[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Doskonale, pomyślał Ron. Zrobi jeden ruch w moją stronę i go zabiję. Będę miał kilkunastu świadków,
którzy potwierdzą, że musiałem. Zatrzymał się niecały metr od Harle'a, z którego twarzy zniknął
uśmiech.
- Puścili mnie. Nic mi nie mogli zrobić, no nie? Zrobić, zrobić, nie mogli mi nic zrobić. No. To. Mnie.
Puścili.
- Słuchaj - mruknął Ron, zwijając dłonie w pięści. - Doigrasz się. Wiesz, co to znaczy? Wszystko jedno,
czy mnie za to aresztują, czy mnie za to powieszą. Jeżeli nie zostawisz jej w spokoju, zabiję cię.
Rozumiesz?
- Kocham moją Gwennie, kocham ją, kocham ją, kochamją, kocham-ją, kocham. A ona kocha mnie,
kochamją, kocha mnie, kochamją, ko-chamnie, kocham, kochamkocha, kocha, kocha...
- No już. Stawaj. No już. Tchórzu! Nie masz jaj, żeby się bić jak mężczyzna, co? Niedobrze mi na twój
widok.
Harle cpuścił ręce. Dobra, uwaga...
Ron poczuł ściśnięcie serca, a uszy wypełnił mu huk oceanu. Przypływ adrenaliny przeszył chłodem
jego ciało jak wstrząs elektryczny.
300
M
Chłopak odwrócił się i uciekł. Sukinsyn...
- Wracaj!
Harle biegł na swoich tyczkowatych nogach w głąb ciemnej, zamglonej ulicy. Ron deptał mu po
piętach.
Minęli kilka przecznic.
Owszem, był wysportowany, ale czterdziestotrzyletniemu ciału brakowało wytrzymałości kogoś o
połowę młodszego, więc po pięciuset metrach chłopak odbił się daleko od niego i zniknął.
Zdyszany, czując kłujący ból w boku, Ron truchtem wrócił do domu i wsiadł do swojego lexusa. Aapiąc
oddech, krzyknął:
- Doris! Nie ruszajcie się stąd, pozamykajcie wszystkie drzwi. Znaj
dę go!
%7łona protestowała, ale nie zwracając na to uwagi, błyskawicznie ruszył z podjazdu.
Pół godziny pózniej, gdy objechał całe osiedle i nigdzie nie trafił na ślad chłopaka, wrócił do domu.
1 zastał córkę we łzach.
Doris i Gwen siedziały w salonie, przy spuszczonych roletach i zaciągniętych zasłonach. Doris ściskała
w dłoniach długi nóż kuchenny.
- Co? - zapytał ostro Ron. - Co się stało?
- Powiedz ojcu - poleciła córce Doris.
- Och, tatusiu. Przepraszam. Chciałam postąpić dobrze.
- Co? - Ron podszedł do nich szybkim krokiem, osunął się na kanapę i chwycił córkę za ramiona. -
Mów! - wrzasnął.
- On tu wrócił - wyznała ze szlochem Gwen. -- Stał przy jałowcu. I wyszłam z nim porozmawiać.
- Co zrobiłaś? Oszalałaś? - krzyknął Ron, dygocząc z wściekłości i strachu, gdy zaczął sobie wyobrażać,
co się mogło stać.
- Nie mogłam jej zatrzymać - wtrąciła Doris. - Próbowałam, ale...
- Bałam się o ciebie. Bałam się, że coś ci zrobi. Pomyślałam, że kiedy będę dla niego mila i go
poproszę, to sobie pójdzie.
Mimo przerażenia serce Rona Ashberry'ego wezbrało dumą z powodu odwagi córki.
- I co się stało? - zapytał.
- Och, tatusiu, to było okropne.
Zapominając o dumie, wyprostował się, patrząc uważnie w pobladłą twarz córki.
- Dotknął cię? - wyszeptał Ron.
- Nie... jeszcze nie.
301
- Co to znaczy "jeszcze nie"? - warknął Ron.
- Powiedział... - Odwróciła zapłakaną twarz od wściekłych oczu ojca, by spojrzeć w oczy matki, w
których malowała się determinacja. - Powiedział, że przy najbliższej pełni księżyca... kiedy kobiety
zachowują się inaczej z powodu... wiesz, tych comiesięcznych spraw, przy pełni księżyca znajdzie
mnie, gdziekolwiek będę... - Jej twarz oblała się rumieńcem. Przełknęła ślinę. - Nie mogę ci
powiedzieć, tatusiu. Nie powtórzę, co powiedział, że mi zrobi.
- Boże.
- Tak się przestraszyłam, że szybko uciekłam do domu.
Doris, odwróciwszy w stronę okna twarz o mocno zarysowanej szczęce, dodała:
- A on stał i gapił się na nas, śpiewając coś tym swoim okropnym
głosem. Zaraz zamknęłyśmy drzwi na klucz. - Wskazała nóż, kładąc go
na stole. - Przyniosłam to z kuchni na wszelki wypadek.
Kocha mnie, kocham ją, kocha mnie, kocham, kocham, kochakocham...
- Potem wróciłeś - ciągnęła jego żona - i kiedy zobaczył światła sa
mochodu, uciekł. Chyba w stronę domu rodziców.
Ron chwycił telefon i wdusił przycisk szybkiego wybierania numeru.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]