chciałabym stać się starszą panią, trochę
śmieszną, ale nie za bardzo", mówiła w czasach młodości.
Martha, nosząca bransoletki z wełny, naszyjniki kupione
za grosze, pstrokate płócienne torby i hinduskie suknie, nie
boi się śmieszności. To cena za autentyczność.
W roku 2006, podczas koncertu w sali Pleyela, wraz
z Gidonem Kremerem zagrała Sceny dziecięce Schumanna.
W tych trzynastu miniaturach kompozytor odnosi się z powagą do tajemniczego, cudownego świata
dzieciństwa. Są
to cienie przeszłości, przetworzone w pamięci "osób, które
dorosły". Dla Marthy, z burzą siwych włosów, był to sposób na odnalezienie czasu niewinności, z
którego została
zbyt szybko wyrwana, choć nigdy naprawdę się z nim nie
rozstała. Okazja, by zapomnieć, że jest wirtuozem, co Schumann doradzał Klarze, by mogła
przeżyć na nowo swoją artystyczną drogę dzięki utworowi, którego nauczyła
się w bardzo młodym wieku. Przypomniała sobie nagle
czas, kiedy Juanita prowadziła ją i Kacyka do Konzerthaus
w Wiedniu. Miała czternaście lat, jej młodszy brat jedenaście. Podczas antraktu szeptał jej na ucho,
że czuje się
przy niej bezpiecznie i jest bardzo szczęśliwy. Grając Sceny
dziecięce w Paryżu, Martha miała łzy w oczach. Argentyńska pianistka z pewnością myślała też o
swoich wnukach,
obecnie pięciorgu, którym poświęca czas najczęściej jak to
możliwe. Lecz przede wszystkim grała na fortepianie tak,
jak grają dzieci: z powagą przelotnej chwili.
Muzyka ma moc zatrzymywania czasu. Otwiera inny
wymiar, który rozpuszcza przeszłość, terazniejszość i przyszłość w jaskrawej świadomości
przemijającej chwili. Pozostając dzieckiem, pianistka może swobodnie wyruszyć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]