[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozumiesz, Eve, to... to... jest konieczne.
Rozumiała aż nadto dobrze. Wiedziała bowiem, że ich rodzinny dom miał być sprzedany, a
pieniądze obrócone na spłatę długów Geralda. Ile czasu upłynie, zanim ten sam los spotka także
Burntwood Hall? - zapytała siebie w duchu i ogarnął ją wielki smutek.
- Nie zabawiłaś zbyt długo u Parkinsonów - brzmiały kolejne słowa Geralda.
- To dlatego, że nie chciałam na zbyt długi czas opuszczać babki.
- A kiedyż ta szanowna dama uwolni nas od swojej męczącej obecności? - Gerald nie zamierzał
ukrywać swej niechęci do lady Pemberton.
- Skoro tylko poślubię pana Fitzalana - odrzekła Eve spokojnie.
Wyprostował się w fotelu i odstawił kieliszek. Oczywiście wiedział już, że Eve przyjęła
oświadczyny Marcusa Fitzalana, lecz wcale go to nie ucieszyło. Spojrzał teraz na nią czujnym,
pełnym złości wzrokiem.
- A więc zgodziłaś się poślubić naszego znamienitego sąsiada, człowieka bez szlacheckich
korzeni. Choć spodziewam się, że jego majątek te korzenie zastąpi.
- To nie twoja sprawa, Geraldzie, kogo poślubię, a obrażanie mojego narzeczonego na nic się nie
zda. Pan Fitzalan jest dżentelmenem, który cieszy się powszechnym szacunkiem.
- Prawdziwy dżentelmen nie wykorzystałby twojej niewinności i naiwności, nie próbowałby cię
uwieść. A jeżeli mnie pamięć nie myli, tak właśnie uczynił trzy lata temu. I czyniąc to, odebrał ci
wszelką nadzieję na małżeństwo z kimś naprawdę odpowiednim.
- To było dawno temu i najlepiej o tym zapomnieć. Nie chcę rozmawiać z tobą na ten temat.
Proszę tylko, żebyś pozwolił mnie i mojej babce zostać tutaj aż do mojego ślubu z panem
Fitzalanem. Jest to sprawa zaledwie kilku tygodni. Najwyżej miesiąca.
- Powiedziałem ci po pogrzebie ojca, że nie musisz się stąd wyprowadzać. Będę szczęśliwy,
mając cię tutaj tak długo, jak tylko zechcesz. Moja propozycja małżeństwa jest wciąż aktualna.
- A ja ją nieodmiennie odrzucam.
- Ależ Eve, to bardzo wielkoduszna propozycja. Małżeństwo ze mną byłoby dla ciebie bardzo
korzystne. Stałabyś się panią tego domu, a dzięki Kopalni Atwoodzkiej osobą ogromnie majętną.
Czego jeszcze żądasz?
- Czego jeszcze, Geraldzie? - odrzekła ironicznie. - Tu przecież osoba męża jest nie do
zaakceptowania.
Gerald zmienił się na twarzy. Na policzki wystąpił mu purpurowy rumieniec, a wargi
wykrzywiły się w grymasie pogardy.
- Jeżeli sądzisz, że będziesz szczęśliwa w małżeństwie z Marcusem Fitzalanem, to jesteś idiotką.
- Intencje pana Fitzalana są podyktowane honorem.
- Nie tyle intencje, co ambicje parweniusza. Poza tym, jeżeli dobrze pamiętam, to ty,
dowiedziawszy się o warunkach testamentu, stwierdziłaś, że dniem twojego ślubu z Marcusem
Fitzalanem będzie dzień, w którym piekło zamarznie. Mówiłaś, że nigdy nie zgodzisz się na
takie warunki. Wszyscy widzieli, jak bardzo nienawidzisz Marcusa Fitzalana i jak bardzo nim
gardzisz. To zadziwiające, jak szybko cię do siebie przekonał.
Oczy Eve zabłysły.
- Podczas odczytywania testamentu byłam zdenerwowana. To prawda, rozgniewało mnie
żądanie ojca, ale wszystko na tym świecie się zmienia, Geraldzie. Ja też się zmieniłam i po
zastanowieniu, a także po bliższym poznaniu pana Fitzalana, wiem, że postępuję słusznie.
Zresztą cokolwiek zrobię, nie będzie to twoja sprawa. Bo nie ma to absolutnie nic wspólnego z
tobą.
