[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cy z dużą szybkością czarny volkswagen, który potem skręcił w stronę Warszawy. Siedział w
nim mężczyzna, ubrany w jasną koszulę z krótkimi rękawami.
Przez cały czas od chwili znalezienia . zwłok Górzyńskiej prowadzono śledztwo w miejscu
ujawnienia przestępstwa i jego pobliżu. Przesłuchiwano setki osób, okazywano im fotografie
dziewczyny, przeszukiwano jezioro, w dużej części zarosłe szuwarami i pobliskie tereny.
Pęczniały teczki z protokołami przesłuchań, oględzin, notatkami służbowymi, ale wykonujący te
czynności funkcjonariusze robili je z coraz mniejszym przekonaniem. Zawsze lepiej jest szukać
czegoś konkretnego albo wiadomości o czymś konkretnym. Szukanie w ogóle jest zajęciem czę-
sto niewdzięcznym, trudno bowiem ocenić wartość czy znaczenie tego, co się znajduje.
Wreszcie nadeszło z Warszawy polecenie, aby zwrócić uwagę na wszystkie informacje, w
których występuje czarny volkswagen, słowem należy szukać czarnego gai-busa. Kalinowski
zatrudnił też kilku ludzi w Warszawie, starali się oni ustalić, ile takich samochodów zarejestro-
wano w stolicy i w czyim są posiadaniu.
Porucznik w dzień analizował napływające materiały i wiadomości, wieczorem, kiedy wracał
do swojego pokoju, przeglądał książki i gazety, które stanowiły przedtem własność zamordowa-
nej dziewczyny. Nie wiedział, czego tam szuka, i w ogóle właściwie nie był przekonany, że szu-
ka czegokolwiek. Może chciał tylko być w atmosferze, w jakiej bywała Górzyńska, to znaczy
uchwycić tę atmosferę z przedmiotów, które po niej zostały?
Dlaczego nie wyrzuciła tych gazet? Niektóre pochodziły nawet sprzed trzech lat. Codzienne
gazety sprzed trzech lat? Przecież to śmiecie. Gdyby jakiś zbiór, kompletny zestaw gazet, to jesz-
cze, ale przecież też nie dla dziewczyny o temperamencie Tamary. Więc przypadek, po prostu nic
przyszło jej do głowy, żeby to wyrzucić?
Przypadek, jakie byłoby inne wytłumaczenie? Bolą zmęczone oczy, pora spać. Jutro dzień
normalnej pracy, trzeba być wypoczętym, mieć sprawny umysł.
Porucznik gasi światło, ale leży z otwartymi oczami. Czuje, że nie zaśnie. I czuje, że pewno
luzne spostrzeżenia, oderwane od siebie fakty, na pozór nie mające ze sobą żadnego związku
zaczynają mu się układać w szereg, jak sznur korali.
Gazety sprzed trzech lat. Jak to, przecież trzy lata temu jeszcze... Jeszcze Górzyńska miesz-
kała spokojnie w akademiku i była dosyć pilną studentką. Z Jolką nie utrzymywała żadnych sto-
sunków towarzyskich, nic mogła więc zostawić u niej swoich rzeczy. Z akademika znikła nagle i
zostawiła tam nawet kilka swoich sukienek. Miała wiec zabierać przeczytane gazety i przenosić
je kilkakrotnie czy nawet jeszcze więcej razy do kolejnych adoratorów, żeby wreszcie zdepo-
nować je u przyjaciółki? Przecież to się nie trzyma kupy, zupełny bezsens.
Wiec co z tego wynika? Chyba już znacznie pózniej kupiła te gazety albo w jakiś inny spo-
sób weszła w ich posiadanie. Ale to nie jest prosta sprawa. W kiosku nie można kupić gazety
nawet z wczorajszego dnia, a co dopiero sprzed dwóch czy trzech lat. Chyba trzeba sobie za-
dać wiele trudu, żeby dotrzeć do takich gazet, są w rocznikach dostępnych w bibliotekach. Ale
czy można je gdzieś kupić? Tego porucznik dokładnie nie wiedział, ale pora nie była właściwa,
żeby telefonować na przykład do Ruchu".