- Być może. - Uśmiechnął się pogardliwie. - Nie łudz się jednak, że Marcus Fitzalan pragnie
ciebie, bo on pragnie tylko kopalni. A na dodatek śmiem twierdzić, że gdy miną pierwsze uroki
waszego małżeńskiego pożycia, kobieta, którą mógł był poślubić, znów będzie, tak jak przedtem,
w jego łóżku.
- Nie obchodzą mnie twoje słowa, Geraldzie! - krzyknęła zirytowana. - Nie mam pojęcia, co
masz na myśli i absolutnie mnie to nie interesuje. Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób?!
- Stwierdzam tylko oczywisty fakt. - Uśmiechnął się złośliwie. - I oczywiście obchodzą cię moje
słowa. Otóż wiedz, że Marcus Fitzalan utrzymuje konfkty z Angela Stephenson. I z nią wolałby
się ożenić, niestety nie jest ona właścicielką wiadomej kopalni węgla. Prawdopodobnie nawet w
tej chwili oboje wspólnie się zabawiają.
Eve postanowiła nie dać się sprowokować, nie ujawnić swoich skrywanych uczuć. Choć czuła
się okropnie, uśmiechnęła się i uniosła brwi z udawanym zdziwieniem.
- Twój sarkazm i kąśliwość idą na marne, Geraldzie. Nie zmienią moich planów, więc daruj
sobie. Poza tym ci nie wierzę. Jeżeli jednak to, co mówisz, jest prawdą, to obawiam się, że
Angela się rozczaruje. - Eve uśmiechnęła się ironicznie. - Zresztą nie musi daleko szukać.
Pragnąc tak bardzo kolejnego męża, może przecież skierować swoje uczucia ku tobie. Teraz,
kiedy odziedziczyłeś spadek, dla kobiet jej pokroju stanowisz łakomy kąsek Wiem, że jest
finansowo zabezpieczona, jednak majątek ziemski Lesliego odziedziczył jego brat, dlatego
Angela szuka nowego domu.
Gerald, słuchając słów Eve, przyglądał jej się ze zmarszczonymi brwiami.
- Angela i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ona zagięła parol na Marcusa Fitzalana. Moja droga,
wszyscy mężczyzni stają się słabi, gdy chodzi o kobiety, a kobieta tak piękna jak Angela potrafi
wywierać na nich ogromny wpływ.
- Marcusa nie można oskarżyć o słabość, Geraldzie.
- Nie bądz naiwna - powiedział ostro. - On żeni się z tobą, żeby dostać Kopalnię Atwoodzką, a
jeśli sądzisz inaczej, to jesteś idiotką. Angela jest mściwa, więc radzę ci to wziąć pod uwagę.
Sama dobrze wiesz, że nie będzie stała z boku i spokojnie patrzyła, jak sprzątasz jej sprzed nosa
Marcusa. Ona będzie walczyć.
- Czy to, co teraz powiedziałeś, jest grozbą? - Eve aż pobladła z gniewu.
- Nie sądzę. Raczej ostrzeżeniem.
- Wybacz, Geraldzie, ale nie chcę tego słuchać. Muszę pójść do babki. - Ruszyła ku drzwiom.
- A tak przy okazji - rzucił Gerald niedbale. - Zaprosiłem gości. Podczas weekendu urządzam
duże przyjęcie. Poleć służbie wszystko przygotować. Ten dom przypomina mauzoleum, trzeba
go ożywić.
Gdy Eve wyszła z salonu, Matthew podążył za nią.
- Eve, zaczekaj, proszę. Tak mi przykro. Próbowałem zapobiec przyjazdowi Geralda, ale go
przecież znasz. W ogóle mnie nie słuchał.
- On nigdy nikogo nie słucha. Ale ty, Matthew, nie musisz mnie przepraszać, bo to nie twoja
wina. Jednak o ileż łatwiejsze byłoby życie, gdybyś urodził się przed Geraldem... Wiem, że to
twój brat i że na swój sposób go kochasz, ale muszę stwierdzić, że nigdy w życiu nie spotkałam
kogoś bardziej antypatycznego.
Gdyby zajrzała teraz do salonu, przekonałaby się, że z twarzy Geralda zniknął wyraz kpiny.
Wyglądał na kogoś, komu zadano ciężki cios i planuje teraz gorączkowo, jak wywinąć się z
opresji. Zamierzał za wszelką cenę zatrzymać w swoich rękach Kopalnię Atwoodzką, dzięki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]