Dlaczego zadała sobie tyle trudu? Czy żeby się dowiedzieć, co się działo w określonym mie-
siącu przed trzema laty? Musiał być przecież jakiś konkretny powód.
Wstał i znów zapalił światło. Sam nie wiedząc dlaczego nie zmieniał uprzednio porządku,
w jakim ułożone były gazety. I była zachowana chronologia, z jednym tylko wyjątkiem Miano-
wicie dzienniki sprzed trzech lat nie leżały na samym dole, lecz były wśród najnowszych czaso-
pism. Kolejny przypadek? Te dzienniki to było prawie wyłącznie kilkanaście wrześniowych nu-
merów znanej popołudniówki. Porucznik odłożył kolorowe czasopisma, a zostawił przed sobą
tylko te, już nieco pożółkłe gazety, zawierające rewelacyjne wiadomości o tym, że: znów zasa-
dzono pięćdziesiąt krzewów; arbuz wyrósł na gruszy albo grusza na arbuzie; Jan K. chciał się
zabawić i pojechał na
Pragę w towarzystwie przypadkowo poznanej blondynki; szajka zuchwałych bandytów jest
pod kluczem, a prokurator zastosował sankcję", zamiast normalnego aresztu tymczasowego.
Dobrze im tak, niech nie napadają złaknionych rozrywki przybyszów, których nasze miasto ser-
decznie wita, ale miejsca w hotelu nie zapewnia. No, może wyjątkowo za dewizy.
Następnie porucznik poznał kłopoty szkół z niesolidnymi wykonawcami wakacyjnych re-
montów, był zorientowany w urodzaju pomidorów, dowiedział się, na jakich rewelacyjnych wa-
runkach można było nabywać we wrześniu ubiory letnie i kostiumy plażowe oraz że napoje chło-
dzące tamtego lata właściwie byty, tylko że ludzie nie potrafili ich szukać i ustawiali się w kolej-
ki nie wiadomo dlaczego właśnie w centrum miasta, zamiast na dalekich peryferiach.
Miał takie wrażenie, jakby jadł sieczkę. Zgubiono znaleziono, kupię sprzedam, pomi-
dory, autobusy, gonitwy koni, gonitwy łudzi. Czego szukała w tych starych gazetach młoda
dziewczyna na początku lata, zaledwie miesiąc temu? Gazety leżały między czerwcowymi tygo-
dnikami, pewnie razem z nimi zostały przyniesione. Czego tam mogła szukać?
Co można wyciąć z takiej gazety? pomyślał nagle. Na pewno normalnym odruchem
jest wycięcie czegoś, co dotyczy mnie, czytającego. Ale co jeszcze? Jakaś wiadomość do zapisa-
nia, punkt usługowy, nauka języków, biuro podróży? Ale jeżeli wycina się takie wiadomości, to
przecież z gazet bieżących, a nie z takich pożółkłych staroci.
Czuł, że coś tu jest nie w porządku. Po zastanowieniu wyjął spośród gazet tylko te, z których
coś było wycięte, i włożył je do teczki, pozostałe odłożył na stos. Położył się, znów zgasił świa-
tło. Tym razem zasnął prawie natychmiast.
Następnego dnia szybko załatwił kilka telefonów, przeczytał dwa nowe protokoły przesłu-
chania świadków, którzy oczywiście niczego do sprawy nie wnosili i pojechał do biblioteki
publicznej. Tam zamówił roczniki popołudniówki. Czekając przeżywał wielkie emocje, był prze-
konany, że zdarzy się wreszcie coś, co rzuci tak zwane nowe światło na sprawę i nada oczywisty
kierunek wszelkim dalszym działaniom.
Na kartce miał wynotowane numery, z których coś wycięto. Sprawdzał je. Pracownica czy-
telni patrzyła na niego nieufnie, wreszcie zbliżyła się i zajrzała mu przez ramię. Nie dostrzegł
tego nawet. Z jednego numeru wycięta była tabela wy-} granych na loterii. Po zastanowieniu
pokręcił przecząco głową i przewrócił kilka stron. Kolejna dziura w przyniesionych gazetach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]